II

19 3 1
                                    

Może i była nudna. Może i całe wakacje spędzała zanurzona w wodzie licząc na to, że morze zabierze ją ze sobą. Że zostanie pochłonięta przez fale i nigdy nie nastanie odpływ.

Ale kiedy gnała na rowerze, ile sił w nogach, czuła, że nic nie jest w stanie jej zatrzymać, a nuda jest ostatnim słowem, którym można byłoby ją opisać. Wyblakłe od słońca loki rozwiewał jej wiatr. Piegi z twarzy ulatniały się gdzieś ku rozpływającemu się niebu. Długie nogi z wystającymi, kościstymi kolanami ruszały się szybko, coraz szybciej. Nie potrafiła się zatrzymać. Nie chciała.

Bo gdyby tylko chciała... Przecież wszystko by skończyła.

Niemal zeskoczyła z roweru i opierając go o latarnię prawie się potknęła.

- Dziecko... Zawiąż te sznurówki – usłyszała za sobą głos starszej pani, która od najmłodszych lat lubiła ją upominać, że wybije sobie wszystkie zęby i kto ją wtedy zechce?

Ale Matylda i tak wiedziała, że jej wiecznie spalona od słońca skóra, kościste kolana i niemożliwe do okiełznania loki już dawno temu ją skreśliły.

Wbiegła po schodach jak w tym filmie, który uwielbiał jej tata i otwierając drzwi wzięła głęboki wdech. Mimowolnie przeczesała włosy dłonią i zerknęła na swoje odbicie w szybie. Zmrużyła oczy myśląc, że doda jej to tego dziwnego uroku. U siostry wyglądało to w końcu uroczo. U Matyldy po prostu głupio.

Poprawiła plecak na ramieniu i otworzyła drzwi bez cienia lęku.

Lubiła ciszę, która ogarniała całe jej ciało i umysł od razu w momencie, gdy otaczał ją zapach starych książek. Lubiła odrapane ławki, wysokie półki z wyrytymi od wnętrza inicjałami.

Kiedyś marzyła nawet, że jedno z serc zawiera w sobie imiona jej rodziców. Ach, byłaby to tak romantyczna historia. Niestety, gdy zapytała o to mamę ta odpowiedziała jej fuknięciem z pogranicza – „muszę pracować" / "skończ zajmować się głupotami" / "zrób wreszcie coś pożytecznego". Dlatego Matylda została pozostawiona sama sobie w strefie domysłów. Może powinna zapytać się siostry, co ona o tym myśli. Może te fantazje uratowałyby ją z pragmatyzmu, w który wpadała jak w studnię bez dna, przed którą wszyscy straszyli Matyldę, kiedy to ona miała osiem lat.

Ale teraz to wszystko nie miało żadnego znaczenia. Niemalże tanecznym krokiem poruszała się pośród znajomych regałów. Mogłaby zamknąć oczy i wciąż odnalazłaby się na szlaku między kryminałami a romantycznymi czytadłami, które skrycie uwielbiała czytać. Znalazłaby odpowiednią drogę między tomami szkolnych lektur, historycznymi opowieściami o dziejach, o których nie miała żadnego pojęcia. Wreszcie minęłaby wysoką, choć prawie pustą półkę z esejami i dotarłaby do samego końca.

Znalazła to miejsce już kilka lat temu. Co prawda z otwartymi oczami i znacznie mniej rozbudowaną mapą w głowie, ale wciąż przemierzała zakurzone zakamarki z taką samą fascynacją. Muskała dłonią wytarte okładki i zagięte rogi. I na samym końcu wędrówki znajdowała ukojenie.

I tym razem wyjęła pierwszy z brzegu tomik poezji. Baudelaire. Francja. Kraj, który wydawał się tak odległy i bliski jednocześnie. Miała wrażenie, że znała każdą uliczkę, każdą krętą drogę, choć nigdy tam nie była. Ale zabrał ją tam Godard, zabierał też czasem Baudelaire.

Symbolizmem odsuwała od siebie pokusę by wyciągnąć to, na co czekała najbardziej. Powód jej wiecznego zamyślenia, roztargnienia i złości mamy, bo Matylda nie będzie robić z nią makaronu.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 10, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

to upalne latoWhere stories live. Discover now