Rozdział 31

44 12 20
                                    

Ranek przyszedł wcześnie. Za wcześnie. Po niewyspanej nocy, głowa mi pulsowała bólem, a organizm domagał się więcej odpoczynku, ale nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Nie wiedzieliśmy, kiedy rodzice Alexa wrócą do domu, a nie mogli nas tu pod żadnym pozorem zastać, a po drugie, przebywanie zbyt długo w jednym miejscu też nie było rozważne, biorąc pod uwagę, że nadal byliśmy poszukiwani jako uciekinierzy z szpitala psychiatrycznego.

Nie było bata, musieliśmy wstać. Bardzo niechętnie i z ociąganiem, podniosłam się z kanapy na której spałam i wciąż na wpół przytomna, podreptałam do kuchni, bo na pusty żołądek nie zamierzałam czegokolwiek analizować lub się zastanawiać, co mamy teraz zrobić. Na głodniaka się nie myśli, kropka.

Kiedy weszłam do kuchni, okazało się, że poranna kawa na rozbudzenie będzie zbędna, bo widok jakim tam zastałam, całkowicie mnie rozbudził. Jęknęłam z lekkim obrzydzeniem, lecz i zażenowaniem.

- Serio, naprawdę? - zwróciłam się do Harley, która siedziała na kuchennym blacie i próbowała językiem sprawdzić stan migdałków Alexa, lub potocznie mówiąc migdaliła się z nim zawzięcia. Alex stojąc między jej nogami, oczywiście nie pozostawał w tyle. To naprawdę nie są widoki, które człowiek chce widywać z samego rana.

Harley oderwała się do swojego Romea i spojrzała na mnie bez najmniejszej skruchy, wręcz przeciwnie, wydawała się tryskać energią na prawo i lewo, w przeciwieństwie do mnie, Ta dziewczyna naprawdę nas kiedyś doprowadzi do zguby.

- Dzieńdoberek! - zaświergotała radośnie i ostatni raz cmokając Alexa, zeskoczyła z blatu, po czym zabrała się za przetrząsanie szafek, zapewne w poszukiwaniu czegoś na śniadanie.

- Hej – Alex miał chociaż na tyle przyzwoitości by okazać zmieszanie całą tą sytuacją. - Reszta jeszcze śpi?

- Też już wstają – odpowiedziałam siadając przy stole, gdzie Harley już zajęła swoje miejsce i zawzięcie konsumowała płatki.

Chwilę później do kuchni wtoczyli się pozostali, równie zmarnowani jak ja, ewidentnie bez chęci do życia. Nie ma to jak z optymizmem powitać nowy dzień.

- Jaki mamy plan? - zapytał Leo, zasługując ręką buzie, kiedy wyrwało mu się potężne ziewnięcie.

- Nie wiem – przyrzynałam wpatrzona w swoją miskę z płatkami i bawiłam się już dawno rozmokniętymi chrupkami. - Ale musimy się stąd zmywać. Ktoś ma pomysł, gdzie moglibyśmy się podziać? - podniosłam głowę, by spojrzeć na moich towarzyszy, ale oni tylko pokręcili głowami.

Wiedziałam, że powinnam poczekać, aż Zack się ze mną skontaktuje, ale nie mieliśmy nieograniczonego czasu i musieliśmy się stąd wynosić. Jeszcze tylko brakowało, żeby po tym jak Alex nam pomógł i udzielił schronienia, by miał przez to problemy, bo by nas tu nakryli. Musieliśmy się ulotnić i liczyć, że Zack jakimś cudem i tak mnie odnajdzie. W końcu to duch, na pewno ma na to jakieś swoje sposoby, które dla nas śmiertelników się niedostępne.

- Może byśmy się udali do Alexandry? - zaproponowała nagle Kornelia.

- Do córki Pracetora? - spojrzałam na nią zdziwiona. Ale co jak co, ale akurat Kornelia powinna wiedzieć, że Pracetor był moim, a może już naszym wrogiem. Wiedziałam, że reszta osób nie ma zielonego pojęcia o czym mówimy, ale postanowiłam, że później ich we wszystko wtajemniczę.

- Obiecałaś, że jej pomożesz, więc w sumie jest nam coś dłużna, zatem logicznie rzecz biorąc, powinna nam udzielić schronienia. W końcu gramy w jednej drużynie.

- Ale Pracetor regularnie ją nawiedza, jak się u niej zatrzymamy będzie dokładnie wiedział, gdzie ja się znajduję, a jestem jego celem.

- Myślę, że i tak dokładnie wie gdzie w danym momencie jesteś. Dam sobie rękę uciąć, że ma jakiś szpiegów duchów, którzy cały czas za tobą podążają i na bieżąco mu o wszystkim donoszą.

Medium. Do zaświatów i z powrotemWhere stories live. Discover now