Nie wiem, jak nazywa się to miejsce. Nie wiem do końca, który mamy rok. Nie obchodzi się tutaj świąt, nie ma weekendów ani dni ustawowo wolnych od pracy. Bo burdel jest otwarty zawsze i przez całą dobę, bez poszanowania świętości i zasad. Burdele mają własne zasady. Kiedyś nazywałam się Veira. Tutaj nazywam się Lis, czyli po prostu Irys. Wszystkie mamy kwieciste imiona. Delikatność i piękno? Co za bzdury... Brud i obrzydzenie ciasno otuliły moje ciało, ale ja brnę w to dalej. Pytanie tylko, po co? Przecież stąd się nie wychodzi. Każdego dnia Mama Mo wręcza nam paczuszkę - rzecz, która będzie najpotrzebniejsza danego dnia. Najczęściej jest to coś żałosnego - kajdanki, cukierkowe majtki i tym podobny syf. Ale ja pewnego dnia dostałam pistolet. W opowiadaniu znajdziesz wulgarny język i jednoznaczne opisy (chociaż nie ma bezpośredniego opisu stosunku seksualnego). Nie chcę nikogo gorszyć. Proszę, czytaj na własną odpowiedzialność. Okładkę wykonała: @SiiriVanwyngarden 7.10.2017 #8 w general fiction (szaleństwo!)