| akt II | furorem

447 43 16
                                    

1832

Daruję sobie uprzejmości, kurtuazyjne ozdobniki, bo nie piszę tutaj z grzeczności czy choćby ze znikomą przyjemnością. Ba, przeciwnie! — robię to z głęboką niechęcią do P̶a̶ń̶s̶k̶i̶e̶j̶ pańskiej osoby, aczkolwiek nadal z godnością, której panu najwyraźniej brakuje. Jawnogrzesznik i niewyględny wierszokleta z pana, nic więcej.

Zapewne w całej tej wstecznickiej ignorancji nie ma pan pojęcia, czemu miałbym się fatygować i do pana pisać, nie mylę się? Jak to egocentryk, zapewne niczego pan nie zauważa poza tym, co ewentualnie ma wpływ na pańską wielce szanowną osobę. Ale zastrzegam, chyba może się pan poświęcić i wykorzystać nieco cennej energii na dotrwanie do końca listu (o ile nie będzie to stanowiło zbytniego wyzwania intelektualnego, co również biorę pod uwagę). Żeby nie ryzykować niezrozumienia graniczącego z błędną interpretacją, może od razu zaznaczę, co takiego skłania mnie do pisania kolejnych słów, które niestety do pana skieruję; wszystkim będzie w ten sposób nieco łatwiej. Gdyby pan też czasem zastanowił się nad cudzą emocją na jakimkolwiek poziomie, może nawet nie trzebaby było wysłuchiwać teraz zasłużonych obelg? Ale niestety, nie przesadza się starych drzew, a panu chyba w krew weszło grubiaństwo i czysto imbecylne zachowania.

Mianowicie, wszystko tu rozchodzi się o pana nową pracę literacką, to jest "Dziadów" część trzecią. Nie mam zamiaru chwalić jej w tak niedojrzały i naiwny sposób, w jaki wypowiadałem się niegdyś o ich drugim fragmencie, rozdziale, jak to zwał tak zwał. Lepiej będzie, jeżeli spuścimy zasłonę milczenia na mój dawny młodzieńczy gust, niewyrobiony i dosyć nędzny, jeżeli pana dzieła były w nim stawiane na (wątpliwym zresztą) piedestale. Jeżeli jest pan w stanie wystarczającej trzeźwości, żeby chociaż przywołać w pamięci jednego z bohaterów, p̶r̶o̶s̶z̶ę̶ niech przypomni pan sobie o Doktorze. No, wie pan przecież, zdrajca ojczyzny, nienawistna proradziecka kanalia spółkująca z Nowosilicowem, ten ginący od uderzenia pioruna plugawiec. Ależ to wszystko pejoratywnie brzmi, nieprawdaż? Niewątpliwie, Doktor został tam przedstawiony jako charakter czarny i to z pełnym zamysłem pańskim. A wie pan, co przykuło moją szczególną uwagę, jak i zresztą sporej ilości osób? Podobieństwo do persony realnej, jakże fenomenalnie! I zapewne nie pisałbym tego dosyć trafnego w spostrzeżeniach listu, gdyby tylko nie chodziło tam o świętej już pamięci (profanacja osobistości martwej od ośmiu lat, no proszę, lista pańskich szlachetnych i prawych czynów chyba się wydłużyła!) doktora Bècu. A konkretniej, gdyby chciał się pan wymówić znajomością paru innych jegomościów o tym nazwisku, chodzi mi o Augusta Bècu, męża Matki mojej, ojca Aleksandry i Hersylii, moich sióstr, a tym samym i mojego ojczyma.

Jak pan mógł, jak śmiał chociaż zaplanować, a co dopiero rzucić na ochłap tłumom takie coś? Nawet pomijając kwestie obiektywnie moralnie, do cholery, oczernienie nieżyjącego już człowieka, który przecież w połowie nie był tak podły jak ten przez pana nienawistnie wykreowany, to czy pomyślał pan chociaż przez chwilę o tym, jak to może zostać odebrane? Doktor Bècu przez całe lat sześć był poślubiony z moją szanowną Matką, tak więc z nią może być kojarzony; co za tym idzie, uderzył pan w honor rodziny Słowackich, nie patrząc nawet na to, co pana łączyło z resztą jej członków. Przecież nieraz pan powtarzał, jak to Matka moja nie jest miłą, oczytaną kobietą i prowadził z nią całkiem przyjemne, zdaje się, konwersacje! A Ona, do diaska, uważała pewnie pana poniekąd za dobrego znajomego, nawet jeśli nie za przyjaciela, to z pewnością żywiła do pana sympatię — inaczej nie miałby pan żadnego wstępu do Jej wileńskich salonów tą dekadę temu. B̶o̶l̶i̶ ̶m̶n̶i̶e̶ ̶t̶o̶,̶ ̶ż̶e̶ ̶n̶a̶j̶w̶y̶r̶a̶ź̶n̶i̶e̶j̶ ̶w̶s̶z̶y̶s̶t̶k̶o̶ ̶t̶o̶ ̶b̶y̶ł̶o̶ ̶d̶l̶a̶ ̶p̶a̶n̶a̶ ̶n̶ę̶d̶z̶n̶y̶m̶ ̶ż̶a̶r̶t̶e̶m̶.̶ Nie mam zamiaru tolerować tak niegodziwej przewrotności, o nie, panie Mickiewicz! Ani krztyny w panu honoru, ani moralności ludzkiej zwyczajnie za grosz. Aż nie chcę wierzyć, że kiedyś wydawał mi się pan wcale miłym kompanem. A poecina też z pana marny niezmiernie; jeżeli potrafi pan tylko oczerniać tych, którzy sami już nie przemówią we własnej obronie, nie jesteś pan niczym więcej jak tylko pijanym bardem, próbującym w nędzny sposób nadać sobie szumnie pojętego splendoru. Żałosne postępowanie, doprawdy wstydu godne. Tylko czy byłby pan do odczucia wstydu zdolny, to już zupełnie inna sprawa.

Ale niech sobie pan nie myśli, że to panu płazem pójdzie, o, nie! Za mocno się pan chyba zatracił w fantazyjnym świecie, jeżeli sądzi pan, że może pan najpierw dokonać takiego niegodziwego okropieństwa, z pełną premedytacją i do tego tą butną dumą, którą pan wręcz emanuje przy wypowiadaniu się o tej nędznej namiastce dramatu! Nie mam może jeszcze na salonach paryskich wpływów takich jak pan, to fakt, ale przecież mam już za sobą pewien debiut literacki, co, mimo bezimienności mojej przy nim, mogło się panu o uszy obić, o ile na moment spuściłby pan wtedy wzrok znad własnego nosa. Aczkolwiek w to, znając życie i pańskie zadufanie w sobie, wątpię. Wciąż młody jestem, mam czas, talent pańskiemu równy, a być może nawet większy, a łudzić się że zaprzestanę pisania po czymś takim byłoby czystym głupstwem. Liczę naprawdę, że pan akurat tego głupstwa nie popełni, chociaż takie coś może być wielkim wyzwaniem. Zaskakująco wiele wiary w pana możliwości wykazuję, prawda?

N̶a̶p̶r̶a̶w̶d̶ę̶ ̶m̶i̶a̶ł̶e̶m̶ ̶p̶a̶n̶a̶ ̶z̶a̶ ̶k̶o̶g̶o̶ś̶ ̶l̶e̶p̶s̶z̶e̶g̶o̶.̶ ̶

Niech mi pan tylko uwierzy na słowo, już zacząłem pracę nad dramatem, który zrzuci pana z tego kruchego piedestału na dobre. I nie łudźmy się w żaden sposób że ja mam zamiar grać uczciwie, szlachetnie i nie wiadomo, jak jeszcze, drogi panie Mickiewicz. Zobaczy pan jeszcze, już po pierwszych tekstu liniach rzucą się panu w oczy pana własne błędy, niedoskonałości jakie zdążył pan popełnić w pełni świadomości, chociaż czy w pełni trzeźwości… Ludzie na salonach nie są głupi, przeczytają to wszystko, zestawią z rzeczywistością i przejrzą wreszcie na oczy, cofną swoje pochwały i uświadomią sobie, kogo właściwie tak nobilitowali, przy okazji pogrążając spoczywającego od kilku dobrych lat w grobie człowieka! W dniu, w którym postanowił pan splamić honor Matki i rodziny mojej, sam postawił pan krzyżyk na własnym życiorysie — a proszę mi zaufać, to nie są wyłącznie puste pogróżki, przechwałki, czy jakkolwiek to określić. O nie, proszę pana, to jest prawdziwa walka, może nie na miecze, ale czy czyni ją to jakkolwiek bezpieczniejszą dla pana? Śmiałbym twierdzić nawet, że na płaszczyźnie intelektualnej ma pan ze mną szanse dużo mniejsze, niż w przypadku walki czysto fizycznej, o wiele mniej okrzesanej i nie do końca przystającej dwojgu wykształconych ludzi. Popamięta pan po wszelkie czasy rok, w którym zechciał pan zamierzyć się niegodziwą obelgą w stronę mojej rodziny, panie Mickiewicz. Oj, popamięta pan.

Chyba sam pan się zorientował, kto taki.

𝐂𝐎𝐑𝐑𝐄𝐒𝐏𝐎𝐍𝐃𝐄𝐍𝐓𝐈𝐀. 𝐬𝐥𝐨𝐰𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐰𝐢𝐜𝐳 𝐬𝐡𝐨𝐫𝐭 𝐧𝐨𝐯𝐞𝐥Donde viven las historias. Descúbrelo ahora