XXXI

1.3K 156 172
                                    


Było przeraźliwie zimno, powietrze tak mroźne, że oddychanie stawało się nieprzyjemne. Palce skostniały mu już jakiś czas temu; poza tym nie miał pojęcia, jak długo przebywa na zewnątrz.

Nie oddalił się za bardzo od Grimmauld Place – zostały resztki zdrowego rozsądku. Usiadł na schodach przed wejściem jakiejś mugolskiej, ponurej kamienicy i okrył się niewidką. Widział ze swojego miejsca drzwi do Kwatery, gdyby ktoś spróbował go szukać. W razie czego nie chciał dokładać im problemów.

W środku nocy okolica była tak cicha, że słyszał szelest liści na odległych drzewach, czasami warczenie silnika samochodu. Gdzieś w górze huczała sowa.

I w tej ciszy myśli stawały się coraz trudniejsze do wytrzymania.

Nie zdołają znaleźć Malfoya, nie zdołają mu pomóc. Nie zdołają powstrzymać Śmierciożerców przed czymkolwiek, co zechcą zrobić.

Chciał zawyć z frustracji i lodowatego strachu, a jednocześnie był tak wściekły, że gdyby tylko dostał Traversa, rozszarpałby go własnymi rękoma. To był jeden z powodów, dla których wymknął się z Kwatery. Zakon nadal przesłuchiwał Murraya, próbowali wyciągnąć od niego jakiekolwiek użyteczne informacje. Harry obawiał się, że ostatecznie obecność Śmierciożercy doprowadzi go do szału, skruszy chwiejną kontrolę i zrobi coś głupiego. Sobie, jemu, komukolwiek.

Nie powinien był pozwalać, żeby Draco tam poszedł. Od początku nie podobał mu się pomysł używania ludzi jako przynęty. Nie powinien był też w ogóle zbliżać się do Malfoya. Dość bólu go to kosztowało, jeszcze zanim sprawy się posypały.

Z tyłu głowy złośliwy, natarczywy głos syczał cicho, że to jego wina. Że nie postarał się dostatecznie mocno, nie zdołał zareagować odpowiednio, był za wolny, za słaby. Miał szansę coś zrobić i pozwolił, by przemknęła mu przez palce.

Zadrżał, zamrugał, żeby odegnać łzy. Jeszcze raz rozległo się łagodne pohukiwanie.

Pozostawało im czekanie na świstoklik, ale ta nadzieja była tak żałosna, że Harry nawet nie chciał oczekiwać powodzenia. Świstoklik mógł ulec zniszczeniu tak samo jak lokalizatory, mogło okazać się, że jest zbyt mały i nie zadziała przez to poprawnie. Mogło okazać się, że przyniesie im tylko martwe ciało.

Serce biło mu niespokojnie bez przerwy. Wracały przerażające myśli o wszystkich torturach, o których słyszał podczas procesów Śmierciożerców. Wracały wspomnienia wszystkich sytuacji, w których już widział Draco zepchniętego na skraj wytrzymałości – podczas bitwy, podczas rozprawy, po przesłuchaniach Cerberusa. Nawet zaraz przed tym, jak sprowadził go na Grimmauld Place. Malfoy już dość doświadczył złego. Harry przestał nienawidzić go dawno temu, a teraz...

Ptak po raz kolejny zaskrzeczał, tym razem bliżej. Gryfon podniósł głowę; sowa kołowała nad ulicą.

Obserwował ją przez moment, aż wreszcie domyślił się, że Ron lub Hermiona zmartwili się dostatecznie, żeby poprosić go o powrót. Nie wiedział jak wytrzyma bezczynne czekanie, ale nieuczciwie byłoby aż tak ich odtrącać. Wciąż nie zdążył z nimi spokojnie porozmawiać po tym, jak wrócili z rezydencji.

Ściągnął pelerynę i rzucił okiem na Kwaterę. W żadnym oknie nie paliły się światła.

Sowa zlokalizowała go wreszcie i z łopotem skrzydeł osiadła na barierce schodów. Sięgnął po liścik u jej nogi i rozwiązał szorstki sznurek, jednocześnie podnosząc się z kamienia.

Przyjdź do Malfoy Manor, kiedy tylko dostaniesz list. Najlepiej sam i ukryj się. To sprawa życia i śmierci.

W ciemności myślał, że mu się przywidziało.

Zasady kłamstwa | DrarryWhere stories live. Discover now