|| Chapter eighth ||

48 6 0
                                    

Długo leżeliśmy w ciszy koło siebie. Zapewne brunet już spał. Ja za to patrzyłem w sufit a to w ścianę. Za nic nie mogłem zmusić się do zaśnięcia. Czy to przez stres? A może po prostu nie byłem zmęczony? No nic skoro i tak nie odpocznę to po co będę leżeć i się nudzić. Po cichu wyszedłem z pokoju i pokierowałem się do kuchni. Pomieszczenie było bardzo przyjemne, ściany były w biało niebieskiej tapecie a wszystko dopełniały czarne kolory półek i szafek. Oparłem się o jeden z  blatów i patrzyłem w nicość. Moje ręce były całe odrętwiałe a moje ciało ogólnie było jakieś nieswoje. W pewnej chwili brunet wyszedł z pokoju również. Był środek nocy więc co on tu robił? Co ja tu robiłem? Zbliżający się do mnie chłopak nawet nie radził się spojrzeć na mnie. Odwrócił się do mnie plecami i wyciągnął szklankę wypełniając ją wodą. Dopiero wtedy raczył się spojrzeć. Odłożył szklankę i chwycił mój nadgarstek.
„Co tutaj robisz o takiej godzinie?"
Mój oddech zadrżał i nie odważyłem nie na niego spojrzeć.

„Nie mogłem spać." Wyjąkałem nieśmiało. Cholera co w nim takiego jest takiego? Jego ręka powoli obniżyła się.
„Jesteś świadomy tego co się stanie racja?" Zapytałem go prosto nie chcąc bawić się z nim.
„Nie obchodzi mnie to dopóki jestem z tobą." Odpowiedział mi brunet. Czuje że w ciągu tego jednego dnia odnaleźliśmy się jakbyśmy znali się od lat. Przez to czułem dziwne uczucie w sercu. Tak jakby dziura która powiększała się przez lata w końcu znikała. Niestety ten moment przerwał głośny huk z przedpokoju. Oboje spojrzeliśmy na siebie a potem w stronę drzwi.

„O cholera..." Jedyne co udało mi się wykrztusić. Właśnie w tym momencie mój stary szef, ten sam facet z kamienicy wszedł do środka. Z bronią. Zaśmiał się i wycelował w George'a. Łzy napłynęły mi do oczu.
„Zrobimy to na szybko." Zaczął mówić.
„Albo dasz mi tego chłopaka albo Cię zaszczele." Wypowiedz była skierowana do bruneta. On tylko spojrzał na mnie i uśmiechną się.
„Przykro mi ale Clay zostaje ze mną." Powiedział chłopak. Cały ten czas był spokojny. Czy jest możliwe że coś planował?
„Czyli smierć?" Zaśmiał się głośno mężczyzna. Spojrzał na pistolet i wycelował w serce George'a.
Spojrzał na mnie. Uśmiechnął się. I został poszczelony. Nie zamknąłem oczy w porę i widziałem jak upada. Jednak zanim umarł odezwał się.

„To nigdy nie miało prawa istnieć." Wtedy jego oczy powoli zamknęły się. Zasnął w kałuży krwi. Spojrzałem na mężczyznę który był temu wszystkiemu winien. On za to śmiał się w niebogłosy. Podbiegłem do niego najszybciej jak mogłem upadając na niego. Oboje spadliśmy na ziemie. Podniosłem ręce i już miałem przyłożyć je do jego twarzy. On był tak spokojny jak Georgie.
„Heh, więcej tak to się potoczyło! " Zaczął mężczyzna. Było czuć od niego alkoholem.
„Umrzesz." Powiedziałem przez zęby i dotknąłem jego twarzy. On uśmiechając się powoli rozpadł.

Zawsze chciałem być bohaterem ale w końcu zauważyłem że byłem kimś więcej. Byłem bogiem.

<> <> <> <>

Cały do krwi pociągałem się do ogrodu. Tam w gotową już dziurę wrzuciłem cząstki swoich najbliższych. Dokładając również sześć róż jednak jedna z nich była sztuczna. Gdy ostatnia róża umrze wtedy o nich zapomni. Przyrzekał sobie. Jednak zabrał zapalniczkę i podpalił ją.
„A jednak zwiędła." Powiedziałem cicho odchodząc do ogrodu.

W jednej chwili leżałem w kałuży swojej krwi. Jeśli umrę, klątwa zostanie przerwana... prawda?

|| Deadly love || dnf ||Where stories live. Discover now