Rozdział 1

388 24 5
                                    

Upiłam łyk jeszcze ciepłej herbaty i spojrzałam na dziedziniec, na którym właśnie zaczęto montować pierwsze ozdoby uliczne, które niebawem zachwycą wszystkich swoim blaskiem. Na zewnątrz zaczęło się powoli ściemniać, a to oznaczało tylko jeden ulubiony moment w mojej pracy – jej koniec. Oparłam bosą stopę o wyprostowaną nogę i przyjrzałam się uważniej mężczyznom, którzy akurat zajmowali się ubieraniem ogromnej choinki, której czubek prawie sięgał ostatniego piętra kamienicy, w której znajduje się wynajmowane przeze mnie biuro. Usłyszałam pukanie do drzwi, a zanim zdążyłam się odwrócić, w pomieszczeniu pojawiła się młoda asystentka, którą niedawno zatrudniłam.

- Pani Mulder, poproszono mnie, żebym przekazała prośbę, że ktoś pani oczekuje – wytłumaczyła pokrętnie, a na mój niecodzienny widok, zarumieniła się nieznacznie.

- Prosiłam cię, żebyś wyjaśniła panu Rossi, że zajmę się tym projektem w przyszłym tygodniu – przypomniałam jej, a widząc jej zaskoczoną minę, ubrałam znienawidzone baleriny na niskim obcasie, które dodawały mojej kreacji szyku i elegancji. Jako początkująca architekta wnętrz musiałam się dobrze prezentować.

- To nie pan Rossi – odpowiedziała zdecydowanie i zatrzasnęła za sobą drzwi, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy. - Nie mogę za wiele zdradzić, ale ta osoba prosiła, żeby wyszła pani na zewnątrz.

- W porządku Mia. Zajmę się tym – powiedziałam po chwili i zaczęłam układać na biurku porozrzucane projekty, nad którymi do niedawna siedziałam.

Z uśmiechem spojrzałam na ustawioną w rogu wakacyjną fotografię, przedstawiającą Damiano niosącego na plecach małą Marlenę. Doskonale pamiętam dzień, w którym ją zrobiłam i chociaż było to ponad dwa lata temu, wydaje mi się jakby to było wczoraj. Zgarnęłam z blatu najpotrzebniejsze rzeczy i ukryłam je w skórzanej torebce, po czum usiadłam na krześle, żeby spokojnie zmienić buty.

Rzymska zima nie należy do najchłodniejszych, mimo to nie jest idealną porą roku do ubierania letniego obuwia, w którym poruszam się na terenie gabinetu. Zdjęłam z wieszaka ciepły płaszcz, włożyłam czapkę i rękawiczki, a gdy upewniłam się, że niczego nie zapomniałam, zgasiłam światło i wyszłam z pomieszczenia.

- Do poniedziałku – pożegnałam się z Mią i ruszyłam w kierunku słabo oświetlonej klatki schodowej.

Zejście na parter z drugiego piętra nie trwało długo, dlatego już po chwili znalazłam się na korytarzu prowadzącym do wyjścia na główną ulicę. Pierwsze co poczułam, to intensywna woń świeżo ściętego iglaka. Obiecałam sobie w myśli, że jak tylko prace nad dekoracjami dobiegną końca, przyprowadzę tu Marlenę, która z pewnością będzie zachwycona uzyskanym efektem.

- Przepraszam, czy mógłbym panią porwać? - usłyszałam za sobą dobrze znany mi męski głos. Odwróciłam się w jego kierunku i ujrzałam szelmowsko uśmiechającego się Damiano, opierającego się o ścianę budynku. W skórzanej kurtce i szaliku w kratę wyglądał obłędnie.

- Mino! Miałeś przylecieć dopiero jutro – powiedziałam zaskoczona i wtuliłam się w jego tors. Od razu otoczył mnie jego charakterystyczny zapach, który uwielbiam do tego stopnia, że podczas jego nieobecności bardzo często podkradam rzeczy z jego szafy, żeby móc go poczuć.

- Odwołali nam wywiad, więc nie mieliśmy po co dłużej tam siedzieć – wytłumaczył i pocałował mnie w czoło. Jego wcześniejsze przyloty były jednymi z nielicznych niespodzianek, które akceptowałam. Na ogół, z wiadomych przyczyn za nimi nie przepadam. - To jak będzie z tym porwaniem?

- Będziesz musiał przygarnąć drugą zakładniczkę, która czeka na mnie w przedszkolu. Jesteśmy nie do rozdzielenia – zaśmiałam się i podałam mu rękę, którą natychmiast chwycił. Przez ostanie dwa tygodnie, gdy był na wyjeździe w Norwegii, bardzo mi tego brakowało. - Marli na pewno się ucieszy na twój widok.

I wanna make you love me / Måneskin fanfictionWhere stories live. Discover now