Rozdział 4

1.1K 115 17
                                    


Pamiętajcie, że w Przedmowie było ostrzeżenie!


Tego dnia już się nie pojawił. Chyba był zbyt speszony, by znów przede mną stanąć. Było mi to bardzo, ale i to bardzo na rękę. Mogłem doprowadzić się do porządku psychicznie i emocjonalnie. Stawiłem wokół siebie mur, przez który miałem nadzieję duch się nie przebije.

Jak się okazało, zostałem zwolniony z reszty zajęć, gdyż to na mnie spadł obowiązek odwiezienie wszystkich poszkodowanych do domu. Jak zwykle to mnie powierzano najbardziej odpowiedzialne misje.

Znalazłem się w domu wcześniej niż powinienem, co wykorzystałem na relaks i spędzenie czasu z babcią i tatą, który wrócił ze służby.

Jednak ten spokój mi ciążył. Byłem przygotowany na to, że duch wyskoczy w każdej chwili zza ściany i zadźga mnie lub znów pocałuje.

To jest dopiero skrajność...

Odrabiając lekcję, czytając i kładąc się spać, cały czas byłem czujny. Nic się nie stało. Zaskakujące, że poczułem rozczarowanie z tego powodu.

Niepokój i rozczarowanie, to właśnie czułem następnego dnia, gdy się obudziłem zdezorientowany. Dał sobie spokój po komentarzu o miętówkach? Może się śmiertelnie obraził?

W końcu był bardzo dziecinny.

Do szkoły trafiłem w dobrym humorze, nadal czujny, ale zadowolony, że jestem wyspany i na tyle silny, by stawić czoła w walce z paranormalną istotą.

Ja byłem promienny w przeciwieństwie do biednego Eddiego, który wyglądał strasznie. Zobaczyłem go na korytarzu, garbił się i nie tryskał energią jak zawsze. Nawet się na mnie nie rzucił, gdy mnie zobaczył.

– Nate – mruknął jakiś przyklapły.

Miał wory pod oczami jeszcze gorsze niż kiedykolwiek, przekrwione oczy i trochę przestraszone spojrzenie.

Oparłem się o szafkę obok niego i położyłem mu dłoń na ramieniu.

– Co się stało? – zapytałem zmartwiony. – Wyglądasz strasznie.

Spojrzał mi w oczy, a ja po raz pierwszy zobaczyłem wahanie w jego czach. To chyba najbardziej mnie przestraszyło. On nigdy się nie zastanawiał, czy wahał w moim towarzystwie.

– Eddie? – szepnąłem, przenosząc swoją dłoń z ramieniem na szyję. – Co się dzieje? – zapytałem zaskakująco łagodnie jak na siebie. W końcu nie często tak zwracałem się do tego czubka.

Widziałem jak drży mu broda i natychmiast wybucha płaczem. Rzucił się na mnie jak dziecko ze zdartym kolanem na mamę.

– Rany, stary! – krzyknąłem zaskoczony, łapiąc go i cudem utrzymując równowagę.

Byłem od niego trochę wyższy, ale zdecydowanie nie silniejszy, dlatego kiedy dodatkowo wskoczył na mnie i oplótł nogami mój pas, prawie się przewróciliśmy. Trzymałem go mocno trochę przetłoczony tym, że znów przekracza moją osobistą strefę.

– Trzymaj swoją żonę, Nate! – krzyknął ktoś na korytarzu.

Ludzie byli tak przyzwyczajeni do naszych dziwnych akcji i bliskości, że lubili rzucać w naszą stronę złośliwe komentarze. Nie groźne, ale nadal wkurzające. Dla wszystkich to była codzienność, ale tym razem Eddie zachował się inaczej. Dziwnie jak na niego.

– Widziałem cię martwego – jęknął mi w szyję.

Zdezorientowany, położyłem dłoń na jego karku i uspokajająco pomasowałem. Zadrżał, a ja martwiłem się jego stanem.

Louis |boyslove|Where stories live. Discover now