Rozdział I - Halloween

171 10 25
                                    

Słońce dawno zaszło, ustępując blasku księżyca. Białe punkciki pojawiały się na niebie. Między drzewami powiewanymi przez wiatr, stał wysoki mężczyzna. Z spokojnym wyrazem twarzy wpatrywał się w pieska, który z pewnością komuś uciekł, gdyż ciągnął za sobą kolorową smycz.

Próbował go złapać i oddać właścicielowi, jednak bezskutecznie gdyż szczeniak z podekscytowaniem biegał wokół jego nogi i nawet nie śmiał pomyśleć, żeby dać się złapać. Czarnowłosy uśmiechnął się, kiedy zwierzak zaczął machać ogonkiem, bawiąc się sznurówkami jego ciężkich glanów. Wtedy pochylił się i wciął małe stworzenie na ręce. Podrapał go za uszkiem.

- Ej! Co robisz z moim psem?! - podniósł głowę i zauważył starszego mężczyznę, który kroczył w jego kierunku z zażartą miną.

Chłopak zdziwił się, ponieważ nie zrobił nic złego. Mężczyzna podszedł bliżej i wyrwał z jego ramion pupila. Brian zmarszczył brwi i obserwował, jak ten szybkim krokiem idzie w stronę wyjścia z parku. Staruszek w dalszym ciągu odwracał się, aby spojrzeć na niego nieprzychylnym wzrokiem. Chłopak parsknął śmiechem i włożył ręce do kieszeni swoich ciemnych, skórzanych spodni, wracając do obserwowania nieba, na którym teraz pojawiło się jeszcze więcej małych plamek.

Gdy poszedł dalej jego wzrok powędrował w kałużę, w której wylądował jego glan. Gdy przyjrzał się swojemu odbiciu w niewielkiej tafli wody, wcale nie zdziwił się, że starszy mężczyzna tak zareagował na jego widok. Twarz miał bledszą niż zwykle, powieki pomalowane na czarno i usta w tych samych odcieniach. Długie, czarne włosy leżały wokół jego twarzy, a kaptur, który założył na głowie, z pewnością nie dodawał mu uroku.

Jednak nie przejął się tym. Wprawdzie cudem opanował rozbawienie. Ludzie już nie raz reagowali na niego w ten sposób. Czasem specjalnie chodził w takich ciemnościach, żeby denerwować ludzi. Zawsze mógł napotkać mohera, który zacząłby wyzywać go od satanistów. Takie sytuacje zwykle poprawiały mu humor, a gdy zdarzały się przypadki, że uciekano przed nim z przerażeniem, nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu na twarzy. Straszenie ludzi było dla niego zabawą, a jutrzejszy dzień miał być punktem kulminacyjnym.

Jutro miało odbyć się jego ulubione święto - Halloween. Wraz ze swoim przyjacielem, Jeordim, mieli w planach wypożyczyć sobie straszne stroję, lub po prostu wymalować twarz. Chciał jak co roku siedzieć z nim w krzakach i popijać różne trunki, strasząc dzieci, które akurat pojawią się w okolicy.

Aż uśmiechnął się na wspomnienie tamto rocznej imprezy. Wraz z paroma znajomymi ze szkoły siedzieli na ławce i straszyli każdego, kto tylko przeszedł w pobliżu. Niestety ku ich nieszczęściu pojawiła się tam nawet policja, która padła ofiarą ich głupiego żartu. Przerażeni konsekwencjami zaczęli uciekać, a mężczyźni ruszyli w pogoń za nimi. Początkowy strach ustąpił rozbawieniu, więc posyłali sobie nawzajem wesołe spojrzenia. Zdołali uciec dopiero po dwudziestu minutach, gdy wbiegli na teren prywatny, czego nie zauważyli gliniarze.

Choć sytuacja była dość ekstremalna, zawsze wywoływała w nich przyjemne odczucia. Jeszcze nigdy nie bawili się tak dobrze jak wtedy. Chłopak miał nadzieję, że i w tym roku wydarzy się coś czego nie zapomną do końca życia. Wraz ze swoim przyjacielem umówili się na powtórkę z tamto rocznej zabawy.

Gdy poczuł kropelki deszczu, przenikające przez jego cienką bluzę, ruszył w stronę swojego mieszkania. Spojrzał w niebo i zauważył, jak drzewa zaczynają się mocniej kołysać przez silny wiatr. Miał tylko nadzieję, że zdąży dojść do domu zanim rozpada się na dobre. Choć noc była piękna, chłopak naprawdę nie chciał przemoknąć do suchej nitki. Jego makijaż mógłby tego nie przeżyć.

Wieczór Halloween nadszedł i wywołał wiele relacji wśród ludzi. Jedni z kpiną wpatrywali się w ludzi poubieranych w różne stroje, inni z uciechą dołączali do zabawy. Marilyn należał do tej drugiej części i pomalował się mocniej niż zazwyczaj, uszykował trunki wysokoprocentowe i w razie czego kupił paczkę cukierków jakby zgłodnieli. Manson ostatni raz przejrzał się w lustrze, ubierając na siebie czarny płaszcz i uznał, że wygląda na tyle dobrze, że dzisiejszego dnia przyprawi kogoś o zawał serca.

Marilyn Manson || one shotWhere stories live. Discover now