Rozdział 1 - To nie jest historia o Sycylijskiej Mafii

379 7 5
                                    

No cóż...

Od czego by tu zacząć. Na imię mi Teodozja Alberti. Wszyscy mówią mi Teo.

Skądinąd dziwne imię. Oczywiście rodzice mi takie wybrali bo, któż by inny.

Nie będę się jednak rozwodzić nad tym jakie jest wyjątkowe i dziwne. Właściwie nikt nie zwraca na nie uwagi. Mówię po prostu "Hej, nazywam się Teo". Koniec pytań.

Tak działa normalny świat.

Nikt nie analizuje czy to imię powinno należeć do smutnej dziewicy z ciężkim życiem uczuciowym czy do potężnej, seksownej władczyni wszystkich męskich członków.

Cóż, ja nie byłam ani tym ani tym. To czy to plus czy minus pozostawmy bez komentarza.

Razem z ponad dwudziestką innych dzieciaków mieszkałam w sierocińcu ponieważ, tak, bardzo wielkie zdziwienie, moi rodzice nie żyją.

Zmarli w zwyczaju sposób - w wypadku samochodowym.

A co? Myśleliście, że zabiła ich mafia?

Przecież gdyby tak było to dużo ciekawszą historią byłaby ta o nich i ich zatargach z władcą osiedla, Mocarnym Sebą czy innym ojcem chrzestnym a nie moja.

Właściwie nic specjalnego w moim życiu od ich śmierci się nie działo. Zmarli gdy miałam jakieś dziesięć lat więc doskonale pamiętam te źle wieści.

Nawet sama byłam w samochodzie.

Tak, jestem lekko ztraumatyzowana, ale nie narzekam. W końcu i tak zdałam prawo jazdy (do jedensatu razy sztuka. Nie zadawajcie niewygodnych pytań, takich jak: skąd miałam na to pieniądze? I tak nie odpowiem). Bycie siedemnastolatką w bezimiennym zadupiu zobowiązuje.

Mieszkamy w jakiejś małej mieścinie niedaleko Hos Hangeles, która podejrzanie przypomina jakąś dzielnicę Warszawy (Ursynów czy coś).

Problemy też były ale mądrzy ludzie rozwiązują je z pomocą psychologa, a nie liczą na to że same przejdą po codziennych sesjach płaczu w łazience.

Sierociniec to też nic specjalnego. Nie żebym miała jakieś porównanie. To właściwie jedyny w jakim kiedykolwiek byłam. Jest tylko jedna wyjątkowa w nim rzecz, a mianowicie, że mogę się pochwalić byciem jego pierwszą wychowanką, co za tym idzie, jestem w nim najstarsza.

Młodsze dzieci i tak niezbyt mnie szanują, więc nie wiem czy to taka zaszczytna funcja.

Zresztą, czy trzeba się jakoś mocno szanować żeby żyć w zgodzie? Według mnie tak, ale one mają odmienne zdanie na ten temat.

Robię swoje i już. Pomagam, uczę się i spędzam czas z przyjaciółmi.

Znaczy, jednym.

Ale, cóż, ja po prostu idę w jakość a nie w ilość.

Zawsze tak sobie wmawiam.

No i właściwie nie było za bardzo lepszych towarów na rynku znajomych i przyjaciół.

Teddy'ego nabyłam tam za śmiesznie niską cenę.

Ja i Teodor Stuff (Tak, mówimy na niego Teddy żeby nas nie mylić. Nigdy jako dziecko nie sądziłam że w małych sierocińcu może być dwójka dzieciaków o ksywce Teo. Wygrałam prawo do niej w nie do końca uczciwym pojedynku) żyliśmy jakoś w tym sierocińcu, dogadywaliśmy się z innymi dziećmi i dążyliśmy do naszych celów ale, heh.

Było i się skończyło.

Mój przyjaciel za parę dni miał osiemnaste urodziny co za tym idzie, na odchodne dostawał kopa w dupę i życzenia powodzenia w nowym życiu. Dalej bez rodziców, ale dodatkowo bez jakiegoś dużego wsparcia finansowego i dachu nad głową.

Adoptowana przez przez 5sos, ale...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz