5. Gdzie nas nikt nie znajdzie

102 11 4
                                    

– ... i wtedy to coś chlapnęło ogonem, aż ojciec wpadł prosto do wody – Dean zanosił się śmiechem, opowiadając kolejną historię z dzieciństwa.

– Pamiętam! Nie mogliśmy się na siebie patrzeć, żeby się nie roześmiać i go nie zdenerwować!

– Do tej pory nie wiem, co to mogło być... Jeśli w tym jeziorze pływają takie potwory, to może powinniśmy trzymać się z daleka i nie stać się obiadkiem. – Starszy Winchester powiódł wzrokiem po tafli jeziora w oddali i odruchowo zwrócił się w stronę Casa. Anioł oddalił się, aby z zainteresowaniem obserwować kolonię dzikich pszczół w jakimś starym pniu.

– A więc ty i Cas, co? – zagadnął go nagle Sam. Musiał zwrócić uwagę, jak na niego patrzył.

– Na to wygląda – odpowiedział Dean, siląc się na lekki ton, a jednocześnie spinając niemal wszystkie mięśnie.

– Dean, czy jesteś pewien, że tego właśnie chcesz?

– O co ci chodzi? – spodziewał się niekomfortowej rozmowy, ale nie tego rodzaju niekomfortowej.

– On jest aniołem – szepnął młodszy mężczyzna konspiracyjnie. – Czy to, co was łączy jest dla ciebie tak samo poważne, jak dla niego?

Stwierdzenie, że Dean o tym nie myślał, byłoby kłamstwem. Pytanie Sama sprawiło, że bagatelizowane wątpliwości zaczęły robić się poważniejsze.

Dean przecież słynny był ze swoich jednonocnych i, dobra, kilkunocnych też, podbojów, a ostatni raz zakochał się... prawdopodobnie jako nastolatek. Skąd mógłby mieć pewność, że to, co czuje do Casa jest czymś więcej niż tylko ciekawością i pożądaniem?

Czy fakt, że nigdy nie czuł się w ten sposób z nikim innym wynika, że naprawdę znowu jest zakochany, czy po prostu nigdy nie był w takiej sytuacji z drugim facetem?

Widząc zmarszczone brwi brata, Sam westchnął.

– Po prostu się martwię. Nie chciałbym, żeby ktoś wyszedł z tego zraniony.

Ktoś czyli Cas.

Bo Dean zaspokoi ciekawość i żądzę i znowu zacznie interesować się losowymi blondynkami spotkanymi w barze.

Mężczyzna mimowolnie spojrzał na anioła, zainteresowanego owadem na jakimś liściu.

– Wiem. Nie wiem. – Zdenerwowany Dean potarł dłońmi twarz. – Dam sobie radę. Coś wymyślę, nie martw się – dodał szybko, bo usłyszał kroki zbliżającego się do nich Casa.

– Dzikie pszczoły. Stworzenia na Ziemi nigdy nie przestaną mnie fascynować. Złowiliście już coś? – Sam pokazał mu zardzewiałą puszkę po piwie. – To dlaczego w ogóle wędkujecie?

– Pewnie za głośno gadamy. Ale to nic, przecież wypuszczamy złapane ryby – wyjaśnił młodszy łowca. – I tak nie mielibyśmy co z nimi zrobić.

– No i nie możemy ryzykować, że któraś z nich wciągnie nas pod wodę, jak ojca. – Dean wstał z pomostu i skoczył do wody. – Chodź, Cas, ścigamy się do tamtej polany!

Wypoczynek dla obydwu braci oznaczał coś innego: dla Deana były to wygłupy w wodzie, spanie pod namiotem w potencjalnie niebezpiecznych warunkach i jedzenie słabych kanapek. Skoro Sam wolał czytanie książki w cieniu, to być może wolał rzeczywiście coś złowić. A nigdy mu się to nie uda, skoro wszyscy będą stać na pomoście i rozmawiać.

Tym razem to Dean dopłynął jako pierwszy do wskazanego miejsca. Być może dzięki wcześniejszemu startowi, a być może dzięki wrodzonemu talentowi – kto wie? Nie odwracając się na anioła, podciągnął się na brzeg i ułożył w wysokiej trawie.

Tak przyjemnie było poczuć na mokrych plecach zimne źdźbła. Czując gorące promienie słońca wysuszające kropelki wody na brzuchu i nogach, położył dłonie pod głowę i zamknął oczy.

Po chwili dźwięki znad wody ucichły, a trawa obok niego zachrzęściła. Spod rzęs widział anioła siadającego obok. Pochylił się i wyciągnął do łowcy dłoń.

Słońce i woda ❣ DestielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz