Czas przelatywał mi przez palce, nawet nie zorientowałam się gdy od mojego ostatniego spotkania z Beth po którym przez kolejne dni musiałam uważać na wszytko co robię, minęły dwa miesiące. Wiedziałam, że próbowała się do mnie dodzwonić, nawet raz przyszła do nie pod drzwi, ale moja siostra nie chcąc kolejnej awantury po prostu ją pogoniła prosząc by już się tu nie zjawiała.

Jedyną osobą która miała zgodę na pojawianie się w moim domu była tylko i wyłącznie Cynthia. Przynajmniej i na szczęście była to Cynthia, mógł być to też ten bez nadziejny psycholog który miał wybić mi moją orientacje z głowy. Półgłówek.

-Źle to wyglada.-Westchnęła cicho Cynthia dotykając mojej rozpiętej dłoni.-Jak ty w ogóle to sobie zrobiłaś Vic, zaczynam podejrzewać, że TE myśli wróciły i znowu... no wiesz.-Wzięła gwałtowniej powietrze do płuc.

-Nie, nie, nie.-Zaprzeczyłam szybko. ZA szybko.-Moja mama po prostu zbiła miskę i poprosiła mnie bym pozbierała ją z podłogi.-W pewnym sensie była to prawda, drugą stroną medalu było to jak kobieta nadepnęła na moją dłoń przyciskając ją do rozbitego szkła przez co w tamtej chwili myślałam, że się posram z bólu, zamiast tego po prostu popłakałam się u siebie w pokoju, ówcześnie sprzątając tą nieszczęsną miskę.

Popatrzyłam w oczy dziewczyny i widziałam, że tego nie kupiła. Moja mama nigdy nigdy nie prosi, nie mnie. Westchnęła tylko i wyjęła coś z kieszeni.-Jeśli ci tego nie dam, urwie mi łeb, a wiesz, jeszcze mi się przyda.-Wzruszyła ramionami podając mi różowa, małą, własnoręcznie robioną kopertkę z uśmiechem, tym jednym z cwańszych i pełnych dumy.

Po wyjściu Cynthi nie otworzyłam od razu tego listu, nie chciałam, nie miałam czasu, albo po prostu się bałam, zamiast tego opatrywałam zranioną dłoń piąty raz w przeciągu piętnasty minut nawet nie patrząc na zranione miejsce.

Otworzyłam kopertę dopiero na następny dzień gdy jechałam autobusem miejskim do szkoły. Mogłam jechać z mamą samochodem, ale... nie miałam ochoty na takie wygody, nie dziś. Na równie różowej karteczce napisana była tylko lokalizacja gdzie miałam się z nią spotkać. Zmarszczyłam brwi przyglądając się i próbując rozszyfrować literki, dziewczyna w której się zakochałam była ewidentnie posiadaczką dyskografii. Dopiero gdy wyszłam z autobusu zorientowałam się, że pisało na niej stary klon.

Siedziałam na jednym z miejsc w autobusie miejskim patrzeć na bliznę na prawej dłoni i pocierałam ją kciukiem drugiej nasłuchując, aż usłyszę nazwę przystanku na którym miałam wysiąść.

Słońce grzało mnie od strony okna, aż zaczęłam żałować tego, że ubrałam ten zielony sweter z szafy Cynthii. Był cudowny, ale na pewno nie przeznaczony na taką pogodę jaka mnie przywitała po wytknięciu nosa z małego apartamentu przyjaciółki po... tak właściwie pogubiłam się przy dwóch tygodniach.

Po chwili wpatrywania się w widok za oknem wstałam z miejsca, które ustąpił mi starszy mężczyzna z uśmiechem na twarzy. Żałowałam, że nie ubrałam czegoś mniej odciskającego jak ta sukienka, którą dostałam od Cynthii na pocieszenie, jakoś czwartego dnia gdzie dalej siedziałam pod kołdrą zaryczana z kolejnym z rzędu pudełkiem chusteczek. Znalałam to wszystko na hormony, ale nie byłam pewna czy to sprawiedliwe zrzucać mój słaby charakter na Bogu winne dziecko.

