12

575 33 3
                                    

Riley

- Wybaczy pan, lecz nie możemy wypromować tej książki - mówię, oddając mu egzemplarze, lecz mężczyzna nie ustępuje. Tacy pisarze są najbardziej nieznośni. Rozumiem, że to jest dla nich ważne, lecz nie możemy zajmować się każdą książką złapaną w nasze ręce.

- Sugeruje pani, że nie wiem, co jest dobre? - unosi się, wrzucając książki do swojej torby.

- Wcale tak nie myślę, lecz znam się na swojej pracy, więc do zobaczenia za parę lat - żegnam się, a pan oburzony wychodzi z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Ja jedynie prycham, po czym zajmuję się obowiązkami. Jednak jeszcze w moich progach wita szef. Zdenerwowany, wiem czym, lecz nie pozwolę na promocję, czegoś takiego. O samotnym psie na łodzi, może dobry plan i by coś z tego było, lecz te teksty są do niczego.

- Możesz powiedzieć, dlaczego wyszedł taki zdenerwowany? - pyta, opierając się o brązowe biurko.

- Szefie, przecież tylko na tym stracimy - podłam mu książkę, która zaczął przeglądać.

- Może i racja - odpowiada, po czym zostawia mnie samą sobie w czterech szarych ścianach.

Gdy na zegarze dostrzegłam godzinę czternastą, ucieszona opuściłam redakcję. Nareszcie weekend, którego tak bardzo od kilku dni pragnę. Jednak tym razem, mam zamiar wykorzystać go produktywnie. Wyjazd nad jezioro? Gdzieś poza granice Nowego Jorku? - pomyślałam w trakcie jazdy. Końcem końcu zdecydowałam spędzić czas trochę z Ashley. Natomiast Ethana nie widzę już drugi dzień od sytuacji, gdy Aleksander wpadł do domu z postrzelonym Andersonem. Mogłabym się odezwać, lecz nie będę się narzucać. On ma swoje życie, a ja swoje.

Kiedy chciałam zaparkować pod wieżowcem, zaniemówiłam. Wokół biega pełno strażaków, starający się opanować płomienie wydobywające się z mieszkań, w tym i moim. Szybko wybiegłam z wozu, zatrzymując się przy sąsiadach.

- Co tu się stało? - zapytałam, spanikowana.

- Mieszkanie z czwartego piętra zaczęło się palić, każdy zaczął dzwonić od razu na straż pożarną, ale ogień wymknął się spod kontroli - wyjaśniła, a ja aż usiadłam na pobliskiej ławce. Czwarte piętro jest moje i starszej pani. Cholera może gaz zostawiłam odkręcony albo świeczkę. Może pani Alice coś nie tak zrobiła.
Wszystko spłonęło wszystko, co miałam. Nic mi nie pozostało, prócz samochodu, pieniędzy i ubrań na sobie.
W tym momencie usłyszałam dzwoniący telefon. Ethan. Nagle pana Lockwooda zabrało. Ciekawe, czego chce.

- Czego chcesz Ethan? - zapytałam od razu, gdyż przez tę sytuację jestem zdenerwowana.

- Co tak głośno u ciebie?

- W moim mieszkaniu wybuchł pożar - powiedziałam, wstając z ławki i chodząc między panikującymi sąsiadami w tym dzieci.

- Jak to pożar?! Już jadę - nie zdarzyłam nic powiedzieć, a mężczyzna się rozłączył. Cicho westchnęłam, wrzucając telefon do samochodu, do którego sama wsiadłam. Mam serdecznie wszystkiego dość, o co w tym chodzi? Najpierw ktoś chciał we mnie wjechać, potem mnie śledzono i prawie postrzelono, a teraz pożar. Czym sobie zasłużyłam?

Po paru minutach zauważyłam parkującego Mercedesa, z którego groźnie wychodzi Lockwood. Pierwsze co podchodzi do strażaków, z którymi się kłóci. Wyszłam więc z samochodu, po czym Ethan skierował się w moją stronę.

- Nic ci nie jest? - zapytał, zamykając mnie w swoich dużych ramionach. Mimo że jestem na niego wściekła, odwzajemniłam to. Brakowało mi go.

- Nie, ale nie wiem, komu zaszłam za skórę, że coś takiego mnie spotyka.

- Domyślam się, dlatego teraz jedziemy do mnie. Zajmie się tobą pani Scarlett, a ja muszę coś załatwić. - Postanowił, co trochę mi się nie spodobało. Jednak ciekawi mnie, dlaczego Ethan jest taki wściekły. Przecież nic nas nie łączy, chyba. Troszczy i martwi się o mnie, lecz czegoś bliższego w tym nie ma.

- Kto?

- Esteban Martínez lub ktoś od niego. - Odpowiedział, nie odwracając wzroku od ulicy.
Tylko pozostaje pytanie, dlaczego ten człowiek chce mnie skrzywdzić. Przecież nic nikomu nie zrobiłam. Nie zasługuje na to.

Gdy zatrzymujemy się pod domem Lockwooda, łapie mnie za dłoń i prowadzi do środka.

- Riley, przepraszam cię to wszystko moja wina. - Złapał w swoje dłonie moją twarz, przez co poczułam, jak mój żołądek robi kilka obrotów. - Naprawię to, tylko proszę cię siedź w tym cholernym domu. - Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, po czym zniknął wraz z samochodem.
Zestresowana podążyłam w stronę domu Lockwooda. Stoi pod nim trzech ochroniarzy, wyglądem przypominający goryli w garniturach.

- Dzień dobry Panno Caren, nazywam się William Donovan. - przywitał się. - A to Sean i Luke.

- Witam - odpowiedziałam, po czym weszłam do środka. Na każdym z korytarzy, pokoju stoi jeden ochroniarz. Cholera, w co ja się wpakowałam. Chciałam spokojnego życia, dostałam rewolucję w postaci zamknięcia w domu pełnego ochroniarzy. Cóż za ironia.

- Dzień dobry Riley - Przywitała się Scarlett z kuchni. Gotuję i jestem przekonana po zapachu, iż jest to kurczak. - Jak ci minął dzień?

- Nie za dobrze. - Usiadłam przy wyspie kuchennej. - W pracy szef mnie na każdym kroku stara pogrążyć, a teraz strażacy starają się opanować ogień w miejscu, gdzie mieszkam.

- Niczym się nie martw, pan Lockwood pani pomoże, to dobry człowiek. Może nie świadczy to o tym, czym się zajmuje, lecz ma serce. - tym, czym się zajmuje? Co to miało oznaczać? Przecież jest tylko właścicielem jednego z klubów. W tym momencie przypomniały mi się słowa nieznajomego na balu u Andersonów. Mam nadzieję, że to kłamstwa, a Ethan nic przede mną nie ukrywa.

- A zajmuje się czymś poza klubem? - zapytałam, upijając łyk wody, którą nalała mi Scarlett.

- Nie - zaśmiała się, lecz zabrzmiało to, jakby coś ukrywała. Nie mam jej tego, za złe, gdyż tylko tu pracuje. To Ethan będzie mi się tłumaczyć.

Gdy zjadłyśmy obiad, gosposia zaprowadziła mnie do dużego białego pokoju, w którym stoi ciemno drewniane łóżko oraz tego samego koloru szafki.

- Obok jest łazienka, kuchnia już wiesz - wyjaśniała, na co tylko przytaknęłam. Zmęczona tym dniem, zdjęłam z siebie spódnice i koszulę, po czym zasnęłam.

Walk in heaven|W Trakcie PoprawekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz