Prolog

66 7 0
                                    

Wchodzą czarownice – dużo opowieści zaczyna się właśnie w ten sposób. Tak jak te czekające na wzgórzu na Makbeta zwykle zwiastują nieszczęśliwe podarunki od losu, oceany łez, krwi i bezmiar zguby. Zapomnijcie jednak o opowiadanych na dobranoc bajkach. Każda historia rządzi się swoimi prawami i nie można oczekiwać, że obraz, który zobaczycie, będzie przypominał znane wam wyobrażenia.

Jest ranek, z umieszczonych przez naturę nad cmentarzem chmur powoli sączą się krople deszczu, spływając po marmurowych nagrobkach i wnikając w ziemię, która ukrywa uśpione wiecznym snem historie minionych lat. A jest ich wiele, tak wiele, o wiele za dużo.

Salem unosi wysoko kolana. Czerwone buty, sięgające mu niemal do połowy łydek, nurkują w trawie i chłopak czuje się, jakby tonął. Przypomina sobie wiersz czytany mu dawniej na dobranoc.

"W zwiewnych nurtach kostrzewy, na leśnej polanie,
Gdzie się las upodobnia łące niespodzianie,
Leżą zwłoki wędrowca, zbędne sobie zwłoki.
Przewędrował świat cały z obłoków w obłoki,
Aż nagle w niecierpliwej zapragnął żałobie
Zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie."

Kiedy zatrzymuje się na skraju polany, las przygląda mu się uważnie. Patrzy jak klęka przy jednym z nagrobków, przesuwając czubkami palców po śladach liter, jak zawieszone na jego szyi wisiorki kołyszą się, brzęcząc cicho. Las wzdycha, myśląc o strachach na wróble stawianych przez wieśniaków na polach, by chronić swoje plony przed ptakami - opowiedziały mu o nich znajome kruki, które siedząc teraz na wyższych gałęziach, przekrzywiają główki zainteresowane podobieństwem.

Może pragnie odstraszać złe duchy, kraczą, słyszeliśmy, że jest ich tu całkiem sporo.

A może, zastanawia się las, może jest jednym z nich.

Salem unosi nagle głowę jak spłoszone zwierzę, ciemne oczy otwierają się na chwilę szerzej, kiedy wpatruje się w drzewa. Szuka czegoś między ich koronami, zanim jego spojrzenie nie zatrzyma się gdzieś wśród pni. Mgła osnuwa wystające z ziemi korzenie, które przecinają glebę niczym mapa żył na dłoniach chłopaka. Dopiero teraz drzewa zauważają krew pod jego paznokciami, czerwone ślady na jego skroni, plamę rozlewającą się powoli na materiale w kolorze burgundowym, który do tej pory skutecznie ją maskował. Dopiero teraz las zaczyna rozumieć czego szuka. Długie gałęzie wyciągają się lekko w stronę chłopaka w sposób, w jaki podaje się komuś rękę.

"Wówczas demon zieleni wszechleśnym powiewem
Ogarnął go, gdy w drodze przystanął pod drzewem,
I wabił nieustannych rozkwitów pośpiechem,
I nęcił ust zdyszanych tajemnym bezśmiechem,
I czarował zniszczotą wonnych niedowcieleń,
I kusił coraz głębiej - w tę zieleń, w tę zieleń!"

Między trzepoczącymi lekko niczym skrzydła motyli zielonymi liśćmi mrok mrugał z głębi lasu, zaglądając w nową postać z równą fascynacją, z jaką Salem wpatrywał się w niego. Z każdym krokiem chłopiec coraz bardziej oddalał się od ścieżki, pochłonięty do reszty nową krainą. Rzeczywistość przypominała jeden z tych snów, które rozgrywają się tuż przed tym gdy poranek otwiera nam oczy. Intensywny i pełen kolorów, zapachów i wrażeń. Jedna z gałęzi zaczepiła się o jego szatę, rozpruwając kieszeń i na ziemię wysypały się runy wyryte na płaskich kamieniach, kości drobnych zwierząt i kolorowe pióra ptaków, z których czasem robił biżuterię.

"A on biegł wybrzeżami coraz innych światów,
Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów,
Aż zabrnął w takich jagód rozdzwonione dzbany.
W taką zamrocz paproci, w takich cisz kurhany,
W taki bezświat zarośli, w taki bez brzask głuchy,
W takich szumów ostatnie kędyś zawieruchy..."

Daleko od swojego brzegu, las był niesamowicie cichy. Kiedy ostatnie amulety poszły na dno wśród paproci, szlak zaczęły znaczyć kolejne krople krwi. Daleko, daleko od łąki dłonie Salema przestały głaskać pnie drzew i liście roślin. Paznokcie zatopiły się lekko w ziemi kiedy upadł na kolana. To był lepszy koniec niż ten, który chciano mu napisać. Lepszy początek niż mógłby sobie wcześniej wyobrazić. Teraz nie myślał już o sznurach ani układanych z drewna stosach. Cały wszechświat zamykał się nad jego głową. Obrócił się na plecy, obserwując szare niebo będące tłem dla przecinających go gałęzi. Kilka motyli przefrunęło nad nim, a kiedy wyciągnął dłoń, jeden z nich usiadł na jednym z jego palców, łącząc pomarańczowo-czarne skrzydła. Za kilka dni on również stanie się częścią lasu. Salem uśmiechnął się, wiedząc, że wrócił do domu i teraz stanie się tym, co najbardziej kochał. Kiedy zasypiał, wiatr w koronach drzew nucił mu do snu kołysankę.

"Że leży oto martwy w stu wiosen bezdeni,
Cienisty, jak bór w borze - topielec zieleni."

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 12, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Sincerely, Corfe CastelWhere stories live. Discover now