5 dni do świąt...

66 10 1
                                    

one shot autorstwa @lievieax

         Bogowie zapewne nigdy nie pochwalali śmiertelniczego zwyczaju hucznego
obchodzenia świąt Bożego Narodzenia, a już zdecydowanie osobiście nie zamierzali wprowadzać go w styl swojego życia... z dużej uwagi na swoją dumę.

        Nie można było jednak tego samego powiedzieć o herosach, ba! Long Island rozbrzmiewało wesołymi okrzykami spowodowanymi zabawami śniegiem czy świątecznymi piosenkami już od kiedy spadał pierwszy śnieg.

        Właśnie takiej sceny świadkiem była zmierzająca właśnie do swojego domku przez obóz nastolatka, Annabeth. Uśmiechnęła się do młodszych dzieci tarzających się w białym puchu, a te nie przerywając śmiechów odwzajemniły go jej. Dotarło do niej momentalnie, że wigilia przyszła naprawdę wielkimi krokami. Do dwudziestego czwartego grudnia zostały zaledwie dwa dni; można było zauważyć, że większość półbogów wyjechało już z obozu do swoich rodzin, bo w końcu dla takich dzieci święta były niczym innym, niż czasem na powrót do domu.

       Oczywiście nie dla wszystkich. Annabeth bynajmniej nie wybierała się w tym roku do San Francisco, do taty i jego rodziny. Nie uważała, że jest tam komukolwiek potrzebna i wątpiła, by przyjęli ją z otwartymi ramionami. Czy jej to przeszkadzało, bolało ją? Gdzieś głęboko prawdopodobnie tak, ale potrafiła wmówić sobie, że tak nie było. W końcu w obozie też spędzi czas dobrze, nie pierwszy zresztą raz. Pomoże Chejronowi w przygotowaniach do powrotu półbogów, porozmawia z Panem D, który ponarzeka do niej jak bardzo nie podoba mu się fakt, że święta nie są zakazane i powinny być... lepiej być nie może.

        Przemyślenia przerwało jej niezwykle nieprzyjemne uczucie uderzenia w tył głowy, a zaraz potem zimnego śniegu dostającego się pod jej płaszcz i zaraz spływającego po plecach. Podskoczyła z zaskoczenia i szybko odwróciła, żeby dostrzec sprawcę tej niedopuszczalnej zbrodni.

        — Perseuszu Jackson! — wykrzyknęła do stojącego kilka metrów za nią ciemnowłosego chłopaka. Można się było domyśleć, że to on. Bezczelnie nic nawet nie odpowiedział, tylko schylił się by sięgnąć po kolejną garść śniegu; nie otrzymał jednak szansy, by go wykorzystać, jako iż gdy tylko się wyprostował, śnieżka z ręki Annabeth wylądowała prosto na jego twarzy.

        — Dobrze, że mam lepszego cela.

        Percy załamany zaakceptował swoją porażkę i podszedł do dziewczyny ze śmiechem.

        — Gdzie idziesz? — zaczął, zmieniając szybko temat, i tym samym dołączając do jej spaceru.

         — Do siebie. Nie mam co robić, Chejron kazał mi przestać prosić o zadania i zacząć „korzystać ze świąt”. Przecież z nich korzystam! — westchnęła blondynka ciężko, z oburzeniem wręcz. Zaraz jednak grymas zniknął jej z twarzy, a na jego miejscu pojawił się uśmiech; była pewna, że Percy'ego już dawno nie było w obozie.

        — A ty, co tu robisz? Nie pojechałeś do domu​?
        — No, zaraz mam pociąg.. To znaczy, za jakieś czterdzieści minut. Nie chciałem zawracać mamie głowy wcześniej, a za bardzo bym jej nie pomógł — uśmiechnął się widząc, że dziewczyna kiwa głową, zgadzając się z tym stwierdzeniem — Zresztą, o to samo mogę spytać ciebie — spojrzał na nią kątem oka — Wiem, że już mi to mówiłaś, ale... na pewno nie chcesz jechać do domu​? Nie chcę, żebyś była sama.

         — Spokojna twoja rozczochrana. Nie będę sama, dotrzymam towarzystwa Chejronowi... poza tym to nie jakbym tylko ja zostawała w obozie. Tu i tak będzie mi lepiej, mówię ci.

         Te słowa nie spotkały się ze szczególnym zadowoleniem ani entuzjazmem Jacksona. Wiele razy słyszał o sytuacji przyjaciółki, jeśli chodzi o rodzinę, ale jego zdaniem powinna choć spróbować. Przecież nie wyrzucili by jej na zbity pysk, gdyby pojawiła się przed drzwiami i wbrew jej odczuciom zapewne by się nawet z faktu, że przed nimi jest ucieszyli. Zależało mu na tym, żeby naprawiła relacje z rodziną, bo głupi zauważyłby, że ją to wszystko dołuje.
Tylko co zrobić, skoro nawet się do tego nie przyznawała​​?

        Podeszli pod domek Ateny i wlaśnie wtedy zauważył, że dziewczyna zatrzymuje się przed nim, wzdychając znów i zakładając ręce na siebie.

        — Nie wierzysz mi — zaprotestowała, patrząc mu w oczy — Jesteś głupi. Nie wiem nawet, co jeszcze ci powiedzieć, mi to naprawdę nie przeszkadza. To nie pierwsze moje święta bez nich.

         — Wiem. Dokładnie o to chodzi.
         — Percy, na Bogów. Nie marudź. Nie chcę, żebyś się martwił o taką głupią drobnostkę, szczególnie, że to nic złego. Dlaczego mnie nie słuchasz?— wywróciła oczami — Zazwyczaj tego nie robisz, więc nie powinnam się dziwić.

          Po kilku sekundach ciszy między nimi szybko wyciągnęła rękę po śnieg, by znów wycelować nim dokładnie w twarz czarnowłosego. Ten nie zdążył nawet zareagować ani zorientować, co się właśnie stało; w mgnieniu oka zataczał się od siły rzutu i ścierał z twarzy roztopioną już wtedy wodę.

          — To było nieczyste zagranie! —krzyknął, ale Annabeth znajdowała się już dawno metry od niego, uciekając od kontrataku. „To mnie złap!”, usłyszał jeszcze, zanim pomknął za nią by się odegrać. Jako, że mówiąc obiektywnie, dziewczyna przewyższała Percy'ego pod względem sportowych oraz fizycznych umiejętności, długo mu zajęło by ją dogonić; a gdy już to zrobił, nieumyślnie przewrócił ich oboje na ziemię w taki sposób, że niezręcznie wylądował tuż nad jej twarzą. Moment ten jednak nie trwał dlugo, bo zaraz został ponownie przez nią zaatakowany. Tym razem jednak się przygotował i oddał dziewczynie (jak prawdziwy gentleman). Nadal, nie oszukując się, z kretesem przegrywał ten pojedynek.

         Nie przestawali się siłować, mimo że ubrania każdego z ich dwojga były już przemoczone do ostatniej nitki, tak samo zresztą jak włosy, ręce zamarzały przez brak rękawiczek, a do tego wydawało się, że śnieg dookoła powoli się wyczerpywał. Czy Percy w tamtym momencie myślał o tym, że zaraz przegapi swój pociąg​? Odpowiedź jest jednoznaczna; za nic. A nawet gdyby myślał, to były małe szanse, że przerwałby ten moment. Priorytety zostały ustanowione.

         Kiedy ich śmiechy rozeszły się tak bardzo, że zaciekawiły kilkoro dzieciaków, które zaczęły się teraz śmiać i naśladować starszych kolegów... cóż, to zasądziło o końcu walki, z jednego powodu; nie dość, że dzieci się rozchorują, to wszystko poleci na nich jako winnych; a to by była tragedia!
Położyli się obok siebie na śniegu, na plecach dysząc ze zmęczenia, ale nadal szczerząc się szeroko.

          I można by powiedzieć, że dogrywał im do tego wstydliwie, ale nie mogąc się powstrzymać: nucący „Jingle Bells”  w wielkim domu Dionizos. Bo co przezwyciężyłoby jego dumę, jeśli nie święta?

Kalendarz Adwentowy || RiordanverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz