Kobieta wraz z chłopakiem weszli do jednej z kawiarenek, gdy tylko ona rojrzała po stolikach, zamurowało ją. Chłopak zmierzał w kierunku Aurory De Martel! To z nią byli umówieni! Mimo wszystko starała się zachować marmurową twarz i ruszyła za Marcelem, przysiadając się do stolika kobiety.
-Jaką masz dla nas propozycje?-zapytał Marcel, wbijając w nią ten swój oceniający wzrok.
-Łączą nas te same cele. Chcę zawiązać sojusz.-powiedziała uśmiechając się, co w tamtym momencie wydawało się absolutnie dziwne.
-Dlaczego mielibyśmy ci ufać. Już nie raz zdradziłaś moją rodzinę. Wiem do czego jesteś zdolna Aurora.-powiedziała Rebekha, przybliżając się do kobiety na przeciwko.
-Ale tym razem z nią pracuje.-Marcel i Rebekha od razu się zdziwili nie wiedzieli co to ma znaczyć. W końcu jednak Marcel zadał te pytanie.
-Jak to z nią pracujesz? Nie chcesz przypadkiem zabić Klausa Mikaelsona?
-Oh..ależ tak...
-A więc...
-Ach wy pomyśleliście o jednym z rodzeństwa. Nie.-zaśmiała sie-skad że.-tymi słowami nie rozwiała niezrozumienia malującego się na twarzach swoich towarzyszy, a wręcz przeciwnie. Ich niepewność nadal rosła.-Ja pracuje z twoją matką.-wczepiła wzrok w Rebekhę. Która wydawała się nader przestraszona. W sumie co się jej dziwić. Matka, od czasów gdy oni zmienili się w wampiry nie była dla nich pełna ciepła i miłości, tak jak wcześniej. Wiedziała że jest potężna i wiedziała też że to nie będzie proste starcie, jeżeli do takiego w ogóle dojdzie.
***
-Co zrobić z ciałem tej śmiertelniczki?-zapytał jeden z wampirów, podchodząc do Ester.-Wyrzućcie je. Nie będzie mi już potrzebne.-odpowiedziała nie patrząc nawet na chłopaka. On odszedł, a ona znowu skupiła całą swoją uwagę na kawałku papieru, na którym właśnie
pisała małe zaproszenie na kolację w rezydencji Mikaelsonów. Musiała przecież stwarzać pozory, jak inaczej
przekonałby ich do zmiany stron. Na początku postawiła na dyplomację, a co będzie potem zależy już tylko od odpowiedzi jej dzieci. Gdy list był już gotowy zapieczętowała go i wysłała do rezydencji, przez jednego ze swoich wysłanników.Gdy list dotarł do rąk jednego z pierwotnych, wysłannik wrócił. W rezydencji już od kilku dni panował chaos. Rebekha zniknęła, Fraya rzadko bywa w domu, a Niklaus wyżywał się na każdym kto stanie mu na drodze. Jak narazie nie przejmuje się totalnie niczym, ani tym że ma dziecko, ani tym że Elijah wraz z Hayley znowu są razem i wprowadzili się do rezydencji, cały jego umysł zajmuje myśl o tym że Lou zniknęła z jego punktu widzenia i że nie ma pojęcia gdzie ona jest, co tak strasznie go dręczy. Nie śpi po nocach, bo gdy tylko zmróży oczy widzi ją j najgorsze scenariusze jakie mogły się stać, a on nie chce nawet tego przyjąć do wiadomości, bo przecież musiało być inaczej. Poruszenie w całym domu wzrosło gdy Elijah do salonu wszedł ze skrawkiem jakiegoś papieru, starannie podpisanego i opieczętowanego. Mężczyzna złamał pieczęć otwierając kopertę i wyjmując zaproszenie.
,,Tak dawno mnie nie było, więc mam nadzieję, że z radością przyjmujecie mnie w swoim domu, na poczęstunek. Dziś o godzinie osiemnastej u was w domu"
-Brak podpisu-zauważył Klaus przewracając kartkę w rękach, ani znaku jaki mógłby świadczyć kim jest nadawca.
-Dziwne.-skwitowała Fraya, nachylając się nad listem.
-Macje pomysły kto to może być?-zapytała Hayley, trzymając małą Hope na rękach.
-Nie, ale w tym momencie ma cię nie być w domu, razem z Hope.-powiedział stanowczym tonem Klaus. To był pierwszy moment od narodzin dziecka gdzie wydawało się że mu na nim zależy. Kobieta tylko kiwnęła głową i oddaliła się, kierując się do pokoju. Nik podniusł wzrok oglądając przestrzeń domu.-Urzadzimy tu mały bankiet, jak sobie życzą.
YOU ARE READING
Things get complicated/Klaus Mikaelson
VampireJeżeli nie czytałeś Lies and lust to cię tam odsyłam. To jest druga część. Naturalność to pojęcie względne. Gdy wszystko zaczyna się układać coś musi się spieprzyć. Myślałam że jestem normalną dziewczyną, która lubi malować i na tym się wybiła, lecz...