Rozdział 4: Uratuję twój honor księżniczko

187 23 9
                                    

-Witaj księżniczko!- sam nie wiem czemu tak mówię do Marinette. Przecież to i tak tylko przyjaciółka.

Nie było jej nawet na balkonie a ja jak jakiś idiota drę się na całą dzielnicę. Skoro nie ma jej na balkonie czas zastosować inną taktykę.

*stuk* *stuk*

Tak rzucałem w jej okno kamieniami. Ale nie głazami, nie jestem ułomem. Małe kamyczki które z pewnością wybudzą moją księżniczkę ze snu zimowego.

Niestety jak na kota jestem dosyć głuchy i kiedy rzuciłem ostatnim kamyczkiem ona uchyliła szybę czego ja oczywiście nie dosłyszałem.

Sami się domyślcie co się stało. Spotkanie czaszki z odłupkiem skały wcale nie należy do przyjemnych.

Do przyjemnych nie należy też to co mnie spotkało po rzuceniu w nią żwirem, ale to zbyt brutalne żeby tutaj o tym mówić.

Żarcik. Wciągnęła mnie za szyję do środka i jak na tak drobną posturę, zrównała mnie z ziemią. Potem wstąpił w nią jakiś demon. Najpierw dostawałem z tego samego kamyka w moje boskie kości policzkowe (przynajmniej Marciano sądzi że są boskie) a potem byłem podduszony i haniebnie przeklęty.

Zabawa...a raczej tortury się skończyły gdy dopadła ją choroba. Zaczęła nieprzyjemnie kaszleć i kichać a ja za wiele nie mogłem zrobić.

Co prawda to prawda, byłem tu może 2 raz w życiu jako Czarny Kot ale mimo to zostałem przez nią powitany jak prawdziwy książę. Rozumiecie? Księżniczka-książę... a nieważne.

Podałem jej herbatę która leżała na biurku a potem przyglądałem się jak szczelnie zakrywa się kołdrą.

Sam usiadłem na podłodze by nie naruszać jej przestrzeni osobistej i patrzyłem jak wirus wyniszcza zazwyczaj uśmiechniętą przyjaciółkę.

Wiem, brzmi strasznie ale tak to już jest gdy dopadnie nas choróbsko.

Wyglądała blado i słabo. Zupełne przeciwieństwo codzienności.

-Co ty tu robisz Czarny Kocie? Nie powinno cię być na jakimś dach, albo z rodziną?- zapytała w końcu odkładając kubek na podstawkę.

Gdybym miał rodzinę to chętnie ale raczej nie mogę nazwać tego co się tam dzieje domowym ciepłem.

-Widzę że nie jesteśmy w humorku.

-Pytam serio. Jeśli zamierzasz tylko strzelać tymi swoimi idiotycznymi żartami to równie dobrze możesz opuścić to domownictwo.

-Hej, hej, hej. Spokojnie. Nie chciałem ci się narażać. Wiesz, podczas naszej ostatniej rozmowy dobrze się poczułem i... pomyślałem że może teraz ty potrzebujesz takiego towarzysza.

Nie odpowiedziała na moje zagadywanie. Odwróciła się plecami i wtuliła twarz w poduszkę.

-Coś się stało księżniczko?

-Wiesz... chodzi o takiego kolegę z klasy. Dzisiaj był ostatni raz w szkole a ja przez moją chorobę nawet nie mogłam się z nim pożegnać.

-J-jaki kolega?- musiałem udawać że nie mam zielonego pojęcia o co chodzi, mimo że wiedziałem iż ten kolega siedzi wprost przed nią.

-Adrien Agreste. Taki znany model, pewnie o nim słyszałeś.- wtedy porozglądałem się po jej pokoju. Moje zdjęcia z okładek magazynów wisiały tam ostentacyjnie a na jednym przyuważyłem nawet małe serduszko.

Spaliłem buraka i miałem ochotę ukryć twarz w dłoniach.

Marinette to tylko przyjaciółka kochająca modę Agreste. Jest z Luką, przestań.

Nigdy nie pomyślałbym o niej jak o jakiejś potencjalnej dziewczynie. Poza tym jest moja Kropeczka.

Kiedy kątem oka zauważyłem, że zasypia chciałem już iść, niestety usłyszeliśmy wybuch.

Cholera teraz?! Serio?!

Wybiegłem na balkon Marinette a ona usiadła na łóżku ze zmieszaną miną.

-Nie martw się. Czarny Kot wszystkim się zajmie!

-Tak... powodzenia.

Skinąłem głową po czym zrobiłem 2 obrotową beczkę w powietrzu i ruszyłem w poszukiwaniu zagrożenia.

***
Biedronka się nie zjawiła. Coś jej się stało? Nie... może miała jakąś ważną misję. Tak to na pewno o to chodzi.

No nic, to był tylko Pan Gołąb więc jedyne co musiałem zrobić to zniszczyć akumę kotaklizmem i już po 15 minutach walki byłem w mojej łazience.

Myślicie że bym się zapomniał? No w sumie to się zapomniałem i o mało co nie wskoczyłem do pokoju tak jak to robiłem rutynowo, na szczęście zobaczyłem kamerę skierowaną prosto na okno.

Kurwa taki trochę Big Brother.

-Chowaj pazury!

-Camembert! Do ciebie wołam oł je! CAMEMBERT dawaj mnie bo zniszczę cieeeee!

-Masz żarłoczna bestio...- sięgnąłem do kieszeni po ser jednak nic nie znalazłem. W szafce na ten obleśny ser też nic nie było.

Cholera

Ciekawe co sobie o mnie pomyśli Nathalie jak zobaczy swojego pseudo syna, o 24, szukającego camemberta przy lodówce.

W sumie, co ją to?

Ukradkiem zbiegłem po schodach ale już przy lodówce usłyszałem ten okropny głos.

-Paniczu? Co panicz robi? Głodny? A może...

-Marciano! Idź spać!- pierwszy raz krzyknąłem na tego człowieka, ale już mnie tak zdenerwował że nie potrafiłem się powstrzymać.

-Wybacz paniczu.. Nie chciałem...

-Nie paniczuj mi tutaj! Chce ser, to sobie go wezmę i dobranoc- wziąłem pierwsze lepsze pudełko i pobiegłem z udawanym płaczem do pokoju.

Zamykając, a raczej trzaskając drzwiami krzyknąłem jeszcze na cały dom:

-I nic o mnie nie wiecie!

*trzask*

Dzień jak co dzień

_______________________________________

Hej tu Autorka! 💖

Mam nadzieję, że się podobało, WYBACZCIE ŻE TAKIE KRÓTKIE

Już wczoraj miałam go napisanego ale zapomniałam wstawić <3

pamiętajcie o komentarzu i gwiazdce,

Do następnego💖


Dad... I'm gay // Czyli jak zdradziłem swój największy sekret [Miraculous]Where stories live. Discover now