Rozdział 8

289 10 4
                                    

Moje spanie zostało brutalnie przerwane przez krzyki z dołu. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Hałas nie ustawał. Spojrzałam na telefon. Była 15. Stwierdziłam, że już nie uda mi się zasnąć więc wstałam z łóżka i ruszyłam na dół sprawdzić co się dzieje. Na wszelki wypadek schowałam z tyłu za bluzą pistolet. No wiecie przezorny zawsze ubezpieczony.

Na schodach już zauważyłam jakiś ludzi, których nie znałam. Albo znałam tylko nie widziałam twarzy. I w tym momencie natrafiłam na ten jeden zawsze skrzypiący pierdolony schodek. No zajebiście. Zwróciłam tym uwagę naszych "gości".

Gdy tylko się odwrócili usłyszałam, że Ash krzyknął "uważaj". Jeden z nich podszedł od mnie i zaczął się do mnie odbierać. Na twarzach chłopaków widziałam przerażenie, szok, smutek i złość.

Najpierw uderzyłam tego mężczyznę z łokcia w brzuch, na tyle mocno, by zgiął się w pół. Następnie w tył głowy, w taki sposób, żeby tylko stracił przytomność. Z następnymi postąpiłam podobnie. Nie martwiłam się tym, że Oni patrzyli, sorry gapili. Jeśli zapytają skąd umiem się bronić, odpowiem, że zapisałam się w LA na kurs samoobrony. Podbiegłam do chłopaków i ich rozwiązałam.

-Dzięki. - powiedzieli chórem, pocierając zdarte nadgarstki.

-Nie ma za co. A jeśli mogę wiedzieć, kim oni byli? - zapytałam. Niestety musiałam trochę udawac, że nie byłam przygotowana na tego typu sytuacje.

-Tacy starzy znajomi. - odpowiedział zakłopotany Ash, na co reszta przytaknąła.

-Znajomi związali by was i próbowali się od mnie dobierać? Ciekawe towarzystwo-powiedziałam chichocząc. Spojrzałam na brata, a on drapał się po karku i wygląda jakby walczył ze sobą czy o czymś mi nie powiedzieć. Jednak Ashtona wyprzedził Luke.

-Jesteśmy w gangu.-powiedział zirytowany, przewracając oczami. Chciałam się zaśmiać widząc przerażenie na ich twarzach, ale musiałam zachować pozory, że jednak nic nie wiem. Wykorzystałam po raz kolejny moje zdolności aktorskie i wywołałam fałszywe łzy w oczach.

-C-co? - mówiłam "zrozpaczona". Spojrzałam na Ashtona, przyłożyłam dłoń do twarzy i zaczęłam płakać bardziej, kręcąc przy tym głową. Po chwili wybiegłam z domu. Musiałam udawac, więc płakałam dalej. W końcu moje udawanie przerodziło się w prawdziwy płacz i załamanie.

Obeszłam dom i znalazłam jakąś dróżkę. Postanowiłam nią pójść. Doszłam do jakiegoś klifu. Usiadłam na jego krańcu i podziwiałam rozciągający się przede mną widok.
Po 10 minutach miałam dość siedzenia i się położyłam. Zamknęłam oczy i rozkoszowlam się tą chwilą. Do momentu, w którym ktoś nie zasłonił mi słońca.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na tego, kto przerwał mi moją cudowną chwilę. Tą osobą okazał się być Luke.

-Jak mnie znalazłeś? - zapytałam, bo byłam zdziwiona, że ktoś mógłby mnie chociażby szukać.

-Ta dróżka, którą tu przyszłaś... Ja ją odkryłem. - powiedział przygnębiony. - Jednego wieczoru pokłóciłem się z chłopakami. Miałem straszną ochotę im zajebać, ale tego nie zrobiłem. Wyszedłem wściekły z domu i poszedłem tą ścieżką, znalazłem ten klif i postanowiłem, że będzie to moje miejsce. Tylko moje, ale najwyraźniej teraz jest nasze. - w czasie gdy opowiadał usiadł obok mnie, a ostatnie zdanie wypowiedział z niezadowoleniem.

-Nie musi być nasz. Może pozostać twoje. Tylko twoje. Ja mogę poszukać innego. - powiedziałam wstając z miejsca, jednak zatrzymała mnie dłoń chłopaka na mojej. Odwróciłam głowę w jego stronę i to chyba był błąd, bo nasze wzroki się skrzyżowały.

-Może być nasze. Nie przeszkadza mi to. - uśmiechnął się do mnie ukazując przy tym swój dołeczek. Cholerne dołeczeki.

-Ja wolę mieć własne. - odpowiedziałam uśmiechając się złośliwie. Wyrwałam swoją dłoń spod jego, wstałam i odeszłam od niego.

broken princessWhere stories live. Discover now