12. 28.06.2021

234 36 13
                                    


Dokładnie osiem dni po ostatniej rozprawie, gdy Willer i Harris już trafili do więzienia, a sąd zamknął sprawę, Louis znów siedział w mieszkaniu Liama, ubrany w czarną koszulę z długim rękawem, zapiętą pod samą szyję. Po jego lewej stronie, przy tym samym stole, siedzieli Anne i Desmond, również ubrani cali na czarno, mając pochmurne wyrazy twarzy i sińce pod oczami. Natomiast po prawej stronie Louisa, siedzieli Liam i Niall, trwając w milczeniu. Właściwie nikt nie odezwał się od samego poranka, a odkąd siedzą tu wspólnie, czyli około kwadransa, nikt nawet na siebie nie spojrzał. Jedynie Anne zamykała w drobnej dłoni palce swojego męża, pragnąc jego bliskości i wsparcia.

Czekali tam wspólnie, w ciszy, ponieważ dziś był dzień pogrzebu Harrego. Po trzech miesiącach, które jego ciało spędziło w kostnicy, wielokrotnie badane przez patologów śledczych, w końcu spocznie w trumnie. I to miało być dla wszystkich jego bliskich chwilą, w której raz na zawsze pożegnają chłopaka z burzą loków na głowie i uśmiechem, który nie opuszczał jego ust. To miał być moment zamknięcia pewnego rozdziału i startu w nowe, spowite tęsknotą życie.

Ale Louis był pewny, że to nic nie zmieni. On jedynie bardziej się załamie, kiedy zobaczy płytę nagrobną, na której będzie widniało imię Harrego i data jego śmierci. Był też pewien, że spędzi na cmentarzu bardzo wiele godzin, płacząc za swoim ukochanym.

Ponieważ Louis okazał się być słaby – a przynajmniej tak o sobie mówił. Nie potrafił wziąć się w garść i zacząć normalnie funkcjonować po tych tygodniach. Wciąż niewiele jadł, właściwie tylko tyle, co wmusili mu jego troskliwi przyjaciele. Spał po kilka zbyt krótkich godzin, bo jego noce składały się głównie z gorzkich łez i cierpkiego żalu, który płynął z lekko rozwartych ust i ginął gdzieś w materiale mokrej poduszki. Pracował tylko z domu, co i tak niespecjalnie mu wychodziło, ponieważ żaden z jego projektów nie podobał się jemu samemu. Czuł się niewystarczający i pusty. To tak, jakby Harry zabrał nie tylko jego serce, ale także tę lepszą jego część, jego wszelkie nadzieje na lepsze jutro. Na jakiekolwiek jutro.

- Jedźmy – powiedział sucho Desmond, podnosząc się z krzesła i pozwalając Anne owinąć dłoń na jego ramieniu. Liam i Niall również wstali, klepiąc lekko Louisa po plecach, jakby cokolwiek miało sprawić, że to będzie dla niego łatwiejsze. Prawdą jednak było, że to nie działało. Każdy gest w jego stronę, wbijał bolesną szpilę w jego serce, przypominając mu Harrego. Każdy uścisk widział jako ten, który dzielił razem ze swoim chłopakiem. Każde ciepłe słowo słyszał, jakby wypowiedziane z jego ust. Każda łza, która płynęła po jego policzku, przypominała mu o pocałunkach, jakie zostawiał na nich Harry. I nic, ale to naprawdę nic nie było pominięte.

Jednak wstał w ciszy, wychodząc z mieszkania swojego przyjaciela i bez słowa przechodząc do samochodu Desmonda. Louis bał się, że ta chwila, kiedy trumna wraz z Harrym zniknie pod marmurową płytą, będzie dla niego zbyt emocjonalna i zwyczajnie go zniszczy. I tak jego serce, jak i zdrowie, było już w strzępkach. Dlatego w jego głowie coraz częściej wirowały myśli, czy może nie łatwiej byłoby, gdyby on też zniknął. Gdyby nikt nie musiał się męczyć z jego tragicznym stanem i martwić o to, czy aby na pewno nie odwodni się od wylanych łez. Czy przypadkiem wszyscy nie odetchnęliby z ulgą, gdyby jego też tutaj nie było?

- Lou – szepnęła Lottie, która nagle pojawiła się obok niego przed bramą cmentarza. Już za krótką chwilę karawan pogrzebowy miał przywieźć tu trumnę Harrego, aby każdy mógł towarzyszyć mu w tej ostatniej drodze. Swoją drogą, Louis uważał to za coś całkowicie pozbawionego sensu. Nie rozumiał idei wspólnego użalania się nad zmarłym. Wydawało mu się, że w takiej chwili powinni uczestniczyć tylko jego najbliżsi, w których zawsze mógłby znaleźć oparcie. Dodatkowo sam nie chciałby, żeby za nim płakano. Cóż, pozwalał sobie na tę hipokryzję. – Jak się czujesz? – zapytała, wtulając się delikatnie w jego klatkę piersiową. To właśnie z Lottie chłopak miał najlepszy kontakt, jeśli chodzi o jego rodzeństwo. Fizzy była zbyt zamknięta w sobie, chociaż potrafiła był wspaniałą słuchaczką i najlepszym możliwym wsparciem. Bliźniaczki, Pheobe i Daisy, były zbyt małe, żeby mógł powierzyć im większość swoich sekretów. A Lottie zawsze była obok, zawsze miała dla niego dobre słowo lub zwyczajnie go przytulała i pozwalała, by wypłakał się w jej ramionach.

