Rozdział VIII

174 17 17
                                    

Ulice rozbrzmiały zwykłym hałasem. Ethan szedł powoli, mając wrażenie, że o czymś zapomniał. Kilka razy upewnił się nawet, czy przypadkiem portfel nie wypadł mu z kieszeni. Miał nadzieję, że kolejny dzień okaże się znośniejszy od poprzedniego. Czuł się źle. Tak, jakby coś wyciągnęło z niego całą duszę, zostawiając dla świata jedynie zimną powłokę. 

Chociaż, gdy rozsądek dochodził do głosu, wydawało mu się, że dobrze się stało, iż nie zastał Damiano w pracowni — bo, naprawdę, nie potrafił wyjaśnić, dlaczego się tam zjawił — druzgoczące wrażenie zmarnowanej szansy wciąż brało go we władanie. Pragnął tam wrócić. Być może zostać na zawsze, albo przynajmniej na tyle długo, by zdążyć ukoić wszystkie szalone uczucia, które w nim narastały. Miał wrażenie, że jego serce bije innym rytmem. Że coś znacząco się zmieniło.  Ze skrzydeł, które wyrosły tuż po tym, gdy wyszedł z pracy, został jedynie szkielet.

Żałował tej całej szopki, którą odstawił przed Damiano. Chociaż wątpił, że prawda mogłaby poprawić jego sytuację, a zakładał nawet, że byłoby zupełnie odwrotnie, uwolnienie jej przyniosło by mu ulgę, przynajmniej w środku. Marzył, by zrzucić z ramion swój ciężar.

Damiano, zupełnie cię nie rozumiem. Jesteś cholernym kosmitą, który pasuje do tego kurwidołka jak pięść do nosa. A jednak chciałem cię pocałować. Może w ten sposób mogłem sprawdzić, czy jesteś prawdziwy. Czy ja jestem prawdziwy. 

Konieczność powrotu do domu wydawała się jeszcze gorsza niż zwykle. Ethan z każdą chwilą coraz silniej zdawał sobie sprawę, że nie należy do tamtego miejsca, że być może nigdy tam nie należał. 

— Uważaj, kurwa, jak idziesz! — wrzasnął kierowca białej toyoty, gdy Ethan bezrefleksyjnie przechodził na drugą stronę ulicy. Rzucił mu przepraszające spojrzenie. Wszystko było tak boleśnie prawdziwe. Kolory wydawały się ostrzejsze, jakby szalony artysta specjalnie nie szczędził im mocy. 

Ethan przysiadł na wolnej ławeczce i wyciągnął papierosy z kieszeni. Powoli zaciągał się dymem. Między tym czego chciał, a tym, co musiał, rozciągała się przepaść. Wiedział, że w najbliższym czasie nic nie wskazuje, by miał szansę na zmiany.

Minęło sporo czasu, zanim zebrał się w sobie na tyle, by móc wrócić do domu i odgrywać swoje zwyczajne przedstawienie. Rola, której nauczył się na pamięć, w którą wszedł tak mocno, że mógł odtworzyć najważniejsze kwestie o każdej porze, powoli go wykończała. 

Znalazł się przed domem akurat w chwili, gdy ojciec parkował samochód na podjeździe. Najwyraźniej właśnie wrócił z zakupów. 

— Dobrze, że jesteś! — zawołała matka. — Chodź, trochę mi pomożesz. 

Ethan kiwnął głową i wyciągnął z bagażnika dwie zgrzewki wody mineralnej. Starał się udawać, że bardzo interesuje go zawartość reklamówek.

— Dopiero teraz wróciłeś z pracy? — zapytała, otwierając drzwi. — Znowu ciężki dzień, czy...

— Jakoś minęło — odpowiedział Ethan. Ponieważ nigdy nie był szczególnie wylewny, matka odpuściła sobie ciągnięcie go za język. Dziękował za to niebiosom. Nie miał siły na kłamstwa.

Jako że rodzice zdążyli pokłócić się podczas zakupów, Ethan miał wszelkie powody, by wymknąć się do swojego pokoju. Uznał, że zje później, kiedy awantura rozejdzie się po kościach. Słuchał z dziwną satysfakcją, jak matka wypomina ojcu zapomnienie o kilku drobiazgach. On zaś wytknął jej, że gdyby w supermarkecie skupiła się na zakupach, zamiast na rozmowach z przyjaciółką, z pewnością o niczym by nie zapomniał. 

Ethan uśmiechnął się pod nosem. Był ciekawy, czy kiedyś też uda mu się wziąć udział w czymś podobnym. Mieć kogoś na stałe, sprzeczać się o błahostki i po chwili zapominać o niesnaskach — było w tym coś rozkosznie zwyczajnego. 

Cisza ulic || 18+ || Damiano David x Ethan TorchioWhere stories live. Discover now