Westchnęłam ciężko wychodząc z autobusu poprawiając białą torebkę przewieszoną przez ramie i prążkowaną, błękitną spódnice. Popatrzyłam w górę od razu trafiając wzrokiem w okno gdzie znajdowało się moje gniazdko, które jak się okazało, wiłam sama, gdy druga osoba po prostu w nim siedziała bez poczucia, że to również jej.

Weszłam szybko do klatki schodowej mając nadzieje na to, że załatwię to szybko, ale jak tylko tak pomyślałam, tak szybko pożałowałem tego, że kazałam zostać Cynthii w domu i dać mi się przewietrzyć. Mogłam cholera wyjść na balkon, a jej dać klucze i poprosić by zabrała moje ciuchy.

Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania doszedł do mnie kłujący dźwięk jakim były jęki dochodzące z nasz... sypialni Elizabeth. Zamknąłem na moment oczy i wzięłam głęboki oddech, zapukałam do drzwi za których dochodziły dźwięki upojnych chwil jakich zażywała moja była żona, którą po chwili ujrzałam w jednym z moich szlafroków z przepraszającym uśmiechem. Miałam ochotę dać jej w twarz. Tym razem nie były to hormony, chciałam po ludzku dać jej w pysk.

-Jakbyś mogła, spakuj mi moje ubrania, nie chce oglądać twojej nowej kobiety w neg...-Do moich płuc przestało docierać powietrze gdy za pleców mojej byłej żony wyłonił się ten jeden, charakterystyczny, rudy łeb.

-Hej siostrzyczko.-Uśmiechnęła się do mnie będąc w jednej z moich piżam. Miałam ochotę ją spalić. Piżamę i osobę, która ją miała na sobie.

-Nie mów tak na mnie Jasmin.-Powiedziałam sucho starając się zakryć swój brzuszek ciążowy przed ciekawskimi spojrzeniami.-Poczekam na klatce, pośpiesz się.-Rzekłam w stronę Elizabeth, która wydawała się nie rozumieć zaistniałej sytuacji.

Wyszłam na wcześniej wspomnianą klatkę schodową i bez zastanowienia, napisałam w wiadomości do Cynthii co zastałam w mieszkaniu, na co ta napisała krótkie. Jadę. Nie miałam ochoty czy tez powodu by ją zatrzymywać.

Nie długo po tem z mieszkania wyłoniła się rudowłosa kobieta, dalej znajdując się w mojej piżamie, lecz tym razem z dwoma dużymi walizkami w rękach.

-Elizabeth nie ma teraz siły z tobą porozmawiać, zadzwoni wieczorem gdy się uspokoi.-Rzekła z uśmiechem, a ja ledwo co powstrzymałam się przed zdrapaniem go jej siłą z twarzy.-Oh, to twoja piżama, prawda? Upiorę i...

-Zatrzymaj sobie, na nowy etap w życiu.-Syknęłam w jej stronę i zabrałam swoje walizki.

-Zazdrosna jesteś Vic?-Zapytała łapiąc mnie mocno za nadgarstek na co syknęłam. Nie wiem czy ze złości, czy z bólu, gdyż jej szpony wbijały się w mój nadgarstek boleśnie tworząc na mojej skórze siniaki w kształcie półksiężyców.

Już miałam odpowiedzieć sucho na jej pytanie, gdy przed oczami tylko przeleciała mi dłoń przyjaciółki z wytatuowanym napisie Death na kciuku, która sprzedała mocnego policzka kobiecie o rudych włosach.

-Odpierdol się.-Powiedziała Cynthia dysząc ze złości. Wiedziałam jak długo powstrzymywała się przed zdzieleniem Jasmin w twarz za te lata gdzie podburzała moją matkę przeciwko mnie.

-Zostaw Cynthia. Pojedziemy po ciuszki dla małej Victorii.-Powiedziałam do kobiety układając dłoń na jej ramieniu na co spięte, wyćwiczone plecy się rozluźniły. Słowo ciuszki widocznie działało na nią kojąco, zresztą na mnie też.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 23, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

FallingWhere stories live. Discover now