#7

591 58 18
                                    

Pov. Kaeya

Poranek z lekkim kacem rozpocząłem nawet dobrze. Wszystko układało się dopóki nie usłyszałem tego. Klee zaginęła. Nikt nie wie gdzie jest, kiedy wyszła oraz gdzie jest. Przez chwilę stałem jak sparaliżowany. Wiadomo tylko, że udała się po prezent. Dla mnie. Jeśli coś się jej stanie. Co jeśli dziewczynka się wywróci, lub zgubi. Poza tym tereny były zarojone przez potwory różnego rodzaju. Ostatnimi czasy jeszcze ich przybyło z niewiadomych powodów. Niektóre nie były zainteresowane walką, lub Klee roznosiła je w powietrze zanim zdążyły jej coś zrobić. Jednak pamiętajmy, że jest jeszcze młodą, drobną, dziewczynką. Która powiedzmy szczerze, nie rozumie pewnych niebezpieczeństw i nie do końca myśli o konsekwencjach. Na początku biegałem po mieście upewniając się, że na pewno jej nigdzie nie ma. To samo zrobiłem dookoła murów Mondstadt. Nigdzie. Jeszcze raz sprawdziłem w siedzibie. By mieć na pewno pewność, że niczego nie przegapiłem. Nigdzie nie było mojego małego szczęścia. Mojego lekarstwa na nudę i smutek. Nigdzie. Wybiegłem rozpędzony w stronę głównej bramy. Znam tylko jedno miejsce gdzie mogłaby się jeszcze udać. Przynajmniej tak myślę. Biegłem ile sił w nogach, ile tchu w płucach. Skracałem drogę jak najbardziej by być przed tym jak stanie się jej coś. Niemiałbym serca na nią na krzyczeć. Nawet teraz. Myślę, że wystarczyłoby wytłumaczyć jej, że tak nie wolno. I, że musi zawsze z kimś wychodzić i mówić. Jest bardzo mądrą dziewczynką więc załapałaby szybko. Wraz z wkroczeniem w teren dragonspine powietrze stało się kujące a oddychanie cięższe. Mój ubiór też nie był do końca adekwatny do klimatu. Plus byłem rozgrzany po takim kawale biegu. Mimo to pędziłem dalej. Omijałem przeciwników nie zawracając sobie nimi głowy. To nie jest problem na teraz. Nawet jeśli oberwałem kilka razy. Kilka lub kilkanaście. A zadrapania były widoczne. Pędziłem w miejsce gdzie dziewczynka często spędzała czas.

Wpadłem do laboratorium Albedo zdyszany. Już teraz czułem jak boli mnie gardło, płuca kłują, a sił zaczyna brakować.
 - Jest tu Klee? -
Zapytałem ledwo co łapiąc oddech. Jednak alchemik odwrócił się do mnie przodem pytająco. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie było jej. A jego słowa tylko to potwierdziły.
 - Ja... Ja dziękuję. Idę jej dalej szukać. -
Rzekłem powoli cofając się do tyłu by potem cofnąć się kawałek w tył tą samą drogą co przyszedłem. Przez moment widziałem ciemne ubranie. Chyba ubranie. I coś czerwonego. Gdybym miał czas, sprawdziłbym to z chęcią. Ale po co teraz marnować czas na coś co może zaważyć o zdrowiu małej kulki radości. Równie dobrze mogłaby być to moja krew i kamień. Lub dzikie zwierzę. Wszystko. A ja mam mało czasu. Musiałem sprawdzić miejsce którego najbardziej się obawiałem. Chyba wiemy o jakie mi chodzi. Domein z dragonspine wspomagał moc mojej wizji. Idealnie z nią współgrał. Co prawda nie miałem kompletnego setu. Klee wiedziała o tym. Wiele razy mówiła, że pomoże jak będę iść po brakujący element. Prosiłem wszystkich bogów by tak nie było. By Klee odnalazła się na innych terenach jak wrócę do Mondstadt. Jednak w momencie gdzie przy filarach zobaczyłem szczątki bomb, wiedziałem, że na marne mogę siebie oszukiwać. Klee szła tędy. Po brakujący element mojego setu. Swoje artefakty zawdzięcza współpracy mojej, Jean, Babrabry i Lisy. Zostały jej sprezentowane rok temu. Swoimi artefaktami nigdy się nie zajmowałem. Rzadko kiedy plątałem się w bitwy osobiście więc był mi zbędny. Zwłaszcza, że mamy mało osób które mogłyby pójść tam.

