(Nowa Wersja)

9 1 0
                                    

 Była ciemna bezksiężycowa noc. Słabe światło dawały jedynie gwiazdy. Ich blask nie przedzierał się jednak przez gęste korony drzew.

Las wydawał się jeszcze straszniejszy niż za dnia. Nie słychać było pohukiwania sów ani innych dźwięków nocy. Jedynie szelest i chrzęszczenie liści.

Pomiędzy krzewami przedzierała się ruda sylwetka. Ciernie nieprzyjemnie drapały jego skórę, a w futro wplątywały się gałązki i liście.

Lis przymknął oczy i przycisnął uszy do głowy, by nie uszkodzić ich już bardziej, gdy po raz kolejny musiał przejść przez gęste krzaki.

- Oby legendy okazały się prawdziwe - przemknęło mu przez myśl, gdy tylko wydostał się z krzewów. Nadstawił uszu i rozejrzał się. Niewiele widział, jedynie zarys najbliższych drzew. Westchnął opuszczając rudy łeb.

Był zmęczony przez wielogodzinną wędrówkę przez nieprzyjazne tereny. Nieprzyzwyczajone do takiego wysiłku mięśnie bolały go. Zaczynał żałować swojej decyzji, jednak teraz nie mógł zawrócić. Nie chciał kolejny raz być obiektem drwin rówieśników. Po prostu by tego nie zniósł.

Nagle dostrzegł nikłe światło. Było nietypowe. Miało zielonkawy kolor. Ożywił się. W mięśniach pojawiły się nowe pokłady energii. Ruszył w stronę światła, nie zważając na nic. Nie zważał na smagające go gałęzie i drapiące ciernie. Biegł tak dopóki nie stanął przed wejściem do jaskini.

Po rudej sierści spływało kilka cienkich strużek krwi. Oddychał głęboko. Do świadomości zaczęło docierać jak blisko celu się znalazł.

I o dziwo zamiast ulgi lub szczęścia poczuł strach. Bał się tego co miało stać.

Wziął głęboki oddech i spojrzał na niebo. Gwiazdy, które wcześniej lśniły słabo teraz zostały przysłonięte przez chmury, jakby nawet one nie chciały być świadkiem tego wydarzenia.

Lis niepewnie wszedł do groty. Zielone światło padało na jego pysk i musiał zmrużyć oczy, by nie oślepnąć.

- Witaj – usłyszał i zamarł w bezruchu. Przerażenie wpłynęło na jego pysk. Światło przygasło i rudy lis mógł otworzyć oczy.

Przed nim stał duży, umięśniony lis o lśniącym czarnym futrze. Miał ciągle zmieniające kolor oczy które błyszczały niepokojąco. Aura która go otaczała przerażała mniejszego lisa. Była wypełniona mrokiem.

, bo tak zwał się czarny lis, uśmiechnął się paskudnie. Wiedział, że wygrał. Rósł w siłę od kiedy zniszczył kryształ. Od kiedy stworzył Pestis. Jego siła była coraz większa z każdym dniem. Pomału, ale jednak.

Teraz nie potrzebował kawałka kryształu by zatruć tą duszę. By zrobić z niego swojego sługę. Zaczął szeptać zaklęcie.

Rudy lis czuł jak moc zaczęła go wypełniać. Nagle przeszył go rozrywający ból. Krzyknął z bólu i upadł na ziemię kuląc się. Effervo uśmiechnął się na ten widok.

- Od teraz jesteś Ardor, mój sługo – powiedział. Ardor zaraz po tym stracił przytomność.

Effervo nie wiedział jak bardzo zawistne było serce które zatruł.

Choć czy to by coś zmieniło?

~*~

Ardor zmienił się. Mrok w całości pochłonął jego duszę. Nie czuł teraz nic poza żądzą zemsty. Przez ciemną moc jego futro przybrało czarną barwę, a oczy zmieniły kolor na szkarłatny.

Ardor warknął, gdy do jego jaskini wszedł młody lis o zadbanym, jasnorudym futrze. Miał niebieskie oczy jaśniejące przy źrenicy.

- Wynoś się Migot – warknął Ardor mierząc go wzrokiem. Wysunął pazury i spiął mięśnie gotowy zaatakować. Przywołał swój zielonkawy ogień.

Migot spojrzał na niego ze zdziwieniem. Jasne oczy lśniły w blasku ognia.

- Skąd znasz moje imię?! – krzyknął i skoczył na starszego przeciwnika. Pisnął z bólu, gdy dotknął zielonych płomieni otaczających czarnego lisa. Szybko odskoczy i najeżył się warcząc.

Ardor zaśmiał się patrząc na Migota. Ten prychnął wściekły i spiął wszystkie mięśnie.

- Ciężko nie słyszeć o samotnie podróżującym nastolatku siejącym zamęt wszędzie, gdzie się pojawił. Może jednak wrócisz do mamusi? - powiedział Ardor a Migot ponownie na niego skoczył. Nie zważając na potworny ból wbił kły w ciało Ardora. Ten widocznie nieprzygotowany na to krzyknął z bólu i rzucił się na ścianę.

Nagły błysk niemal oślepił Migota, a towarzyszący mu huk chwilowo go oszołomił. Poluźnił uścisk szczęk, poczuł, że upada. Stracił przytomność.

Gdy otworzył oczy rozejrzał się. Nikogo poza nim nie było w jaskini

-Blask! – krzyknął licząc, że otrzyma odpowiedzieć.

Jednak jej nie otrzymał. Westchnął ciężko i podniósł się. Poduszki łap bolały go, ale mimo tego wyszedł z jaskini i ruszył do pobliskiej wioski.

Zdawał sobie sprawę, że był głupi myśląc, że to jego brat, który zmarł wiele lat temu. Jeszcze przed jego narodzinami.

~*~

Zielone płomienie zaczęły przybierać lisią formę. Po chwili zamiast nich stał tam czarny czerwonooki lis, patrzył na odległą wioskę z pogardą. Z tej odległości lisy były zaledwie malutkimi punktami na kamiennych ścieżkach.

Wiatr targał jego futrem, jednak nie zwracał na to uwagi.

Po kilku minutach u jego boku stanęła czarna lisica o jadowicie zielonych oczach.

- Jesteś pewny Ardor? – spytała patrząc w to samo miejsce co on. – Wiesz, zemsta jest świetna, ale

Przerwało jej kłapnięcie szczęk tuż przy jej szyi. Spojrzała na niego z mordem w oczach.

- Jedno ugryzienie a nic cię nie uratuje – warknęła.

- To ty wątpisz. Pomyśl co zrobi Effevro gdy się o tym do- przerwał gdy pysk przecięły mu pazury.

Gęsta, ciemna krew zaczęła spływać po futrze by zakończyć swą wędrówkę na ziemi. Pestis nieprzejęta tym oblizała swoją łapę z krwi.

- Chodźmy zanim powiesz coś jeszcze gorszego – syknęła i zeskoczyła na dół.

Serce Lisa- Klątwa MrokuWhere stories live. Discover now