Chapter VI

1.1K 78 3
                                    

Harry wpadł do swojego pokoju, zamykając szczelnie drzwi. Usiadł na łóżku, które wciąż pachniało Malfoyem i trawą, i ukrył twarz w dłoniach. Próbował mnie szantażować - przemknęło mu przez myśl, ale zaraz złość zajęła miejsce rozczarowaniu. Czego, do cholery, spodziewał się po Malfoyu? Słodkiego pocałunku i romantycznego wyznania miłości? Wspólnego siedzenia przy kominku? Właściwie sam nie wiedział. Dotąd miał jedynie ulotną nadzieję na coś, czego nawet nie potrafił opisać. Jego serce odrobinę szybciej zaczynało bić, myśli plątały się, a język nie chciał współpracować. Jeśli miałby porównać swój stan do czegoś - byłaby to okropna choroba, ale uaktywniała się zawsze, gdy Malfoy był blisko. W szkole, gdy tylko kilka słów wstrzykiwało adrenalinę do żył i zmuszało do odpowiedzi fizycznej, gdy nie potrafił odpowiednio się odgryźć. Kiedy tylko obrażał jego przyjaciół, ponownie prowokował. Ciśnienie wzrastało.

A teraz?

Uderzył pięścią w materac pod nim, mając nadzieję, że zaklęcia wyciszające są wciąż aktywne. Nie miał ochoty na odwiedziny Hermiony czy Rona. Mieszkali z nim, podobnie jak Molly, Artur i Remus, odkąd zaatakowano Norę podczas ślubu Billa i Fleur. Mimo nalegań Tonks została z matką i ojcem w jednej z mugolskich wsi i aportowała się do domu Syriusza dwa razy w tygodniu. W każdej chwili mogli wysłać jej też patronusa, ale jak dotąd nigdy nie było takiej potrzeby, a Lupin wolał, gdy była bezpieczna z dala od pierwszej linii frontu, którym był teraz czarodziejski świat. Codziennie ginęli czarodzieje, którzy choć w jednym procencie mieli mugolskich krewnych i Harry czasem zastanawiał się nad logiką Voldemorta, który przecież posiadał dokładnie pięćdziesiąt procent niemagicznych genów. Podobnie jak Snape, który balansował wciąż na linie, bardzo cienkiej nitce w każdej chwili gotowej do zerwania.

A on tymczasem wymyślił śmiały plan, który oparł na niejasnych przesłankach i szczątkowych informacjach Mistrza Eliksirów. Nie pomylił się co prawda, ale nigdy nie planował przespać się z Malfoy'em. Teraz natomiast miał kompletny mętlik w głowie, który uniemożliwiał mu niemal logiczne myślenie. Konieczne w tej zawikłanej sytuacji. Nie był pewien czy Ślizgon nie wykorzystał go jakoś, a tym bardziej - czy nie zamierza wykorzystać go teraz.

Kolejny raz zaklął w myślach, przegapiając ciche pukanie do drzwi, które uchyliły się nieznacznie, gdy Hermiona wchodziła do środka. Ron, wyglądający na chorego wślizgnął się zaraz za nią, od razu zajmując miejsce na krześle i patrząc na niego z wyrzutem.

- Malfoy? - mruknął.

- Ron, chciałbym ci powiedzieć, że to był Imperius... Eliksir... Cokolwiek, ale nie mogę - jęknął.

Hermiona usiadła zaraz przy nim i objęła go ramieniem. Przyjemne ciepło uspokoiło go na chwilę, więc zdjął okulary, pocierając zmęczone oczy. Cała trójka nie spała całą noc i padali z nóg, a był dopiero ranek.

- Malfoy jest w pokoju pomiędzy Ronem a Remusem - poinformowała go cicho.

- Dzięki - wyszeptał.

Zaraz po zakończeniu zebrania wyszedł. Nie miał ochoty nawet patrzeć na Ślizgona, a umiejscowienie go w całym bałaganie było ponad jego siły.

- Świetnie sobie poradziłeś, Harry - spróbowała go pocieszyć.

- Harry, ale Malfoy? - zaczął odrobinę bardziej histerycznie Ron.

Szok wciąż go nie opuścił, ale przynajmniej zaczynał powoli odzyskiwać kolory.

- Co mam ci powiedzieć? - odwarknął Wybraniec. - Nie wiedziałem, że masz problem z homoseksualizmem - przybrał ponownie zimny ton, którego użył na zebraniu.

- To nie tak. Znam wielu... znaczy nie mam nic... przeciw... - wyjąkał. - Ale to Malfoy - dodał na końcu tonem, który sugerował coś naprawdę paskudnego.

Pocałunek o smaku krwi || Drarry 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz