24. czwarta opowieść

188 36 71
                                    

23.03.2049



Jeśli Louis miałby być szczery ze swoją córką, to powiedziałby jej wprost, jak tragicznie się czuje. Powiedziałby, że nie jest wstanie podnieść się z łóżka i zrobić kilku kroków samodzielnie. Harriet wiedziałaby, że nie śpi całe noce i nic nie je, bo ból przeszywa całe jego ciało, a serce bije w jakimś dziwnym rytmie, wysyłając niezrozumiałe impulsy po jego obolałym kręgosłupie. Gdyby tylko mówił jej prawdę, wiedziałaby, że nie miał już sił mówić i każda opowiedziana historia wiele go kosztuje, przez co jedynie gniewa się na samego siebie.

Ale nie był.

Okłamywał i ją, i siebie, mówiąc, że wszystko jest dobrze i zmierza ku jeszcze lepszemu. Wmawiał Harriet, że czuje się całkiem w porządku i kwestią kilku dni jest jego wypis do domu. A ona ślepo mu wierzyła. Przynajmniej tak mu się zdawało.

- A kiedy zamieszkaliście razem? - zapytała wesoło, standardowo ściskając rękę swojego ojca i siedząc obok z wielkim uśmiechem zdobiącym jej usta. Sama Harriet czuła się dobrze, promieniejąc w ciąży. Czasem męczyły ją poranne mdłości czy lekkie zmęczenie, jednak nie dawała tego po sobie poznać i zawsze zarażała innych dobrym humorem. Cóż, była taka, jak Louis.

- Jak zacząłem porządnie zarabiać - uśmiechnął się blado, próbując poskromić gulę w jego gardle i kaszel, który wręcz rozrywał jego płuca. Wyraźnie schudł, zbladł, wręcz niknął w oczach. Ale Harriet robiła wszystko, żeby tego nie widzieć. Chciała żyć z nadzieją, że jej tata wyjdzie ze szpitala i będzie wspierał ją, kiedy urodzi się jej dziecko.

Niedługo po dwudziestych trzecich urodzinach Harrego, Louis znalazł dobrze płatną pracę, dzięki której mógł sobie pozwolić na naprawdę wiele. Był z tego cholernie dumny, bo mógł w końcu zaprosić swojego chłopaka na wykwintną kolację w drogiej restauracji, wybrać się z nim na weekend do innego kraju albo kupić mu coś bardziej wartościowego, jak bukiet pięknych kwiatów - nie, żeby przestał to robić.

Oczywiście Styles był przeciwny tym wszystkim niespodziankom, mówiąc, że czuję się głupio, nie mogąc się zrewanżować. Ale Louis go nie słuchał i wciąż zaskakiwał czasem przesadnie drogimi prezentami, jakby chciał mu udowodnić, że stać go, aby zbudować razem ich przyszłość. I Harry to rozumiał, chociaż z szatynem u boku mógłby żyć nawet i w szałasie, jedząc jakieś szyszki i ubierając się w liście.

Jednak ostatnio w myślach Louisa błysnął nowy, całkiem odważny pomysł - przeprowadzka. Całymi tygodniami szukał mieszkania, które będzie ładne, ponieważ wiedział, że jego chłopak zwraca na to uwagę; niedaleko od uczelni Harrego, żeby nie musiał codziennie spędzać w aucie zbyt dużo czasu; i niedrogie, ponieważ Louis nie zarabiał jeszcze milionów, a Styles nie miał za wysokiej pensji, dorabiając weekendowo w swoim studiu, gdzie dostawał pierwsze, niewielkie zlecenia.

- Harry! - zawołał szatyn, gdy Niall otworzył mu drzwi od ich akademika, nawet się z nim nie witając. Cóż, miał usta wypchane jakimiś chrypkami, więc wolał ich nie stracić, mimo że wizja oplucia Louisa była bardzo kusząca.

- Tak? - mruknął, podnosząc się z wygodnych poduszek. Właściwie czekał na swojego chłopaka już od kilku minut, ale zachciało mu się spać i nie mógł sobie odpuścić, gdy w oczy rzuciła mu się fioletowa poszewka z nadrukiem ich inicjałów. Po prostu musiał się do niej przytulić i przymknąć na chwilę oczy.

- Spałeś? - zapytał ciszej, siadając na krańcu łóżka z szeroko rozciągniętymi ramionami, żeby Harry mógł swobodnie wpaść w jego uścisk i wcisnąć twarz w zgięcie jego szyi. Uśmiechnął się szeroko na uczucie ciepłych warg chłopaka na swoim policzku, a później jego dużych dłoni na swoich plecach. Niby byli ze sobą już ponad trzy lata, jednak takie drobne rzeczy wciąż sprawiały mu niezmiernie wiele radości.

Miss you || Larry StylinsonWhere stories live. Discover now