𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐗

226 9 20
                                    

✧・゚: *✧・゚:*

Było około pierwszej, kiedy Stanley wciąż doprowadzał ją do szału swoimi pocałunkami, nie chciał tego przestawać, ona tak samo. Z każdą chwilą czuła się przy nim coraz pewniej, a on już dawno się tak czuł - przykładowo, kiedy zaczęła podwijać jego bluzkę ku górze, on bez namysłu ją z siebie zdjął, ale mogło to też być oznaką tego, że pozwalał jej na wszystko, w tym na kompletne zdominowanie się. Chciał powiedzieć jej co do niej czuje, jednak wiedział, że trochę ponad miesiąc znajomości to za wcześnie na takie wyznania, w zasadzie na zakochanie się też, ale w jego przypadku to uczucie było już bezgraniczne. Teraz cicho jęknął w jej wargi, kiedy mocno wplotła palce w jego włosy.

- Doprowadzasz mnie do szału, Thompson - wyszeptał, kiedy po dłuższym czasie się od niej oderwał.

Od razu po tym sięgnął po paczkę papierosów i zapalniczkę leżące na półce tuż obok łóżka, chwilę później już kierował się na balkon, a Michelle jak zwykle do niego dołączyła.

- Mówiłam ci coś - odparła półszeptem.

- To silniejsze ode mnie - znów patrzył w oddal.

Dziewczyna zawsze we wszystkim mu towarzyszyła, nawet teraz, kiedy palił, czyli robił coś, czego nie chciała, żeby robił.

- Daj mi to - wyszeptała, chwytając jego półspalonego papierosa i sama zaciągnęła się dymem.

- Palisz? - spytał niedowierzając temu, co właśnie zobaczył.

- Już nie, ale to silniejsze ode mnie - prowokacyjnie na niego spojrzała, a on spoważniał.

- Nie będziesz palić, na pewno nie przy mnie - chłód jego oczu obszedł całe jej ciało, tak samo jak dreszcz nim wywołany.

- W takim razie ty też nie będziesz - uśmiechnęła się w wyjątkowo triumfalny, jednak nie do końca, sposób.

- Dla mnie już nie ma ratunku - z powrotem wziął od niej papierosa. - Ale tobie nie pozwolę niszczyć swojego zdrowia.

- Zrozum, że ja tobie też - odparła stanowczo. - Przestanę, jeśli ty przestaniesz.

- Nie dam rady, Michelle - odwrócił od niej wzrok, znów patrzył w nocną panoramę miasta.

- Więc ja też będę to robić - ponownie zaciągnęła się dymem.

Ten widok łamał mu serce. Nie mógł patrzeć na to, jak jego ukochana Michelle niszczyła swoje zdrowie. Rozumiał, że ona czuła to samo, jednak jego uzależnienie było od niego silniejsze.

- Michelle, błagam cię - kilka łez poleciało z jego oczu.

Niespodziewanie mocno ją przytulił, a ona, będąc oszołomiona jego czynem, powolnym ruchem zgasiła papierosa o metalową ramę balkonu. Od razu po tym jedynie odwzajemniła jego gest, zupełnie nie wiedząc co zrobić.

- Stan, co się dzieje? - spytała po chwili spędzonej w jego objęciach.

- Po prostu nie chcę, żebyś niszczyła sobie zdrowie i tym samym skracała sobie życie - wyszeptał jej prosto do ucha, na co przeszedł ją przyjemny dreszcz. - Wiem, że ty myślisz o mnie to samo, ale to naprawdę ode mnie silniejsze, nie dam rady z tego wyjść, nawet nie chcę próbować.

- Więc nie rzucisz palenia? - spytała z odrobiną bezsilności.

- Nie, przepraszam - odpowiedział łamiącym serce tonem, jednak nie było to coś, co takie serce mogłoby złamać, tu tylko chodziło stricte o jego uzależnienie, nic więcej.

- Spokojnie - delikatnie gładziła swoją bladą, smukłą dłonią jego czarne jak węgiel włosy. - Może pójdziemy już spać?

Brunet cicho przytaknął, a zaraz po tym już wrócili do środka. Jak zwykle ją przytulił, a ona jak zwykle przysunęła się nawet bliżej.

Ale przypadkiem nie chciała robić tych samych rzeczy z kimś innym?

✧・゚: *✧・゚:*

𝐈𝐓'𝐒 𝐀𝐋𝐖𝐀𝐘𝐒 𝐁𝐄𝐄𝐍 𝐘𝐎𝐔, 𝐩𝐚𝐫𝐭𝐫𝐢𝐝𝐠𝐞Where stories live. Discover now