- Dotarliśmy prawie do końca - oznajmił Tremmle, gdy w poniedziałek, dwudziestego czwartego sierpnia pojawiliśmy się w Biurze Aurorów. - Dokładnie za tydzień przystąpicie do niezwykle trudnego egzaminu. Czysta praktyka, żadnej teorii. To prawdziwe życie, a nie hogwarcki sprawdzian. Przetestujemy wasze zdolności tropicielskie, kamuflażowe i pojedynkowe. Radzę wam mocno się przyłożyć, w końcu od tego zależy wasza przyszłość. - Krukonka, którą kojarzyłem ze szkoły, Sofonisba Hathwood, prychnęła ostentacyjnie i puściła do mnie oczko. - Dziś zostajecie ze mną, poćwiczymy pojedynki. Pamiętajcie, tylko niewerbalne zaklęcia! Jeśli usłyszę choć szept inkantacji, trafię was tak silną Drętwotą, że będą musieli odwozić was do Munga. Wszyscy mają parę? To do roboty!
Nie żartował. Przez przypadek, a może tylko chciałem zemścić się na Harrym za wyjątkowo żałosnego Levicorpusa, nadając zaklęciu siłę, wymsknęła mi się jego formułka, a po chwili trafiła obiecana Drętwota Euzebiusza. Czarnoksiężnicy tylko czekają, aż uraczysz ich głośno ogłoszonym urokiem, Weasley!, wrzeszczał. Teraz, oparty o Harry'ego, powoli włóczyłem się w stronę windy, z boleśnie obitym biodrem.
Tonęliśmy w ogromie nauki. Musiałem przeprosić Georga, że w tym tygodniu nie pomogę mu w sklepie - prędzej wyzionąłbym ducha niż sprostał i temu zadaniu. Do egzaminu zostały trzy dni. Ćwiczyłem właśnie niewerbalną transmutację, która, szczerze mówiąc, szła mi najgorzej - magia niewerbalna w ogóle sprawiała mi problem - gdy do mieszkania wszedł obwieszony reklamówkami Harry. Postawił je z hukiem na stole, w odpowiedzi na co ich zawartość głośno zabrzęczała.
- Co to jest? - zapytałem, wyjmując z jednej z nich małą, srebrną puszkę.
- Napój energetyczny - odpowiedział. - Są jak eliksir wzmacniający... Tylko trzy razy mocniejsze.
Otworzyłem puszkę i niepewnie wypiłem łyka. Okropnie słodki, naperfumowany, smakujący jak plastik płyn ledwie przeszedł mi przez gardło.
- Pij... Jeśli chcesz znać ten egzamin. Tylko to nam pomoże. Zdrowie - uniósł swoją puszkę i wypił.
Po raz kolejny mugolski wynalazek Harry'ego uratował nam życie. Całą noc rzucaliśmy w siebie urokami i przypominaliśmy zaklęcia maskujące, a rano, nie przespawszy nawet minuty, ruszyliśmy do Ministerstwa, tylko trochę czując się jak inferiusy. Nawet w weekend nie pozwoliliśmy sobie na lenistwo - powtarzaliśmy każde zaklęcie, warzyliśmy każdy wymagany eliksir. W niedzielę wieczorem, po kilkunastogodzinnym maratonie nauki spojrzeliśmy na siebie i głośno odetchnęliśmy. Powtórzyliśmy wszystko. Pozostało tylko położyć się spać.
Okazało się to trudniejsze, niż sądziłem. Miałem wrażenie, że w moich żyłach płynie nie krew, a czysta adrenalina. Wpatrywałem się tępo w sufit, z szeroko otwartymi oczami, drżeniem dłoni dając upust zdenerwowaniu. Zegar tykał cicho, uświadamiając mnie o zbliżającym się egzaminie. Czułem zimny pot spływający mi po czole. Za te parę godzin okaże się, czy jestem coś wart. Za parę godzin spełnię marzenie, lub ośmieszę się przed wszystkimi. Za parę godzin okaże się, czy ten przeklęty medalion miał rację... Wzdrygnąłem się, jednak moja wyobraźnia przywołała scenę, która ścisnęła mnie za gardło: Harry, odbierający odznakę aurora, otoczony całą moją rodziną i Hermioną, kiedy ja siedzę z boku, zapomniany, uprzednio wyśmiany i pogardzany. Po raz kolejny przeszył mnie dreszcz. Zbeształem się za tamtą myśl i mocno zacisnąłem powieki. Śpij, śpij, śpij, powtarzałem jak mantrę, wydawało mi się, że przez wiele, wiele godzin.
Musiałem zasnąć, bo rano obudził mnie śpiewny głos Ginny, i tupot kilku nóg. Zupełnie zapomniałem, że ona i Hermiona miały dziś przyjechać i zostać na noc, byśmy mogli z Harrym zabrać je następnego dnia na King's Cross.
CZYTASZ
Wszystko w porządku, Hermiono | Romione
Fanfiction~ Delikatny głos Hermiony zahuczał mi w głowie jak echo bijącego zegara. Dłoń zadrżała tak, że upuściłem różdżkę, a miotła upadła z hukiem. Hermiona... Powtarzałem w myślach jej imię, delektując się jego słodyczą. Zmusiłem się, by podnieść głowę. St...