XI rozdział - Chtoniczna Bestia

77 7 23
                                    


Otworzył oczy, lecz to wcale nie pozwoliło mu niczego ujrzeć. Zamknął na powrót powieki, a te z dziwnym chrzęstem opadły z powrotem. Podniósł je po chwili, lecz i ten manewr wcale nie powiększył jego możliwości widzenia. Przed oczyma wciąż tkwiła czerń. Spróbował się podnieść, ale ból, jaki przeszedł po jego karku, gdy tylko ruszył się o centymetr, spowodował, że jego głowa na powrót osunęła się w dół.

Odetchnął głęboko, postanawiając podeprzeć się na rękach. Prawa dłoń wbiła się w głęboko w sypką powierzchnię. Jego mózg dopiero teraz przyjął do wiadomości, że leży zakopany w grubej warstwie śniegu. Na samych, trzęsących się jak galareta rękach zdołał dźwignąć się na tyle, by znaleźć się ponad białą płaszczyzną.

Ta okupiona cierpieniem informacja jednakże nie niosła ze sobą żadnej wartości. Dookoła były tylko głębokie na metr zaspy, a on sam leżał pośrodku nich, nie czując już palców u poszczególnych kończyn. Energia w jego mięśniach skończyła się, mężczyzna ponownie runął głową w początkowe miejsce.

Biorąc się w garść, zacisnął zęby, zagryzł wargi do krwi i przewrócił na plecy. Słońce uderzyło w jego oczy ze snajperską precyzją i poraziło jeden z podstawowych zmysłów. Przesłonił twarz dłońmi tak, by promienie nie uderzały bezpośrednio jego ślepi, a gdy w końcu przyzwyczaił się do zdecydowanie zbyt jaskrawego krajobrazu, dojrzał na swoim ciele krew.

W przypływie nagłego przerażenia podniósł się jednym ruchem. Jego mięśnie brzucha odezwały się cierpieniem, działając jak bardzo stare drzwi na bardzo wiekowych, nienaoliwionych zawiasach. Spojrzał na wgłębienie w śniegu, gdzie jeszcze przed momentem znajdowała się jego głowa. Wnęka będąca odbiciem jego facjaty była cała czerwona od zastygłej krwi. Zjechał wzrokiem niżej. Pozostawiony ślad po miejscu, w którym leżał, wyglądał, jakby ktoś obrysował go czerwoną farbą. Idealny krwawy kontur jego ciała.

Z jeszcze większym przerażeniem dotknął swojej twarzy, lecz jego palce momentalnie odskoczyły od niej, jak gdyby dotknęły gorącego garnka. Szczęka pulsowała bólem, a ślina, którą z jakiegoś powodu postanowił teraz przełknąć, przeszła przez gardło, zdając się zawierać ostre żyletki. Spojrzawszy na swoje bokserskie spodnie za kolano stanowiące cały jego ubiór, w momencie przypomniał sobie wszystkie wydarzenia dnia poprzedniego. Przynajmniej do momentu, gdy przyciśnięty do rogu ringu otrzymywał pozbawiające przytomność ciosy.

„Gdzie ja jestem?" – zadał pytanie samemu sobie, rozglądając się dookoła. Z trudem powstał, czując, jak utyka na lewą nogę. Otrzepał się z resztek poprzylepianego śniegu, który wciąż ściągał krew z jego ciała. Podniesienie punktu widokowego także nie powiększyło jego perspektyw. Ciągle znajdował się pośrodku pokrytej białym puchem polany, a na horyzoncie brakowało jakichkolwiek charakterystycznych punktów umożliwiających choć częściowe odnalezienie się w terenie. Zresztą aż do linii widnokręgu nie było niczego, prócz równej białej kreski wyznaczanej przez leżący na ziemi śnieg. Jedynym wyjątkiem był południowy wschód, gdzie ponad nieboskłon wystawały czubki drzew.

Opanowując dręczące go dreszcze, przełamując ból odzywający się z kolejnych obitych i przemarzniętych części ciała, ruszył właśnie w tamtym kierunku. Nadal nie miał pojęcia, jak daleko znajduje się od miejsca, w którym rozgrywały się ostatnie zapamiętane wydarzenia. Podświadomie tylko czuł, że gdzieś tam za tym lasem, idąc w tamtą stronę, dotrze do domu. A przynajmniej czegoś, co w tym momencie mógłby domem nazwać.

Podążanie przez sięgające pasa zaspy, w których ciągle zapadały się nogi, potrafiło być toporne i męczące. Nawet gdy posiadało się odpowiednie obuwie czy też ciepłe, grube spodnie, nie wspominając o puchowej lub wełnianej kurtce, przedzieranie się przez zwały śniegu nie należało do przyjemnych i prostych czynności. Gnierat nie posiadał żadnego z tych luksusów. Nie miał też wierzchowca, który przeniósłby go ponad taflą zmrożonego puchu, umożliwiając spokojny powrót do domu. W tym momencie nie był nawet pewien, czy podąża w dobrą stronę.

Przeddzień końca // ZakończoneWhere stories live. Discover now