Rozdział 21

741 49 6
                                    

Felicja

Uciążliwy pisk w głowie wywołuje we mnie odruch wymiotny jednak nie jestem w stanie ani się poruszyć ani nic powiedzieć. Leżę sztywno i jakby bezwładnie choć mam czucie, czuję że coś dziwnego wypełnia moje usta i przełyk. Staram  przypomnieć sobie cokolwiek z ostatnich wydarzeń ale w głowie mam pustkę, zastanawiam się czy w ogóle żyję a jeśli tak to gdzie właściwie jestem i czemu jest tak ciemno. Pisk nie ustaje ale staram się o tym nie myśleć, poruszam gałkami ocznymi ale to wywołuje we mnie jeszcze większe mdłości, zaraz puszczę pawia. Boli mnie chyba wszystko od pasa w górę ale dlaczego? Co się stało? Pamiętam jak kłóciłam się z Adamem… co było potem? Potem zamknął mnie w Jeepie a ja uciekłam… Domenico, tak to jego ostatniego pamiętam, był tam ze mną, kolejny raz wszedł mi w drogę ale nie wyglądał jakby się mnie tam spodziewał. Wszystko już mi się myli. Boże co tak niemiłosiernie pika, przecież zaraz rozerwie mi czaszkę. Ostrożnie staram się poruszyć głową ale nie bardzo mi to wychodzi, za to po chwili słyszę tłumione głosy kilku ludzi, cholera, jak mnie gdzieś wywieźli to co? Nie, niemożliwe. Słyszę jak ktoś wypowiada moje imię i czegoś ode mnie chce, mam coś zrobić ale dudnienie w głowie nie ułatwia mi zrozumieć słów. Ktoś mnie dotyka i czuję nieprzyjemne  szarpnięcie jakby ktoś próbował mi przez usta żołądek wyciągnąć, cofa mi się wszystko i zaczynam kaszleć co nie jest dobrym pomysłem bo każdy oddech rozrywa moje płuca. Co tu się do cholery dzieje? Niepewnie uchylam powiekę ale światło jest zbyt rażące i szybko ją zamykam. Ktoś tu chyba jest bo po chwili robi się półmrok jakby światło zostało przygaszone.
-Królewno- poznaję ten głos, zresztą tylko Adam tak do mnie mówi- daj znać, że mnie słyszysz.
Zaciskam mocniej powieki i słyszę jak z ulgą oddycha, pewnie czuje się winny za to co się stało nie mówiąc już o tym, że ojciec go zabije.
-Twoi rodzice już tu jadą.
-Po chuj?- chrypię ledwie słyszalnie i sama sobie się dziwię, że w ogóle się odezwałam.
-O, będziesz żyć.
Powoli otwieram oczy i chwilę wyostrzam wzrok, no facet nie wygląda najlepiej i nie mam tu na myśli kilku ran na policzku ale to jak  na mnie patrzy. Czuję jak podnosi moją dłoń i całuje ją kilka razy.
-Mówiłem żebyś została w samochodzie, po co wyszłaś? Mogłaś zginąć.
-To ja miałam dowodzić- szepczę bo nie jestem w stanie wziąć głębokiego wdechu- co mi się stało?
-Masz przedziurawione płuco i staw barkowy.
-Czyli do dupy.
-Nie inaczej ale nauka kosztuje. Prześpij się, ja nigdzie nie pójdę, nie musisz się bać.
-Nie boję się- mruczę i zamykam oczy.
We śnie znów widzę Santiago, stoi nade mną z wymierzonym w moją stronę pistoletem i śmieje się ze mnie, że nie dam mu rady, że zniszczy mnie tak jak obiecywał. Krzyczę żeby nic mi nie robił, i że wszystko mu oddam żeby tylko z nim być a on kuca obok mnie i patrzy mi z pogardą w oczy mówiąc, że jedyne czego chciał to mnie przelecieć. Podnosi się i strzela.
Podskakuję ale nie otwieram oczu, nadal słyszę pikanie aparatury i oddycham z ulgą, że to tylko sen, to niemożliwe, że mógłby zrobić mi krzywdę. Słyszę czyjeś ciche gadanie obok mnie i od razu poznaję zdenerwowany głos matki.
-Boli mnie głowa- mruczę i otwieram oczy.
-Felka, jesteś!- mama ze łzami w oczach siada obok mnie i łapie moją rękę, do której podpięta jest kroplówka.
-Po co przyjechaliście, przecież i tak mi tu nie pomożecie.
-Chciałam ci jako pierwsza do dupy nakopać- mama się śmieje ale wiem, że nerwy ja roznoszą.
-Zapisz się w kolejkę bo chyba Adam był pierwszy.
-Lekarz mówi że najszybciej za kilka dni będzie można cię przetransportować do Warszawy.
-Co za różnica gdzie jestem, szpital to szpital- pocieram twarz lewą dłonią bo prawa boli tak, że nie jestem w stanie jej poruszyć.
-Możesz mi spokojnie wyjaśnić co się wydarzyło?
-Gdzie Adam?- pytam nerwowo i rozglądam się po sali.
-Adam teraz cię nie powinien obchodzić.
-Gdzie on jest?- zaczynam krzyczeć ale widzę, że matka nie bardzo chce współpracować.
Sięgam ręka po leżący na stoliku przy łóżku telefon i wybieram numer.
-Do mnie natychmiast!- warczę kiedy tylko odbiera i nie czekam aż odpowie.
Kiedy drzwi sali się otwierają odwracam wzrok i spoglądam na ojca który wchodzi pierwszy a za nim mój cień.
-Długo każesz na siebie czekać.
-Musieliśmy pogadać- ojciec odzywa się zanim zrobi to blondyn a ja już się domyślam co to była za rozmowa.
-Wybacz tato ale mój ochroniarz i z tego co wiem to powinien być na moje rozkazy.
-Felka przeginasz!- Diego marszczy brwi a matka z zainteresowaniem zaczyna się przysłuchiwać.
-Nie tato, rządzę! Dokładnie tak jak mnie uczyłeś, albo całkiem albo wcale! Nie da się być szefem tylko wtedy kiedy ty mi pozwolisz.
Patrzę jak zaciska szczeki ale wiem, że mam rację i musi mi ją przyznać, krzywię usta w ukrywanym uśmiechu i zerkam na blondyna, który nie bardzo jest w humorze.
-W porządku pani boss- ojciec  w końcu się odzywa- czy pozwolisz jednak, że zostaniemy sami?
Kiwam głową na Adama, który od razu wychodzi i patrzę jak Diego łazi po sali niczym lew w klatce, rozumiem jego wkurw, nie dość, że ja o mało życia nie straciłam to pewnie matka wcale go nie oszczędza chociaż przy mnie nie wyglądają na pokłóconych, ja jednak znam ich zbyt długo żeby nie widzieć różnicy.
-Dobra  bez owijania, co tam się stało?- wypala w końcu a ja się spinam na samo wspomnienie tamtego wieczora.
-Dokładnie to nie wiem. Adam nie bardzo dał mi cokolwiek zrobić, cham jeden w aucie mnie zamknął.
-Może właśnie dzięki temu jeszcze żyjesz- matka się wtrąca ale z nią chyba najmniej chcę o tym gadać bo po pierwsze zaraz usłyszę „a nie mówiłam” a poza tym jak zacznie dopytywać to w końcu się kapnie, że coś ukrywam.
-Nie wiem nic. Ani kto zaatakował ani kto strzelał, nawet nie wiem kto mnie tu przywiózł.
-A to ja ci powiem kto zaatakował pani boss- drwi ze mnie a ja czekam na każde jego następne słowo- Krystian Mazurek, to byli jego ludzie choć jego samego nie było, a przynajmniej nikt z naszych go nie widział.
-Kto to Mazurek?- marszczę czoło.
-Brał od nas kiedyś broń, ale nasza współpraca nie należała do najmilszych, nie wiem może myślał, że się zemści.
-Co z Konradem?- dopiero teraz przypominam sobie że przecież oni też tam byli.
-Nic, wszyscy wrócili już do domu, wozy też są bezpieczne a jeden kierowca jakby tu powiedzieć… - zawiesza głos a ja z lekkim  obrzydzeniem przełykam ślinę- niestety taka jest cena za zdradę kochanie.
-Mogę zostać sama? Chcę pospać- udaję zmęczenie ale jak na jeden raz to mam dość informacji poza tym nadal nie rozumiem skąd wziął się tam Santiago skoro to nie byli jego ludzie, nic mi się nie zgadza.
-Jasne- mama pierwsza się odzywa- my jedziemy do Adama i Blanki, jutro zajrzymy co?
-Ok- nie lubię odwiedzin w szpitalu ale wiem, że i tak przyjadą- zawołajcie mi tu Adama.
-Po co?- znów matka, czy ona we wszystko musi się wtrącać?
-Bo ja tak chcę- warczę i mrugam do niej okiem.
Kiedy blondyn wchodzi do sali od razu poznaję, że rozmowa z ojcem nie należała do przyjemnych. Przywołuję go do siebie kiwnięciem głowy i spokojnie czekam aż usiądzie obok.
-Nie przejmuj się, ja tu jestem szefem nie on- staram się śmiać.
-Mogłaś zginąć dziewczyno.
-Wiem, przepraszam ale chciałam w końcu zdecydować o sobie sama, nie wyszło mi za bardzo- wzruszam lekko ramionami i krzywię się z bólu.
-Jest coś jeszcze o czym chciałem pogadać.
-No co znowu?- wzdycham ciężko i opieram głowę o poduszkę.
-Posłuchaj ta noc co…
-Mieliśmy do tego nie wracać- mówię z lekkim wyrzutem.
-Właśnie wolałbym żeby nie było do czego wracać, bo to tak trochę niespodziewanie wyszło, nie byłem przygotowany…
-Nie kumam, ale po narkozie to chyba nic nadzwyczajnego nie?
-Ja pierdolę Felka, nie zabezpieczyłem się rozumiesz?- podnosi głos, który odbija się echem od szpitalnych ścian a mi rozsadza czaszkę.
-Nie chciałbyś mieć ze mną dziecka?- uśmiecham się słodko w zemście za te dopytywania na odprawie.
-To nie jest zabawne- patrzy na mnie przepraszająco- pamiętaj, że w razie czego to ja się nie będę migał od odpowiedzialności, jeśli tylko- zawiesza głos i odwraca ode mnie wzrok- zajdzie taka potrzeba to oczywiście będziesz mogła na mnie liczyć pod każdym względem.
-Weź odpuść, nie jestem w ciąży- uśmiecham się- po pierwsze jestem świeżo po okresie a po drugie jestem na antykoncepcji, marne szanse na dzidziusia. Spokojnie jeszcze nie zostaniesz tatą a jeśli potrzebujesz dowodów to za jakiś czas mogę zrobić badanie.
Patrzę na ulgę w jego oczach i śmieję się bo pierwszy raz widziałam go tak poważnego.
Dni w szpitalu mijają mi spokojnie, za spokojnie jak na mnie. Rodzice w końcu dali się namówić na powrót do domu za to regularnie nawiedza nie Ola no i oczywiście mój nieodłączny towarzysz niedoli jakim jest Adam. Mam niedowład w prawej ręce ale lekarz mówi, że ten stan minie o ile będę się rehabilitować, na najbliższe tygodnie mogę jednak zapomnieć o strzelaniu i czy nawet podnoszeniu czegoś ciężkiego. Jedyny problem jaki został to wciąż nie gojąca się rana na stawie. Niby wszystko ok ale rana się nie zabliźnia i wciąż się paprze.
Siedzę sama bo Adam pojechał odsapnąć a Ola będzie dopiero za dwie godziny ale oczywiście mam ze sobą pistolet, nie wiem po co ale blondyn był nieugięty, chyba za bardzo się przejął. Opieram głowę o poduszkę i błogi sen zaczyna mnie otulać, jest przyjemnie cicho bo w końcu mogę pobyć sama. Szczerze to wierzyłam, że Domenico się odezwie, chociaż smsa napisze, ale nawet nie odpisał na mojego. Chyba jednak zbyt wiele sobie po tej znajomości wyobrażałam, trudno. Słyszę skrzypnięcie drzwi i uchylam powieki, to ani Ola ani Adam, wyciągam spod kołdry Glocka i wymierzam w zbliżającego się do mnie faceta. Niestety odruchowo chwytam pistolet nie tą ręką i zanim ją wyprostuję bron dźwięcznie upada na podłogę a ja zginam się w pół od bólu i zaciskam zdrową dłoń na bolącym barku, po chwili czuję pod palcami ciepłą wilgoć, kurwa znowu krwawię.
-W porządku?- facet spogląda na mnie z troską w oczach.
-Tak, dzięki- sięgam pilot i dzwonkiem wzywam pielęgniarkę.
Po założeniu nowego opatrunku na ranę Domenico znów wchodzi do sali i bez słowa siada przy moim łóżku, milczy wpatrując się we mnie jakby mnie nie znał.
-Powiesz po co przyjechałeś?
-Chciałem cię zobaczyć.
-Zobaczyłeś, coś jeszcze?
-Muszę ci wyjaśnić tamtą sytuację, to naprawdę nie tak.
-Posłuchaj- przerywam mu nagle- jestem ci wdzięczna bo możliwe, że uratowałeś mi życie ale to nie zmienia faktu, że kolejny raz stanąłeś po przeciwnej stronie. Ja nie liczyłam na to, że zostaniemy przyjaciółmi ale- zawieszam głos i biorę wdech- nie wiem czego się spodziewałam. Myślałam, że skoro współpracujemy na jednym polu to na innych przynajmniej nie będziemy wchodzić sobie w drogę, pomyliłam się bo taki rodzaj lojalności jest najwyraźniej domeną mniej doświadczonych szefów.
-To nie tak, ja naprawdę nie chcę…
-Ja nie chcę żeby łączyło nas cokolwiek poza umową z Ruskiem. Ani służbowo, ani prywatnie… zwłaszcza prywatnie. 
-Nie mów tak- mówi tak jakby mu było szkoda a wiem, że tak nie jest.
-Jak to powiedziałeś?- przełykam ślinę powstrzymując wypłynięcie łez- nie będę już ci dawać dupy.
-Przestań, byłem pijany i wkurwiony- podnosi się z fotela i siada na łóżku tuż obok mnie i stara się położyć dłoń na moim policzku.
Uchylam się choć gdzieś w głębi duszy tylko tego jednego pragnę, opuszczam wzrok i czekam aż wyjdzie ale chyba mu nie pilno.
-Miałeś rację i ja nie mam powodu się obrażać- mówię nie patrząc na niego- więcej nie popełnimy tego błędu. Idź już proszę, niepotrzebnie się fatygowałeś, wystarczyło zadzwonić.
Łapie moją twarz i przyciąga do siebie mocno całując, jest cudownie, przygryza moje wargi i zachłannie liże skórę wokół ust, chociaż ja nie oddaję pocałunku to on jest coraz bardziej zaangażowany w to co robi. Jego oddechy przypominają mi nasze wszystkie wspólnie spędzone chwile i to jak było mi z nim dobrze. Odkręcam głowę na bok kończąc te pieszczoty i ocieram wilgotne usta.
-Pożegnałeś się więc żegnam-mój głos się łamie i boję się na niego spojrzeć.
-Jeszcze nie raz się spotkamy, gwarantuję ci- mówi nadal trzymając moją twarz.
-Nie sądzę- zabieram z siebie jego dłonie- Nie chcę być panienką do zaliczania, nie tego oczekuję od partnera. Przyznaj, że nigdy nie planowałaś poważnego związku ze mną.
No i strzał w dziesiątkę, tym razem to on ucieka wzrokiem jakby zastanawiał się jak mi to delikatnie powiedzieć. Nie musi, doskonale zdaję sobie sprawę z tego kim dla niego byłam. Kręcę z uśmiechem głową bo myślałam, że jest facetem i będzie umiał nazwać to po imieniu.
-Nie wysilaj się, wszystkiego trzeba w życiu spróbować, więc ja już spróbowałam bycia czyjąś dziwką.
Widzę, że chce coś powiedzieć ale na szczęście wchodzi Ola, spoglądam na nią i oddycham z ulgą.
-Przepraszam, zaczekam na korytarzu.
-Nie trzeba, pan już wychodzi- spoglądam znacząco na Santiago i zaciskam szczęki bo mimo wszystko bardzo za nim tęsknię.
Facet chwilę jeszcze przy mnie siedzi i patrzy mi z żalem w oczy, trudno ja zdania nie zmienię. Dopiero po chwili Domenico wstaje ale zanim odejdzie całuje mnie w skroń.
-Do zobaczenia- szepcze tuż przy mojej twarzy.
-Żegnam- przełykam z trudem ślinę i nawet na niego nie spoglądam.
Kątem oka widzę jak Olka odprowadza go wzrokiem do drzwi a kiedy tylko je za sobą zamyka rozsiada się w fotelu i kręci głową.
-No co?- warczę udając, że  nie wiem o co chodzi.
-Nic, niezły.
-Niestety.

Dziś wracam do domu, w końcu wyśpię się we własnym łóżku, co prawda powinnam jeszcze przynajmniej tydzień być w szpitalu ale na szczęście stać mnie na to żeby zapewnić sobie opiekę medyczną w domu. Patrzę na Adama, który z torbą w ręce czeka na mnie na korytarzu, ma się facet ze mną serio. Z wypisem idę w jego stronę i patrzę jak się do mnie uśmiecha i obejmuje mnie lekko ramieniem. Kiedy jestem już przed szpitalem biorę głęboki wdech, Boże jak ja tęskniłam za powietrzem, idziemy do zaparkowanego przy drzwiach auta i staram się jakoś usadzić w fotelu czego nie ułatwia ręka w temblaku. W końcu jakoś udaje mi się ułożyć na tyle wygodnie  żeby nic mnie nie bolało a Adam zapina mi pas. Przed nami cztery godziny jazdy, chociaż jak patrzę jak powoli mój kierowca mnie wiezie to raczej za sześć będziemy na miejscu. Całą drogę w zasadzie milczymy, Adam tylko co jakiś czas pyta czy wszystko jest ok i czy czegoś nie potrzebuję. No potrzebuję ale on mi tego nie da, cholera czy ja się zakochałam? Sądziłam, że zakochanie spada jak grom z nieba, a wybranek wręcz się świeci żeby go przypadkiem z nikim nie pomylić a u mnie jak jest? Wkurza mnie ten gość, od samego jego uśmieszku broń sama mi się odbezpiecza i mam ochotę widzieć jego mózg na ścianie a jednak między kolejnymi naszymi kłótniami dzieje się coś niewypowiedzianego i to mnie w jakiś sposób rusza. Pragnę go każdego dnia bardziej a jednak kiedy go spotykam to tylko się kłócimy i wyzywamy, nasze waśnie kończą się tym, że on jest skurwielem a ja rozpieszczoną gówniarą, fakt, po wykrzyczeniu sobie tych pięknych epitetów prosto w twarze wręcz rzucamy się na siebie i pogrążamy w nieziemskim seksie.
Spoglądam przez szybę i poznaję już miejsce, w którym jesteśmy, za kwadrans będę już u siebie. Z uśmiechem wysiadam pod domem i nie czekając na blondyna wchodzę do domu, na powitanie wybiega do mnie mama i od razu prowadzi mnie do salonu jakbym zapomniała gdzie co jest. Siedzimy w ciszy i żadne z nas jakoś nie ma ochoty się odezwać, dopiero wejście Adama z walizką burzy ten stan.
-Dzięki- uśmiecham się do chłopaka- masz już dziś wolne ja i tak donikąd się nie wybieram.
Blondyn kiwa tylko głową a kiedy mama z Diego się odwracają mruga do mnie okiem i puszcza buziaka, kretyn, śmieje się sama do siebie.
-Za godzinę przyjedzie lekarz- Diego pierwszy się odzywa a ja tylko kiwam głową.
Wizyta lekarza ogranicza się tylko do obejrzenia wyników zabranych ze szpitala i zbadania rany na klatce piersiowej i barku, na rehabilitację jest jeszcze zbyt wcześnie ale nie jest źle.
Mój każdy dzień wygląda tak samo, zmiana opatrunków, trochę papierów, trochę nauki, trochę siłowni, rehabilitacja… i tak co dzień.
Siedzę zamknięta w gabinecie i udaję, że coś robię byle tylko nie gadać z matką, która tylko wypomina mi tę nieszczęsna akcję. Może i ma rację, ryzykowałam, ale świadoma byłam tego jak to może się skończyć, nigdy nie będę dobrym bossem jeśli będę się wszystkiego bała a ona tylko ten strach we mnie potęguje bo obarcza mnie odpowiedzialnością za wszystko. Podciągam nogi na fotel i zaczynam się kręcić w kółko, świat wesoło wiruje a ja rechoczę do siebie jak nastolatka, słyszę pukanie do drzwi ale zanim dam rade się zatrzymać dwóch mężczyzn wchodzi do środka. Łapię zdrową ręką za blat biurka i gwałtownie hamuję przez co moje luźne włosy okręcają mi się wokół twarzy, super muszę wyglądać.
-Nie powiedziałam wejść- warczę niezadowolona i szybko zgarniam włosy z twarzy spoglądając w stronę gości.
Patrzę w uśmiechnięte twarze taty i Santiago i zaciskam zęby, jeszcze jego mi tu brakuje.
-Słucham o co chodzi?- podjeżdżam fotelem bliżej biurka i opieram się o nie łokciami.
-Mamy do omówienia kilka kwestii w sprawie kolejnego przerzutu- Domenico się odzywa a ja tradycyjnie reaguję na jego głos zaciśnięciem ud.
-A dokładniej?
-Musimy zmienić trasę, bo chłopaki wjadą od Ukrainy.
Odchylam się w tył i kołyszę w fotelu bo tego to się nie spodziewałam. Zanim zdążę się odezwać dzwoni telefon Diego i facet bez słowa wychodzi z gabinetu. Świetnie, Domenico patrzy na mnie jak na ostatnią kroplę wody na pustyni a ja nie wiem jak się zachować. W końcu robi kilka kroków w moją stronę i odkręca mój fotel przodem do siebie. Jego twarz jest tak blisko mojej, że czuję ciepło jego skóry, nasze szybkie oddechy się mieszają a spojrzeniami dajemy sobie znać jak bardzo na siebie działamy.
-Nie uwolnisz się ode mnie- mruczy i opuszcza wzrok na moje usta.
-Wytrzymam jakoś do końca kontraktu- mrużę oczy i czekam co zrobi.
Niespodziewanie łapie moje szczęki i całuje, na początku się wyrywam ale nie pozwala mi na to, zaciska palce na moich włosach a ja zaczynam mruczeć pogrążona w podnieceniu, cholera co on ze mną robi, przecież to mój przeciwnik! Odpycham się od niego i łapie leżący na półce pod biurkiem pistolet. Wymierzam prosto w Domenico i dopiero orientuję się, że chwyciłam go prawą dłonią. Staram się ukryć ból ale po chwili moja ręka zaczyna drżeć a dłoń się rozluźnia pozwalając pistoletowi upaść.

Nie dla siebie [ZAKOŃCZONA]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora