Hej!
Coś ostatnio bardzo aktywna tu jestem, jakbym nie mogła pisać bez podzielenia się refleksją, albo dopadła mnie bezsenność haha
Ale cóż, może to i dobrze? Przynajmniej wiecie że żyję i mam się *pfu* w miarę dobrze :)
Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić kawałeczkiem drugiego rozdziału powieści o elfach, o której tak dużo mówię i co najważniejsze piszę! (Jeszcze się nie zniechęciłam)
Opinie oczywiście bardzo mile widziane i też poprosiłabym o wytknięcie błędów jak jakieś są, bo tak zawzięcie pisałam że wczułam się bardziej w muzykę niż w tekst i było ciężko ze skupieniem, więc nie wiem co z tego wyszło.
"Na korytarzu panował straszny gwar i chaos powodowany przez uczniów, którzy starali się wzajemnie przekrzykiwać, aby być słyszanym w różnych rozmowach. William się rozejrzał, szukając swojego przyjaciela Felixa, ale nigdzie go nie dojrzał, więc napisał do niego SMSa z informacją, że będzie czekał pod klasą. Spojrzał przy okazji na godzinę. Zostało mu jeszcze siedem minut przerwy, więc postanowił pójść do toalety, mając w głowie pyszną kanapkę z dżemem dyniowym zrobionym przez jego babcię.
Skręcił w lewo, wychodząc na główny korytarz, gdzie było nieco ciszej, ale za to chłodniej przez drzwi wejściowe, które były lekko uchylone aby był lekki przewiew. Gdyby nie to, budynek byłby jednym wielkim zaduchem. Okna można było jedynie uchylać przez byłego ucznia, który postanowił z jednego wyskoczyć. Oczywiście tego nie przeżył. Dyrektor miał przez to niezłe problemy z policją, bo dzięki tej sprawie, wyszły też jego brudy, o których wiedział jedynie przewodniczący szkoły. Dlaczego tak było? Cóż, niektórzy rodzice mówią swoim dzieciom o swoich problemach gdy wykazują odrobinę zainteresowania.
William poszedł prosto, mijając drzwi wejściowe i tuż przy łazienkach usłyszał odgłosy szamotaniny. Niewiele myśląc, przyspieszył kroku i wpadł do pomieszczenia. Nikogo nie widział, ale odgłosy przybrały na sile."