Prawdę mówiąc, „Let me show you magic” pojawiła mi się w proponowanych przypadkiem. Najpierw myślałam, że to kolejne ff, gdzie główna bohaterka jest niezniszczalna i idealna, ale i tak zaczęłam czytać. I już po pierwszym rozdziale zmieniłam zdanie.
Styl pisania - boski, pokochałam Lori za jej prawdziwość, właśnie za brak tej idealności, a jej teksty trafiły w moje poczucie humoru i często się z nią utożsamiałam. Dodatkowy wątek z chorobą tylko potwierdzał, że nie jest to typowa „Mary Sue”.
Valtor - także nic dodać nic ująć. Świetne odwzorowanie postaci, cieszę się, że zachowałaś te typowe dla niego cechy. (Ship Valrette na zawsze pozostanie w moim serduszku, to ich wzajemne droczenie się ze sobą ahh <3).
Mimo, że przewidziałam, że książka zakończy się w taki sposób, i tak zakończenie bardzo mi się podobało. Nie było cukierkowe, a jednocześnie daje możliwość do własnych przemyśleń, jak ich historia potoczy się dalej... (lub daje nadzieję na kolejną część, którą z chęcią przeczytałabym).
Dobra, już nie zanudzam.
Podsumowując: książka świetna, bardzo wciągająca, zżyłam się z bohaterką i aż mi trochę smutno, że skończyłam czytać.
Pozdrawiam i liczę na kolejne przygody w Magicznym Wymiarze!