XV - Quidditch, kakao i smocze jaja

403 23 94
                                    

Późnym porankiem otworzyłem oczy i pierwszym, co zobaczyłem, był pomarańczowy plakat Armat z Chudley, który lata temu, nie wiedzieć dlaczego, powiesiłem na suficie. Mimo lekkiego bólu głowy, efektu wczorajszego, dość hucznego świętowania wakacji, duchoty i przeraźliwej jasności obudziłem się zaskakująco lekki i radosny. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, z jakiego powodu i z błogim uśmiechem przeciągnąłem się, głębiej zapadając w puchatej kołdrze. Od dawna nie czułem się tak wolny. Zrzuciłem z serca ciężki kamień, który zalegał w nim od miesięcy i wreszcie na nowo mogłem zacząć cieszyć się życiem. Życiem z Hermioną, oczywiście. Słodkie wspomnienia i bliskie marzenia odurzyły mnie mocniej, niż wczorajszy szampan.

Niespiesznie wstałem, choć mroczki i kolorowe plamki i tak zatańczyły mi przed oczami. Ziewnąłem przeciągle i parę razy poklepałem się po twarzy z nadzieją, że to odświeży przymglony umysł. Zaduch w pokoju skłonił mnie, by poszukać w kuchni rześkiego powietrza i czegoś do picia: zimnej wody lub, daj, Merlinie, podwójnego espresso.

Schodząc po schodach, wspominałem, jak jeszcze niedawno nie mogłem znieść smaku kawy, bez której teraz nie przeżyłbym nawet dnia. Zatopiony w myślach, dopiero stanąwszy w kuchni uświadomiłem sobie, że przy stole siedzą już Harry i Ginny, którzy patrzą na mnie z kpiną.

- I właśnie dlatego, Ginny, nie należy przesadzać z alkoholem - drwiąco wyartykułował Potter.

- Odezwał się abstynent - burknąłem. - To nie ja wpadłem wczoraj na pomysł pijackiego lotu na miotle. Gdyby nie mój doskonały Immobilus, do dziś zdrapywalibyśmy cię z tamtego drzewa...

- Widocznie miałeś dobrego nauczyciela - usłyszałem cichy głos dochodzący zza ich pleców i dopiero teraz spostrzegłem krzątającą się w kuchni Hermionę.

Z początku przeraziłem się - jakby zamiast ślicznej dziewczyny stała tam wielka akromantula, a moje serce tak gwałtownie przyspieszyło, że prawie słyszałem jak obija się o żebra. Nie trwało to jednak długo. Szok minął, a ja odetchnąłem, uspokojony i bezbrzeżnie szczęśliwy, choć płomyk wczorajszego niepokoju wciąż tlił się na dnie moich myśli.

- Hermiona? Co ty... Miałaś tu być dopiero na śniadanie... - zarumieniłem się, zdawszy sobie sprawę, że mam na sobie tylko podkoszulek i bokserki. Ucieczka na piętro pogrążyłaby mnie jednak jeszcze bardziej, dlatego, siląc się na pewność siebie, usiadłem przy stole.

- Jest już po śniadaniu, ciołku - prychnęła Ginny.

- Droga Ginny, przestań mi dokuczać, i lepiej podaj mi kawę - wyciągnąłem rękę po dzbanek, który Ginny praktycznie wrzuciła mi w dłoń. Powąchałem okropnie gęsty, niepokojąco wyglądający napój. - Ty ją zrobiłeś? - spojrzałem podejrzliwie na Harry'ego, który dumni wypiął pierś. - To podziękuję.

W chwili, gdy odsuwałem dzbanek na bok, Hermiona postawiła przede mną kubek cappuccino pachnącego cynamonem i talerz naleśników.

- Jesteś aniołem - westchnąłem. - Hermiono, nie ma na świecie istoty cudowniejszej, piękniejszej, wspanialszej, o większym sercu...

- Zrozumieliśmy - przerwała mi Ginny.

Hermiona zaśmiała się słodko, zawstydzona, i usiadła tuż obok mnie. Jej obecność podziałała na mnie lepiej, niż kofeina - ból głowy minął, a ja miałem ochotę skakać z radości.

- Macie już pomysły, jak spędzimy te dwa tygodnie? - zapytałem z ustami pełnymi naleśników.

- Przywiozłam mugolskie karty, mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze zasady... - odparła Hermiona.

- O tak, tęskniłam za pokerem na kociołkowe pieguski - rozmarzyła się Ginny.

- Poker na kociołkowe pieguski? - powtórzył Harry, patrząc na nas zdziwiony.

Wszystko w porządku, Hermiono | RomioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz