XXXIX

286 18 16
                                    

NADIA

W pokoju było jasno. Było to o tyle dziwne, że nienawidziłam spać przy świetle, więc zawsze miałam zasłonięte okna. A teraz było jasno. I na dodatek to nie była moja kołdra. I nie miałam picia pod poduszką. Nie byłam w swoim łóżku? Ciekawe.

- O, nie śpisz już. – usłyszałam z drugiej strony pokoju, więc uniosłam się do siadu. No tak, pokój Dominica. Wspomnienia z minionej nocy od razu zaświtały mi w głowie. Uśmiechnęłam się. Stanowczo zbyt długo byliśmy skłóceni.

- Nie śpię. – odparłam i, przeciągnąwszy się, stanęłam na podłodze. – Stęskniłam się. – jego oczy były skierowane prosto w moje. – Przytulisz mnie?

Już po chwili długie ręce oplotły mnie, przyciskając do rozgrzanego ciała. Oparłam głowę na jego torsie, tak że na policzku czułam przyspieszone bicie serca. Co się dzieje, dlaczego nagle zrobiło się tak idealnie? Świat wokół nas znów wirował, powietrze zrobiło się jakieś bardziej różowe i wszędzie unosiły się serduszka. Albo mój mózg postanowił się pobawić w halucynacje, więc te serduszka mogły być tylko w mojej głowie. Szkoda, serduszka są urocze. To, co było pewne, to ja w ramionach Doma. To nie była halucynacja. Chyba. Na pewno. Cokolwiek. Ale na pewno-pewno pewne było to, co czułam. A czułam dużo. Może nawet trochę za dużo? Gdyby nie trzymający mnie w objęciach chłopak, zapewne czułabym się tym przytłoczona. Ale póki co, starłam się skupić na cieple jego ciała, absolutnie przecudownych perfumach i palcach, gładzących lekko moją talię. Nie chciało mi się nad tym zastanawiać, bo w głowie miałam tylko serduszka, ale przerażało mnie to, jak bardzo potrzebowałam Dominica: jego głosu, dotyku, uśmiechu, aprobaty i takiej zwykłej obecności w moim życiu. Nie chciałam uzależniać się od ludzi, bo ludzie są niestali. Przychodzą, są w naszym życiu, przyzwyczajamy się do nich, a potem odchodzą, zostawiając wielką wyrwę w sercu. Nienawidziłam uczucia opuszczenia. A tak właśnie kończyły się znajomości. Opuszczeniem. Samotnością. Albo złamanym sercem.

- Mama zrobiła śniadanie. Idziesz? – zapytał po chwili, poluźniwszy trochę uścisk.

- Miałabym nie pójść na jedzenie, które zrobiła twoja mama? No błagam, to byłby grzech. Skoczę do łazienki i możemy iść. Poczekasz na mnie? – kiwnął głową, więc ruszyłam do drzwi.

- Nadia. – zatrzymał mnie.

- Hm? – obróciłam się do niego. Albo mam zwidy, albo wyglądał jeszcze przystojniej, niż trzy sekundy wcześniej.

- Nie kłóćmy się już.

- Nigdy? – przytaknął. – Skarbie, życie bez kłótni byłoby nudne.

- Z tobą się nie da nudzić. – uśmiechnął się łobuzersko. – Herbata nam stygnie.

- Nie pospieszaj mnie, idę już. – byłam już przy drzwiach, kiedy poczułam klepnięcie w pośladek. – DOMINIC!!!

- Sorry, nie mogłem się powstrzymać. – wzruszył ramionami, ale na jego twarzy widać było dumę.

Niewyżyty debil.

***

Dom Harrisonów ma to do siebie, że jak się do niego wejdzie, to najchętniej nigdy by się już z niego nie wychodziło. W gruncie rzeczy, sama nie wiem dlaczego. Nie, inaczej. Wiem dlaczego, ale nie wiem, dlaczego działa na mnie aż tak magnetycznie. Jakby się dłużej zastanowić, w moim domu nie było źle: mama bardzo nas kochała (chociaż to akurat, jak widać, do pewnego momentu), więc chciała dla nas jak najlepiej. Było ciepło, całkiem przytulnie, często ładnie pachniało jedzeniem, ale nie było tego czegoś. Czegoś, co nadaje domu charakteru. A dom Harrisonów miał tego zdecydowanie dużo. Już na progu było czuć taką atmosferę, której nie umiem opisać, ale na pewno składała się z zapachu ciastek i herbaty. I pewnie czegoś, co w podniosłym dziele nazywałoby się „ciepłem domowego ogniska”, a ja nie umiem tego ładnie pospolicie ująć. W tym domu czuć było Dom. Tak, Dom przez wielkie „d”. Ale nie jako zdrobnienie imienia Dominic. Boże, zagmatwałam się. Wiecie o co chodzi!

FOR A HYPE {YUNGBLUD} || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now