Dotarłem do małego zbiornika wody rozdzielającego dwa kawałki drogi. Nie męczyłem się ze skakaniem po filarach. Bez problemu stworzyłem lodowy most i przebiegłem po nim bez trudu. Wspinałem się po ścianach zamiast skakać z platformy po platformie. Ręce miałem już obolałe a od zmarzniętych kamieni skóra z rękawiczek się niszczyła. A opuszki palców krwawiły. Mimo to dążyłem dalej. dążyłem tylko w jedno miejsce i w jednym celu. By uratować moją małą Klee. Zdawałem sobie sprawę, że dziewczynka nie należy tylko do mnie. Ale przyprawiała mnie o tyle szczęścia, że wiele razy to powtarzałem. Potrafiłem pójść zmęczony po pracy by tylko chwilę z nią posiedzieć. Chwilę nacieszyć się jej osobą. Lub nawet zasnąć razem z nią. Mała dziewczynka również lubiła moje towarzystwo co mnie cieszyło. Wbiegłem do środka zdyszany, wyczerpany, poraniony. Jednak to co ujrzałem było... Nie. Nie. Nie mogłem się spóźnić. Podbiegłem ostatkiem sił do małej dziewczynki i delikatnie uniosłem jej ciało.
- Klee. Słyszysz mnie? Powiedz, że mnie słyszysz, odezwij się. Proszę... -
Powiedziałem a łzy zaczęły już spływać mi po policzkach. Na moje błagania dziewczynka otworzyła oczy. Lekko przymknięte słodkie oczęta skierowała na moją twarz i uśmiechnęła się delikatnie.
"Klee zdobyła... Proszę. "
Powiedziała i ukazała w małej dłoni niebieski kwiat. Od mojego setu. Łzy zaczęły lecieć mi bardziej.
- Klee. Wracamy do domu! Barbara cię uleczy! Zajmiemy się tobą! -
Wykrzykiwałem. Już wstając. Lecz oczy dziewczynki zamknęły się. Ten błysk szczęścia gdzieś zaginął. Widziałem tylko mgłę na jej oczach. Ciało było już całkowicie bezwładne. Upadłem na kolana.
- KLEE! TO NIE JEST ZABAWNE! -
Krzyknąłem oszukując się po raz kolejny. Oszukując się, że ona żyje. Jednak tak nie było. Wtuliłem twarz w małe ciało dziewczynki pochłaniając się rozpaczy. Wiedziałem, że już nie ma dla mnie szczęśliwych rzeczy. Brak ratunku. Zostałem sam ze sobą. Jedyny. Bez nikogo bliskiego przy którym czuję się całkowicie swobodnie. Bez rodziny... Bez nikogo. Czułem jak moc mojej wizji gdzieś ucieka. Tracę nad nią kontrole. Jednak czy śmierć jest straszna osobie która została bez niczego? Wątpię. Czułem narastające mroźne powietrze dookoła. A z czasem poczułem kilka ostrych sopli wbijających się delikatnie w moją skórę. Nie miałem słów. Nie miałem sił. Chciałem się gwałtownie podnieść by sopel przebił mnie. Jednak wtedy całą praca Klee poszłaby na marne. Jej poświęcenie byłoby niczym. Nie docenił bym jej prezentu. Kwiatka, nasiąkniętego jej krwią. Szkarłatną, ciepłą cieczą w której klęczałem. Z której nie miałem siły się podnieść. Tonąłem w rozpaczy.Chciałem dać upust swoim emocją chociaż trochę. Krzyknąłem ile sił. Ile tchu było w moich płucach. Krzyczałem tak długo, dopóki nie poczułem krwi z obdartego gardła w ustach. Czułem w dłoniach jak ciało dziewczynki rozpada się. Na drobne części. Widziałem jak odlatują. Chciałem je złapać. Zatrzymać dziewczynkę przy sobie by spróbować ją wyleczyć. Lecz na marne. Wszystko to... Moja wina. Przeze mnie tu trafiła. Przeze mnie zginęła. Niewinna duszyczka odeszła w zza światy przeze mnie. Lepiej by było gdybym to był ja. I tak mam dużo ba sumieniu. Lecz ta mała słodka istota. Co ona zawiniła. Dlaczego musiała zginąć. Dlaczego los jest tak niesprawiedliwy. Zamiast zbierać ludzi którzy mają dużo ba sumieniu, zabierają tych którzy są ostatnimi deskami ratunku. I niszczy całą harmonię życia. Wybrudzony w krwi dziewczynki i swojej ledwo przytomny wracałem do Mondstadt. Dlaczego akurat ona? Czemu musiałem się spóźnić. Gdybym był chwilę wcześniej wszystko potoczyłoby się inaczej. Znów się spóźniłem.Wracałem powoli. Nie przejmowałem się już niczym. Jak na złość, przeciwnicy omijali mnie z daleka. Dlaczego akurat teraz. Dlaczego w ostatnich dniach wszystko obraca się przeciwko mnie. Najpierw Diluc i jego wywody jak mu źle a teraz to. Co ja powiem Jean? Co ja powiem Lisie? Razorowi? Albedo? Jak mam im powiedzieć, że się spóźniłem. Jak mam spojrzeć im w twarz po tym. Jak ja spojrzę w lustro. Nie zdążyłem jej uratować. Znów wszystko jest jedną ruiną. Ale teraz... Nie ma nikogo kto pomoże mi to odbudować. Gdy przybyłem, przy bramie czekała Lisa, Jean, Noelle i kilku innych strażników. Łzy zaczęły mi cieknąć bardziej a Jean... Ona musiała się oprzeć o Lisę stojąca obok by nie upaść z rozpaczy.- Przepraszam. Ja... Nie zdążyłem. -
Wykrztusiłem ledwo zrozumiale.
- Przepraszam. Ja... -
Nie wiedziałem co powiedzieć. Jak wytłumaczyć mój błąd. Który nie był tym typu wysłaniem sporej grupy dorosłych mężczyzn w dość niepewne miejsce. Małe szczęście miasta zginęło. Z moich rąk. Przeze mnie miasto popadnie w rozpacz za nią. Zanim ktokolwiek zdążył podejść do mnie zniknąłem. Jak kamień w wodę przepadłem. Poszedłem na około do sobie. Unikając wzroku i dotyku kogokolwiek. Nie miałem siły ocierać łez. Płuca bolały mnie wręcz morderczo. Gardło było zdarte aż do krwi. Mimo to, szedłem. Z kwiatem kompletnym setem. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego bólu po raz kolejny. Gdy dostałem się do swojej siedziby zamknąłem się szczelnie by jak najszybciej pozbyć się ciuchów w krwi.Kąpiel w której zmywałem krew, trwała aż do świtu. Mimo to dalej uważałem się za brudnego. Krew dziecka na mojej skórze. Ciągle jaz czułem. Ciągle czułem krew na sobie.Jednak wyszedłem i wycierając się dobrze ubrałem drugi komplet swojego stroju. Jedyną rzeczą jaką mi przyszła na myśl był bar Diluca. A dokładniej wino. Upić się do nie przytomności by zapomnieć chociaż na chwilę. Poczuć się przez chwilę jak by nic się nie stało.

Jednak w momencie wejścia do baru usłyszałem kolejny nie przyjemny komentarz ze story czerwono włosego.
"Po tym wszystkim ty i tak przychodzisz pić"
Nie miałem siły na tłumienie tego w sobie. Nikogo nie było. Wszyscy spali jeszcze. Byliśmy tu tylko ja i on. Podniosłem na niego wzrok. Spojrzałem na niego przemoczonymi oczami od barku snu, czerwonymi od płaczu oczami. Od wczoraj nie jadłem. Nie piłem. Nie miałem kiedy zregenerować swojej Energi. Włosy również wyraźnie pokazywały kumulację złych emocji.
- Nie uważasz, że jesteś samolubny Diluc? -
Powiedziałem ochrypniętym głosem.
- Zawsze byłeś najlepszy. Zawsze stałem w twoim cieniu. Mimo to wspierałem cię bardziej niż twój ojciec. Motywowałem. Wiele razy na prowadziłem na ścieżkę gdy się poddawałeś. Nie przeszkadzało mi to, że byłem gorszy. To, w jak młodym wieku byłeś na wysokim stanowisku. Wręcz przeciwnie. Cieszyłem się. Mogłeś zawsze liczyć na mnie. A według przysięgi, ja mogłem zawsze liczyć na ciebie. -
Powiedziałem widząc jak ten wychodzi zza baru.
- Ale wszystko się zmieniło w dniu twoich 19 urodzin. Wszystko wróciło się do góry nogami. Ty straciłeś swojego ojca. Nie. MY straciliśmy ojca. Ja po raz drugi straciłem rodzinę. Chyba, że już zapomniałeś, że twój ojciec mnie przygarnął. To w jaką burzę twój ojciec mnie znalazł. Zmalał w dniu w którym moja prawdziwa rodzina zostawiła mnie na pustym polu, w zupełnie obcym miejscu, w samym środku burzy. Nie pamiętasz tego jak cieszyłeś się, że mogę z wami zamieszać. Nie pamiętasz jak razem się bawiliśmy. Oraz tego jak później dalej ćwiczyliśmy-
Mówiłem to głośno. Za głośno. Oczy szkliły mi się z każdą chwilą co raz bardziej.Widząc, że mężczyzna zbliżył się za mocno, cofnąłem się. Unikając przy tym jego uścisku.
- Ciągle tylko ty. Ty. Twój ojciec zginął. Twoje problemy. Może ja też mam problemy?! Skoro tak bardzo Ci zawodzę to czemu mnie wtedy nie zabiłeś. Czemu?! ŻEBYM POTEM PRZEZ TE WSZYSTKIE LATA JEDNOSTRONNIE DALEJ TRZYMAŁ OBIETNICĘ?! -
Głos drżał mi coraz bardziej.
- A teraz. Gdy chce się napić. Zapomnieć o wszystkich problemach. Jak zawsze zapić winem wszystkie smutki ty będziesz mi wyskakiwał ze swoimi mądrościami. Skoro jesteś taki mądry czemu wtedy nie ocaliłeś ojca? Czemu wina spadła na mnie. Rozumiem spóźniłem się. Wtedy. Jak i wczoraj. Wina leży po mojej stornie. Jednak dlaczego ciągle naskakujesz na mnie, że to moja wina? Doskonale wiesz, że to nie jest moja wina. Ani moja, ani twoja. Tylko jego. On miał wizję od fatui. Nie wiedzieliśmy o tym. -
Powiedziałem a duże łzy spływały po moich policzkach. Jednak jak zawsze zrobiłem coś ci najmniej pasowało do sytuacji. Uśmiechnąłem się szeroko. Ze łzami na policzkach Spojrzałem prosto w jego oczy.
-Zabij mnie -
 Powiedziałem z uśmiechem na twarzy. Było widać, że jest wymuszony. Na siłę. Fałszywy uśmiech walczył z prawdziwym grymasem rozpaczy i bólu. Widząc niedowierzanie na jego twarzy powtórzyłem.
- Zabij mnie. Na co czekasz. Dopełnij tego co chciałeś zrobić wcześniej. Teraz nic cię nie zaskoczy. Nie będę walczył. Wizję opanowałem. Zabij mnie. Czy to nie jest rzecz którą chcesz zrobić? I tak jestem gorszy od ciebie. Ile ja musiałem pracować na kapitana kawalerii. A ty zdobyłeś to bez problemu. Więc bez problemu możesz teraz zrobić to.-
Powiedziałem i poczułem mocny uścisk czerwono włosego. Mocne. Wręcz duszące objęcie nie było z nienawiści. Bardziej przepełnione zmieszaniem. Żalem. Nie powstrzymując się również objąłem mężczyznę wtulając twarz w jego ramię.
- Czemu nie możesz mnie po prostu zabić. Przynajmniej byłaby pewność że nikogo już nie skrzywdzę -
Powiedziałem po raz kolejny pochłaniając się rozpaczy.

Może wcale nie jesteś taki zły? || KaeLuc ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz