8. Strefa śmierci.

3.4K 123 6
                                    

Resztę czasu, który pozostał by dotrzeć w docelowe miejsce, spędziłam na milczeniu. Nie odpowiadałam już na żadne zadane przez Alfę pytanie, ponieważ byłam zwyczajnie zbyt zmęczona by to zrobić. Trochę się obawiałam tego czy dosadne ignorowanie mężczyzny będzie miało wpływ na moją przyszłość, ale autentycznie gdy chciałam wypowiedzieć jakiekolwiek słowo odbierało mi mowę i oddech.
Miałam nadzieję, że ciemnowłosy wykaże się krztyną ludzkich odruchów i da mi się spokój.

I na moje szczęście, po raz pierwszy od dawna, tak się stało. Mężczyzna nie odezwał się już więcej, ale przez jego wzrok, który mogłam widzieć w lusterku, wiedziałam, że to nie jest żaden koniec, a on mi nie odpuści.

Powieki mi ciążyły, toteż za każdym razem gdy się samowolnie zamykały, starałam się unieść je z powrotem. Głowa cały czas opadała mi na kolana, ale szybko ją podnosiłam.
Nie chciałam myśleć o tym jak to musiało wyglądać dla ciemnowłosego, zapewne dość zabawnie.

- Za chwilę będziemy. - usłyszałam od mężczyzny.

Nie przeniosłam swojego wzroku z okna i przystawiłam dłoń do ust. Gdy byłam mniejsza obgryzałam paznokcie, i mimo, że teraz już tego starałam się nie robić to jakiś nawyk został. Uderzałam palcami o brodę i patrzyłam na kolejne mijane drzewa.

Nagły przypływ stresu ponownie we mnie uderzył, ponieważ właśnie do mnie docierało, że za niespełna pięć minut znajdę się pośród stada wilkołaków. Nie wiedziałam na co się przygotować. Jeśli zamkną mnie w jakimś lochu lub więzieniu to przynajmniej szybko umrę. Nie sądzę by jakoś szczególnie zwracali uwagę na komfort więźniów bądź ich normalne wyżywienie. A mój organizm w takich warunkach szybko nie pociągnie. I dobrze. Przynajmniej nie będą mieć ze mnie żadnego pożytku.

Zobaczyłam wysokie ogrodzenie zza którego piętrzyły się przeróżne budynki. Strefa śmierci. Tak nazywane przez ludzi były dzielnice wilków. Sama nazwa była słuszna, bo każdy człowiek, który tam wchodził już nie wracał.
Obróciłam głowę w momencie w którym zatrzymaliśmy się przed czarną bramą. Przy ogrodzeniu stało dwóch wilkołaków-strażników. Na widok obu aut uklękli na jedno kolano i spuścili głowy. Brama po chwili się otworzyła. Jechaliśmy z powrotem za żółtym samochodem. Przez tylnią szybę  zobaczyłam jak strażnicy wstają dopiero gdy się trochę oddaliliśmy.

Mijaliśmy mnóstwo kolorowych budynków. Wszystko wyglądało znacznie inaczej niż u nas. Bujna roślinność w parkach, proste chodniki, oblegane restauracje. Było normalnie. Tak powinno być wszędzie. Wszyscy byli schludnie ubrani w drogie marki o których ja nawet nie śniłam. Kilka osób przystawało by spojrzeć na auta, z czego większość dziewczyn prawie mdlała z zachwytu. No tak, zapewne z powodu Alfy. Jak widać musiały wiedzieć, że dokładnie ten pojazd należał do niego, ponieważ szyby były przyciemniane, więc nie było szans by go zobaczyły.

Usiadłam prosto na fotelu chcąc być bardziej czujną. Wzgórze na, którym stał dom główny, okazało się znacznie mniejsze. Tak właściwie chyba nie dało się na tego wzgórzem nazwać, ponieważ wszystko było na praktycznie tym samym poziomie co reszta budynków. Interesujące.

Dom główny wyróżniało to, że położony był znacznie bliżej lasu niż pozostałe domy. No i oczywiście był też większy. Cała posiadłość była ogrodzona, a od wewnętrznej strony rósł żywopłot. Tak jak w poprzednim miejscu przy bramie, która tym razem była otworzona, stali strażnicy. Również uklękli i czekali aż samochody przejadą.

Nie byłam w stanie ukryć mojego zainteresowania tym miejscem. I to niezupełnie dlatego, że faktycznie mnie ono fascynowało.

Kamienna droga wybudowana wokół stojącej na środku, dziwnie wyglądającej rzeźby, prowadziła do wejścia do budynku. Z obecnego miejsca byłam w stanie zauważyć tylko połacie lasu i trawy rozciągającej się się za budynkiem, oraz większych rozmiarów jezioro. Ciężko było określić jak duża tak naprawdę jest ta działka.
Grupa zmiennokształtnych, licząca mniej więcej pięćdziesiąt osób, biegała na wybudowanym orliku.

ThunderWhere stories live. Discover now