11

119 12 18
                                    

Where am I now? Baby, where do I sleep?




Jego przerdzewiała Toyota zatrzymała się na parkingu przed kampusem wydziału sztuki dwie minuty przed siedemnastą. Wysiadł z niej i oparł się o drzwi auta, wyciągając z kieszeni papierosy i zapalił jednego, obserwując główne wyjście, cierpliwie czekając na moment, w którym Luke Hemmings przekroczy próg szkoły.

Po rozmowie z rodzicami nie był pewien czy chce jeszcze spotkać się z Lukiem. Czuł się nieco połamany... Jakby ktoś przywalił mu szpadlem w sam środek pleców, a na dokładkę to samo zrobił z kolanami. Zanim w ogóle wsiadł w auto spędził dobre czterdzieści minut pod lodowatą wodą, gapiąc się na kafelki bez ruchu, jedynie analizując wszystko, co spotkało go przez parę ostatnich dni. W życiu Mike'a od bardzo dawna nie było aż tak wielu bodźców, już dawno nie doświadczał tak wiele. 

Czuł się bardzo źle z tym, że okłamywał rodziców przez tak długi, myśląc, że tamci o niczym nie zdają sobie sprawy; czuł się jeszcze gorzej niż wcześniej i nie miał pojęcia, co teraz powinien zrobić. Przeprosił ich, popłakał się razem z mamą, nawet przyznał do tego, że nie bierze leków. Wyrzucił z siebie wszystko, co trzymał w sobie od początku liceum. I poczuł ulgę, niewątpliwie, jednak wszystko to jednocześnie niesamowicie go wymęczyło i ciężar, który targał ze sobą wcale nagle nie zniknął. Zdawał się być nawet dwa razy cięższy. Nie był dobrym synem, a teraz wiedział to doskonale. 

- Cześć. - Nie zauważył Luke'a, będąc zbyt zajęty swoimi myślami, choć specjalnie dla niego tu przyjechał. - Ziemia do Michaela! - Jego rozbawiony głos dopiero wyrwał go z transu.

Podniósł na niego wzrok, opuszczając fajkę na żwir i przydeptując ją starym trampkiem.

- Hej - odpowiada, uśmiechając się do niego, gdy tylko ich oczy się spotkały. Mike za każdy razem był pod wrażeniem ich koloru, głównie dlatego, że za każdym razem zdawały się mieć nieco inny odcień, mniej lub bardziej intensywny błękit.

- Jak tam? Nie będę ukrywać, że nie ciekawi mnie dlaczego się dziś widzimy, więc nie trzymaj mnie dłużej w niepewności, bo wybuchnę - śmieje się, po prostu otwierając drzwi samochodu Michaela i ładując się na siedzenie pasażera.

Mike był nieco zdumiony, ale wsiadł do samochodu zaraz za Hemmingsem. Uwielbiał ten dziecięcy blask w jego oczach, uwielbiał, gdy miał dobry humor i uśmiech nie schodził mu z ust. Z drugiej strony znał też smutnego Luke'a, który w oczach ma wyłącznie żal i poczucie winny... I mimo, że nie znali się długo, to chciałby móc zauważać w nim coraz więcej; lubił obserwować ludzi, a Luke zdawał się być nadzwyczaj ciekawym obiektem. Przynajmniej w głowie Mike'a, który po prostu na niego leciał, nawet jeśli nie do końca chciał to nazywać. 

- Potrzebuję psychologa. Dobrego psychologa.

- Elizabeth Morton-Brown - odpowiedział od razu, zaczynając zapinać pas. - Mogę cię do niej umówić na jutro. - Luke obrócił się nieco w stronę drzwi, siłując się z pasem. Grat Mike'a nie lubił współpracować i nikt tak jak on nie wiedział co to znaczy złośliwość rzeczy martwych.

- Nie wierć się tak - mruknął, pochylając się w stronę Hemmingsa. Sam pociągnął za pas, doskonale wiedząc ile siły w to włożyć i jak gwałtownie to zrobić. - Wolałbym to zrobić sam - dodał, dając Luke'owi zapięcie i się wyprostował. - Gdzie ma gabinet? 

- Dorchester. - mruknął, obserwując Michaela, gdy tamten odpalał silnik i wycofywał z miejsca parkingowego. - Jeśli chcesz mogę tam z tobą pójść... - mówi dalej, starając się przy tym być dość ostrożny.

Lullabies || mukeOnde histórias criam vida. Descubra agora