Ale Louis jej nie odpowiedział, wpatrując się gdzieś w dal, zagryzając swoją wargę do tego momentu, aż poczuł metaliczny smak na języku. Nie był nawet świadomy, że to robi, ale on zwyczajnie nie potrafił się na niczym skupić. Jego myśli były tak wyniszczające, a oczy tak blisko łez, że wolał tępo wpatrywać się w nieokreślone miejsce przed sobą. Wiedział, że nie powinien tłumić w sobie tych wszystkich emocji i dać sobie pomóc, ale nie potrafił. Nie potrafił przyjąć tej pomocy ani wyobrazić sobie tego, jak ma wyglądać jego życie bez Harrego. O ile w ogóle będzie jakkolwiek wyglądać.

- Martwię się o ciebie – szeptała dalej, zaciskając na jego talii ramiona ukryte pod ciemną koszulą. Jej twarz też nie promieniała tak, jak zwykła to robić. Była ponura, cicha i dziwnie nieobecna, czym całkowicie nie przypominała jego siostry. Lottie również kochała Harrego, cała rodzina Tomlinsona to robiła, więc rozpacz wkradała się w jej serce. Jednak nie była ślepa. Widziała, że jej brat stracił całą radość życia i tę charakterystyczną iskierkę, która nawet w smutnych chwilach nie opuszczała jego błękitnych tęczówek. Cóż, teraz były całkowicie wyblakłe, pełne żalu i zwyczajnie puste. – Bardzo cię kocham, Lou. Pamiętaj o tym – dodała jeszcze, pozwalając pierwszej łzie wypłynąć z jej oka i cierpko potoczyć się po policzku.

- Też cię kocham, Lots – mruknął, pociągając cicho nosem i oddychając najgłębiej, jak tylko potrafił. Uważał swoją rodzinę za coś, co spadło mu z przysłowiowego nieba. Dla nich byłby w stanie zrobić wszystko, tak samo, jak oni dla niego. Dlatego wiedział, że nie może się poddać i narazić ich na kolejne miesiące tęsknoty i łez. Nieważne, jak bardzo chciałby dołączyć do Harrego, to nie mógł. Nie mógł zrobić tego swojej mamie, swoim siostrom, rodzicom Harrego czy nawet Liamowi i Niallowi. Po prostu nie mógł.

I gdy tak stali, zamknięci w żelaznym uścisku, w końcu nadjechał czarny samochód, poruszając się niewiele szybciej idących obok mężczyzn. Gardło Louisa zacisnęło się boleśnie, a łzy całkowicie rozmyły mu obraz, jednak doskonale wiedział, że ten moment się zbliża. Że już nie ma odwrotu. Że jego nadzieja na to, że Harry jednak żyje i wróci któregoś dnia do ich mieszkania, zniknie wraz z jego trumną, zasypana kilka stóp pod ziemią. I wiedział, że sam sobie z tym nie poradzi.

Cicha, smętna muzyka zaczęła grać. Ludzie ze spuszczonymi głowami i ubrani jedynie w czerń, utworzyli mały pochód, krocząc powoli za ciemnym samochodem. Louis przetarł powieki i chwytając niewielką dłoń Lottie, dołączył do tłumu, wpatrując się w otwarty bagażnik karawanu. Tam, na wysuwanej płycie, leżała dębowa trumna. Zwykłe, drewniane pudło, które na samą myśl przyprawiało o bolesne ukłucie gdzieś w sercu.

I Louis chciał krzyczeć. Chciał, żeby samochód się zatrzymał, żeby oddano mu Harrego. Chciał, żeby to wszystko okazało się głupim żartem, przypadkiem, w którym nieumyślnie się obaj znaleźli. Chciał wybudzić się z tego koszmaru, nie krztusząc się już łzami, które bez opamiętania leciały po jego wychudłej twarzy.

Jednak to nie był sen.

To wszystko było pieprzenie bolesną prawdą, o której Louis przekonał się w chwili, kiedy trumna znalazła się w głębokiej dziurze, a dwóch mężczyzn powoli zasypywało ją piachem. Wiedział, że to nie fikcja, kiedy klęczał na zimnym kamieniu, gdy wszyscy rozeszli się do domów, zostawiając go sam na sam z jego ukochanym. Dotarło to do niego, gdy kolana przeszywał ogromny ból, gardło zdarło się od głośnego szlochu, a opuchnięta twarz nie czuła nawet spływających po niej łez.

Ale nie chciał przyjąć tego do świadomości, uderzając dłońmi w ciemny kamień, rozcinając delikatną skórę na palcach. Szarpał się za włosy, maniakalnie wrzeszcząc imię Harrego. Dla niego byłby w stanie rozkopać tę ziemię własnymi paznokciami, aby choć raz spojrzeć na jego twarz, która nie była zamknięta na zdjęciu w jego sypialni. I Louis naprawdę dałby wszystko, żeby się z nim teraz zamienić, żeby Harry żył, żeby nie cierpiał, żeby pamiętał, jak Tomlinson otaczał go miłością i troską. I żeby po prostu tu z nim był, nawet na krótką chwilę, by mogli się pożegnać.

Ale tego nie zrobią.

Już nigdy

Miss you || Larry StylinsonWhere stories live. Discover now