Rozdział I

387 15 31
                                    

Wszystkie treści zawarte w opowiadaniu to wyłącznie fikcja. 


Ulice rozbrzmiewały pustką. O świcie, bladym i niepewnym, gdy przebudzone strachem gołębie malowały siwe pasy na niebie, artysta także malował. W pracowni dusznej od terpentyny , w powietrzu gęstym od myśli, które pojawiały się i znikały, raz po raz pociągał pędzlem. Włosie szeptało do płótna. 

Nigdy nie żył naprawdę ten, kto nie oddał się sztuce. 

Puste słowa za plecami. Zapisał je człowiek, ironią losu, nieżywy od roku czy dwóch. Artysta go nie pamiętał. Spotkał go, kiedyś na pewno, może nawet zamienił z nim kilka słów, ale nie wiązały się z nim żadne konkretne wspomnienia. Oddał się sztuce, to wiedział, ale od innych. Sam z siebie nie wymieniłby żadnego dzieła. Zatarły się w jego głowie, zupełnie jak twarz człowieka, którego duch podobno dalej pojawiał się w pracowni. 

Była to wierutna bzdura. Gdyby umęczona dusza nadal nawiedzała to przeklęte miejsce, artysta chętnie by ją poznał. 

— Co miałeś na myśli, kiedy to pisałeś? — zapytałby.

— Musiałem mieć coś na myśli?

— O to chodzi w sztuce, prawda? Trzeba mieć coś na myśli.

Widmo, gdyby istniało, obraziłoby się i zniknęło.

***

Gdy przychodziło południe, ulice rozbrzmiewały gwarem. Dudniły buty, warczały silniki, rozmowy płynęły z ust do ust. Źle było wychodzić w taki dzień, choć przecież kolejny nie mógł przynieść niczego innego.  Florencja była głośna. Zbyt głośna jak na jego gust, ale to tu się urodził, a należał do ludzi, którzy woleli przyzwyczajać się do niedogodności, niż stawiać im czoła. Zwłaszcza, jeżeli wiązałoby się to ze zmianami.

Ethan szedł więc wśród tłumu, wpatrując się uparcie we własne buty. Dobiegały do niego liche strzępki rozmów, tak chaotyczne i dziwaczne, że wolał się na nich nie koncentrować. Po prostu brnął przed siebie, wyobrażając sobie, że jest niewidoczny. Naprawdę, chciał taki być. 

Dzień był potwornie duszny. Powietrze stało, było gęste i wilgotne, oblepiało ciało. Nadchodziła burza. Ethan pomyślał, że choćby dlatego powinien wykonać swoje zadanie jak najszybciej. Do domu jednak też mu się nie spieszyło. 

Skręcił w boczną alejkę. Tu ludzi było nieco mniej, ale za to roiło się od gołębi. Te latające szczury, przyzwyczajone do kroków i hałasu, pchały mu się pod nogi. Ethan musiał lawirować między nimi. Ptactwo wydawało mu się jeszcze bardziej natarczywe niż zazwyczaj. Być może i gołębiom odbijało przed burzą. Może stawały się jeszcze większymi samobójcami?  Ethan uważał, że to wyjątkowo durne ptaki. 

Spojrzał w niebo. Powoli przysłaniała je granatowa chmura. Jeśli chciał wrócić do domu przed nawałnicą, musiał się pospieszyć. Jego mama, choć osobiście wprowadził ją w zawiłości zakupów przez Internet, nadal zamawiała paczki tylko bezpośrednio do sklepów. A później upierała się, że to on musi je odebrać. Ethan dobrze wiedział, że zależy jej po prostu na tym, by od czasu do czasu wyszedł z domu. 

Szyld cukierni, która poza słodyczami oferowała także sprzęty kuchenne, był już widoczny. Ethan pomyślał, że "przypadkiem" powie właścicielowi tego przybytku, że właściwie byłoby im znacznie wygodniej, gdyby korzystali z usług kuriera. Facet i tak robił świetny interes dostarczając jego matce patery, czy inne noże do wygładzania kremów. W głębi serca doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że czym prędzej odbierze paczkę i pryśnie do domu, zanim właściciel zdąży powiedzieć mu choćby "do widzenia".

Cisza ulic || 18+ || Damiano David x Ethan TorchioWhere stories live. Discover now