28.Zaproszenie.

126 6 0
                                    

Kobieta wraz z chłopakiem weszli do jednej z kawiarenek, gdy tylko ona rojrzała po stolikach, zamurowało ją. Chłopak zmierzał w kierunku Aurory De Martel! To z nią byli umówieni! Mimo wszystko starała się zachować marmurową twarz i ruszyła za Marcelem, przysiadając się do stolika kobiety.

-Jaką masz dla nas propozycje?-zapytał Marcel, wbijając w nią ten swój oceniający wzrok.

-Łączą nas te same cele. Chcę zawiązać sojusz.-powiedziała uśmiechając się, co w tamtym momencie wydawało się absolutnie dziwne.

-Dlaczego mielibyśmy ci ufać. Już nie raz zdradziłaś moją rodzinę. Wiem do czego jesteś zdolna Aurora.-powiedziała Rebekha, przybliżając się do kobiety na przeciwko.

-Ale tym razem z nią pracuje.-Marcel i Rebekha od razu się zdziwili nie wiedzieli co to ma znaczyć. W końcu jednak Marcel zadał te pytanie.

-Jak to z nią pracujesz? Nie chcesz przypadkiem zabić Klausa Mikaelsona?

-Oh..ależ tak...

-A więc...

-Ach wy pomyśleliście o jednym z rodzeństwa. Nie.-zaśmiała sie-skad że.-tymi słowami nie rozwiała niezrozumienia malującego się na twarzach swoich towarzyszy, a wręcz przeciwnie. Ich niepewność nadal rosła.-Ja pracuje z twoją matką.-wczepiła wzrok w Rebekhę. Która wydawała się nader przestraszona. W sumie co się jej dziwić. Matka, od czasów gdy oni zmienili się w wampiry nie była dla nich pełna ciepła i miłości, tak jak wcześniej. Wiedziała że jest potężna i wiedziała też że to nie będzie proste starcie, jeżeli do takiego w ogóle dojdzie.

***
-Co zrobić z ciałem tej śmiertelniczki?-zapytał jeden z wampirów, podchodząc do Ester.

-Wyrzućcie je. Nie będzie mi już potrzebne.-odpowiedziała nie patrząc nawet na chłopaka. On odszedł, a ona znowu skupiła całą swoją uwagę na kawałku papieru, na którym właśnie
pisała małe zaproszenie na kolację w rezydencji Mikaelsonów. Musiała przecież stwarzać pozory, jak inaczej
przekonałby ich do zmiany stron. Na początku postawiła na dyplomację, a co będzie potem zależy już tylko od odpowiedzi jej dzieci. Gdy list był już gotowy zapieczętowała go i wysłała do rezydencji, przez jednego ze swoich wysłanników.

Gdy list dotarł do rąk jednego z pierwotnych, wysłannik wrócił. W rezydencji już od kilku dni panował chaos. Rebekha zniknęła, Fraya rzadko bywa w domu, a Niklaus wyżywał się na każdym kto stanie mu na drodze. Jak narazie nie przejmuje się totalnie niczym, ani tym że ma dziecko, ani tym że Elijah wraz z Hayley znowu są razem i wprowadzili się do rezydencji, cały jego umysł zajmuje myśl o tym że Lou zniknęła z jego punktu widzenia i że nie ma pojęcia gdzie ona jest, co tak strasznie go dręczy. Nie śpi po nocach, bo gdy tylko zmróży oczy widzi ją j najgorsze scenariusze jakie mogły się stać, a on nie chce nawet tego przyjąć do wiadomości, bo przecież musiało być inaczej. Poruszenie w całym domu wzrosło gdy Elijah do salonu wszedł ze skrawkiem jakiegoś papieru, starannie podpisanego i opieczętowanego. Mężczyzna złamał pieczęć otwierając kopertę i wyjmując zaproszenie.

,,Tak dawno mnie nie było, więc mam nadzieję, że z radością przyjmujecie mnie w swoim domu, na poczęstunek. Dziś o godzinie osiemnastej u was w domu"

-Brak podpisu-zauważył Klaus przewracając kartkę w rękach, ani znaku jaki mógłby świadczyć kim jest nadawca.

-Dziwne.-skwitowała Fraya, nachylając się nad listem.

-Macje pomysły kto to może być?-zapytała Hayley, trzymając małą Hope na rękach.

-Nie, ale w tym momencie ma cię nie być w domu, razem z Hope.-powiedział stanowczym tonem Klaus. To był pierwszy moment od narodzin dziecka gdzie wydawało się że mu na nim zależy. Kobieta tylko kiwnęła głową i oddaliła się, kierując się do pokoju. Nik podniusł wzrok oglądając przestrzeń domu.-Urzadzimy tu mały bankiet, jak sobie życzą.

Things get complicated/Klaus MikaelsonWhere stories live. Discover now