04 | Zamiana grup

553 37 60
                                    

Biegłam.

Był ranek. Dopiero co wstałam z łóżka, a raczej zerwałam się z niego jak oparzona, gnana nagłą potrzebą znalezienia Kevina. Nie wiedziałam jak długo już biegłam. Po prostu... biegłam. Serce słyszałam nawet w uszach, biło nienaturalnie szybko. Nie powinno. Skamlało o przerwę, waliło o żebra.

Bum. Bum. Stop. Bum.

Ja biegłam.

Korytarz za korytarzem. Zakręt za zakrętem. Wtedy nawet schody nie były mi wrogiem. Zastąpił je czas, który złowrogo tykał z tyłu mojej głowy. Tik tak.

Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę. Biały fartuch powiewał i szeleścił za moimi plecami, tańcząc z powietrzem, tylko zwalniając mi tempa. Czułam na sobie wzrok niejednego nawet długo potem, kiedy dawno wyminęłam tego kogoś. Niektórych zwyczajnie spychałam ze swojej drogi.

Musiałam znaleźć Kevina.

Problem z nim był jednak taki, że kiedy potrzeba, to go nie było. Za to w odwrotnym schemacie... uh, gdzie on był?

Wparowałam jak strzała do ostatniego gabinetu, gdzie jeśli nie byłoby chłopaka, znaczyłoby, że się spóźniłam. Ale był. Kawa poplamiła mu fartuch, kiedy ten wzdrygnął się i nią oblał. Ja za to dyszałam jak stary traktor, obolała i wyczerpana, próbując za wszelką cenę nie wypluć swoich płuc na wykładzinę.

Jakim cudem mi się to udało... za cholerę nie wiedziałam. To był sukces.

— Cholera jasna! — zawył Kevin i szybko odłożył kubek z kawą. — Zoey! Następnym razem ostrzegaj, zanim znów spróbujesz zrobić sobą plamę na drzwiach.

Z sekundy na sekundę płomień malał, bicie serca zwalniało, a odrętwienie wypędzało ból, jaki kłuł moje ciało od środka. Wciąż jednak nie mogłam złapać normalnego oddechu.

I ciągłe bum, bum, bum w głowie.

Oparłam się dłońmi o kolana i przełknęłam ślinę, co było dla mojego gardła jak suchy wiatr dla pustyni. Niczym, do cholery.

— Kev-in... musi... musimy... — każde jedno słowo to była walka z oddechem o to, czy uda mi się nim nie udławić. — ...mój Boże, chyba umrę... — wysapałam na jednym wdechu.

W tej samej chwili w drzwiach pojawił się Andy, który bardziej niż na mnie skupił się na Kevinie. Chłopak właśnie spierał chusteczką plamę z fartucha, jakby to faktycznie miało cokolwiek pomóc.

— Lekarzyny gadają, że jakiś szajbus lata po korytarzach — Andy machnął w stronę, z której przyszedł chwilę wcześniej.

— I ty od razu pomyślałeś o mnie? — prychnął Kevin. Zaraz potem rzucił brudną chusteczkę na blat i oparł się o niego tyłkiem, krzyżując ramiona przy torsie. — Miło, że myślisz o mnie w tych pierwszych kategoriach.

— Zaraz oberwiesz kopniakiem z pierwszej kategorii — burknął szatyn, zaraz potem dodając: — Czyli mocnym, gdybyś wolno kumał.

— Załapałem — odparował wojowniczo Kevin. Jego odwaga jednak uciekła równie szybko, co się pojawiła, kiedy Andy zrobił krok w jego stronę. — Najpierw siostrę ogarnij, co?!

To podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Andy rozejrzał się wkoło, dopiero wtedy zauważając mnie, skuloną i wciąż zziajaną w rogu pokoju. Nie płonęłam już. Serce biło swoim rytmem, a zmęczenie nie szargało tak moim oddechem.

Wciąż jednak przed oczami widziałam sny... krótkie migawki. To były wspomnienia. Krzyczały światłem; jasnymi obrazami, które już kiedyś widziałam. Chwilami, jakie przeżyłam. Szturmowały moją głowę, bez zapowiedzi i zaproszenia, wychodząc z cienia. Najpierw tylko w nim czatowały, a potem... potem był ból.

Doktorek I Szczurek • Minho TMRWhere stories live. Discover now