#4

548 48 2
                                    

Pov. Diluc

Oparty o ścianę, wpatrzony w podłoże, wyprowadzony z równowagi stałem obok drzwi baru. Oglądałem tylko jak mężczyzna wybiegł z posesji w bliżej nieokreśloną stronę. To wszystko... To wszystko było jedną wielką pomyłką. Oddychałem powoli, chciałem się opanować. Starłem łzy pomieszane z deszczem z moich policzków mankietem od koszuli. Nigdy, ale to jeszcze nigdy nie czułem się w taki sposób. Tutaj już nie chodzi o samą kłótnie z Kaeyą, chodzi tutaj o jego nastawienie. Nie mogę sobie podarować tego wszystkiego, co mogło do tego doprowadzić? Nie mogłem stać w takim stanie, mimo iż znajdowałem się pod dachem to niektóre krople napędzane przez porywisty wiatr docierały do mnie, przetarłem jeszcze raz twarz rękawem. Obecnie nie widzę nikogo na horyzoncie, jednak szybko może to się zmienić. Bard, który zobaczył by mnie w takim stanie to ostatnia rzecz, której potrzebuje. Nie minęła by doba, a już słyszał bym plotki na własny temat, nienawidzę tego. Za gorsza powściągliwości w nich nie ma. Powędrowałem za ladę i wróciłem do wycierania szklanek, zajęcie które zostało mi przerwane. Minęła dłuższą chwila, którą spędziłem z własnym cieniem. Słyszałem tylko za ścianą odgłosy, które świadczyły o tym, że w mieście znajdują się podmioty ludzkie. Nagle drzwi się otworzyły, a moim oczom ukazała się blond włosa kobieta. Otworzyłem szerzej oczy, Jean tutaj? Kobieta zawsze była skrajnie zapracowana, zapominała o podstawowych czynnościach przez obowiązki, a teraz sama stawiła się w tawernie. Przywitała się ze mną po czym usiadła na stołku na przeciw mnie.
-Dobry wieczór Jean, czego potrzebujesz? - Nie byłem zdziwiony, że nie przyszła odpocząć, przyniosła kolejną sprawę, która wymagała konsultacji ze mną. Spodziewałem się, że chodzi jej o zakon otchłani (abyss order), oststniego czasu napływały do nas informacje o wzmożonej aktywności z jej strony. Nie chodziło też o namnażających się dyplomatów fatui w naszych stronach, nic co było związane z papierologią czy bezpieczeństwem.- Wybacz, że mówię tobie dopiero teraz, jednak nie oczekujemy czegoś aż tak spektakularnego... - Cicho się zaśmiała - Myślę, ze wiesz o nadchodzących urodzinach Kaeya, jako kapitan jest bliską nam osobą... Chcielibyśmy uczcić tą datę. Lisa oraz Amber w pierwszej chwili zaoferowały pomoc w tym pomyśle, Klee nawet zainicjowała pomoc przy robieniu tortu urodzinowego - mówiła dalej promiennie - Jednak zdecydowanie potrzebujemy twojej obecności.
-Dalej pamiętam jaką uprzejmą niespodziankę wyprawiliście mi gdy byłam w gorszym stanie... On, również brał w tym udział. Potraktuje to jako odwdzięczenie się za te przyjemne chwilę. Wiesz o ni najwięcej, powinieneś wiedzieć jak sprawdzić mu radość - speszyła się chwilowo nie wiedząc czy aby na pewno się nie narzuca.- Jutro, z rana zaczniemy przygotowania. Wypożyczenie tawerny na tą okazję zdecydowanie ułatwi nam działanie. Liczę, że pozytywnie rozpatrzysz tą sprawę. Dobranoc mr. Diluc - odparła na koniec.-Widzę, że jesteś zmęczona, powinnaś zdecydowanie odpocząć. Ja... Pomyślę nad tym - mówiłem patrząc jak ta kierowała się w stronę drewnianych drzwi - dobranoc - nie byłem zdziwiony, że nie została tutaj na długo. Jean w takim miejscu... Te słowa nie pasują do siebie. Skutecznie ukrywałem moje mocne zmieszanie, a także okropne zniechęcenie owym pomysłem. Po tej feralnej rozmowie z mężczyzną... Najlepiej nie raczył bym go widzieć przez kilka dobrych dni, a najlepiej dłużej. Niestety to nie możliwe. Wyszedłem z baru równo o końcu mojej zmiany, chciałem