05 | Pierwszy pacjent

555 39 74
                                    

Skalpel tańczył w mojej dłoni. Obracałam go między palcami i bawiłam się światłem lampy nade mną, które odbijało się od jego metalowej struktury. W końcu jednak mnie oślepiło. Za karę.

Zasługiwałam na o wiele więcej.

Wokół mnie kręcili się pielęgniarze. Niby w białych fartuchach, choć z sercami czarnymi jak węgle, przygotowywali sprzęt na przyjście odpornego. Maszyny już mrugały światełkami. Pracowały bezgłośnie, będąc w końcu wynalazkiem najnowocześniejszej technologii.

Wiedziałam za to, że testowani na nich ludzie nigdy nie byli tak cicho jak one.

To miał być mój pierwszy pacjent. Pociły mi się ręce, drżały palce. Gdzieś w środku stres próbował zmiażdżyć moje serce w mokrą ciapę, tak jak to już zrobił wcześniej z mózgiem.

Bałam się. Cholera, tak bardzo się wtedy bałam.

— Wiesz, że nie musisz tutaj stać? — mruknęłam od czapy. — Nie jesteś nam potrzebny.

Z początku nie usłyszałam odpowiedzi. Dopiero po jakichś kilkunastu sekundach zza siebie usłyszałam kroki, które przyniosły Connora aż do stoliczka, o który opierałam się łokciami. Chłopak pochylił się nisko nade mną.

— Nie ufam ci — mruknął bez ogródek.

— I vice versa.

— Coś knujesz — brnął dalej. — Dowiem się co.

— To że macham sobie skalpelem nie znaczy, że chcę cię nim dziabnąć — przewróciłam oczami, zaraz jednak uśmiechając się pod nosem. — Choć chodziło mi to po głowie, przyznaję.

Connor na moje słowa zacisnął mocniej szczękę, która aż zbielała, tym samym kontrastując z jego czarnym mundurem. Czerwony alarm zawył ostrzegawczo gdzieś w mojej głowie, kiedy brunet pochylił się jeszcze niżej. Czułam jego oddech na policzku.

Zawiało od niego chłodem i tytoniem. Palił.

— Ja wiem, że w tej twojej główce siedzi coś więcej — szepnął tuż nad moim uchem. Nie mogłam nic poradzić na dreszcz przebiegający po moim kręgosłupie. — Już raz się popisałaś. Czekam na następny — jego szept grał na moich kościach jak chciał.

— Jeśli się nie odsuniesz, to to wyląduje w twoim oku — zagroziłam, ściskając mocniej rączkę skalpela. — Ciekawe czy z jednym okiem też będziesz miał takiego cela.

W odpowiedzi Connor tylko uśmiechnął się. Podle; niczym rasowy gad.

— Grozisz mi?

— Jesteś głupi czy głuchy?

— Słuchaj no...

Wtem przerwały mu odgłosy szamotaniny oraz głośne przekleństwo. Oboje spojrzeliśmy w stronę drzwi, gdzie brązowowłosy chłopak szarpał się w uścisku dwóch żołnierzy, kopiąc, klnąc oraz rozpychając się łokciami. Przez krótki moment myślałam, że naprawdę uda mu się wyrwać.

Ale to był tylko krótki moment, po którym goście w mundurach docisnęli mu do pleców broń.

Ja natomiast toczyłam wewnętrzną walkę między ulgą a zawodem. To nie był Minho i... właściwie to nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy może walić czołem o ścianę.

— Dobra, no już dobra! Chłopaki! — szatyn uniósł wysoko ręce. — Słowo Strefera, że już będę grzeczny. Schowajcie zabaweczki.

W tym czasie Connor zdążył odsunąć się ode mnie na bezpieczną odległość, dzięki czemu moje serce znów mogło bić spokojnym rytmem. A przynajmniej do czasu.

Doktorek I Szczurek • Minho TMRWhere stories live. Discover now