oddalić się z tego miejsca jak najszybciej. Czy... Ojciec był by ze mnie dumny? Z samego rana, tak jak zapowiedziała blondynka rozpoczęły się przygotowania do przyjęcia urodzinowego. Dotarłem na miejsce nieco spóźniony, wszyscy spojrzeli na mnie gdy wszedłem do budynku. Dowiedziałem się, że Barbara po uroczystości w kościele dołączy do nas. Amber wraz z Jean wzięły się za porządki i przygotowanie miejsca, Klee biegała wokoło Lisy, która nadzorowała wypiek tortu przez dziewczynkę. Rosalia wydawała się sceptycznie nastawiona do tego wszystko, stała obok ziewając ze znudzenia. Zacząłem przygotowywać naczynia, szklanki, nawet ogarnąłem ladę baru. Panowała dość spora harmonia, póki nie wbiegł Venti, wyraźnie podpity. Czy ten dzieciak kiedykolwiek jest trzeźwy... Takie chwile są rzadkie do tego stopnia, że sam nie pamiętam. Zajęło nam to kilka godzin, a wszystko było na miejscu. Potrawy, alkohol, dekoracje, ludzie. Chciałem odetchnąć, pobyć chwilę sam gdy kolejna prośba została zwrócona w moją stronę. Tym razem nie dotyczyła ona żadnych porządków, przygotowań, ale czegoś... Co jest o wiele bardziej wymagajcie. " Mam do ciebie ostatnią prośbę. Mogłabym prosić ciebie o kupno prezentu dla jubilata? " Zamurowało mnie. Myślałem, że to kres tego wszystkiego, gdy nagle dostałem tą prośbę. Koniec końców się na to zgodziłem, wzrok Barbary był wręcz błagalny. Na co ja się godzę... Wyszedłem z baru tak ja to miało się odbyć. Przynajmniej dostałem wytyczne co mogę kupić temu nieszczęsnemu. Wino albo biżuteria. Nie kupił bym mu alkoholu, prowadzę winnicę, a tamten i tak spożywa nadmiary trunków, nie miało by to sensu. Jednak prawdą było, że ten kochał biżuterię... Wychodząc na rynek momentalnie ruszyłem do sklepu Marjorie.
-  Dzień dobry! - Powiedziała kobieta podchodząc do mnie. Od razu zapytała mnie czego potrzebuje, wytłumaczyłem jej, że pierścionek, bądź bransoletę.-Znajdę coś co będzie panu odpowiadał... Prezent dla ukochanej? - Zapytała szperając pomiędzy półeczkami swojego sklepu szukając co będzie mi odpowiadało.-Nie - odrzekłem stanowczo ekspedientce, to porównanie mnie zrujnowało. Kaeya jest daleko od ukochanej osoby, poza tym czy wyglądam na osobę kupującą prezent dla ukochanej? Nie mogłem jednak zaprzeczyć, wiele ojców próbuje zeswatać mnie ze swoimi córkami, nie rozumiem tego fenomenu. Jednak mówią, że ten kto nie próbuje nigdy nie zażyje życia. Handel się udał, nie patrzyłem aż tak mocno na cenę, gdyż mory mam pod dostatkiem. Nie to co dwie osoby z rodzinnego miasteczka... Gdy wracałem słońce powoli zaczęło chować się za horyzont, a niebo nabrało różowawej barwy. Widok ten nie był zły... Zmierzałem wpatrzony w ułożenie chmur gdy trąciłem ramieniem pewną osobę. Powoli odwróciłem wzrok by sprawdzić kto został moją "ofiarą". Zobaczyłem delikatnie wyższego mężczyznę. Z niebieską czupryną, ciemniejszą karnacją, przepaską na oku i tym... Futrem. Kaeya. Na mojej twarzy pojawił się charakterystyczny grymas, nie zamieniłem z nim ani słowa. Po prostu odszedłem tym samym powolnym krokiem nie zawracając sobie nim więcej mojej uwagi. Zjawiwszy się w barze Jean wydała dekret, że wszystko jest na swoim miejscu. Za kilka minut powinien się zjawić też szanowny jubilat. Stanąłem za ladą krzyżując ręce na torsie. Brakuje tutaj tylko alchemika urzędującego w Dragonspine i jego asystentki, jednak to nawet dobrze, że ich nie ma. Tym mniej ludzi, tym lepiej. Obecnie Klee i jej euforia sprawiała wrażenie kilku osób.

Może wcale nie jesteś taki zły? || KaeLuc ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz