The day when i fell for you

69 14 8
                                    

Zazwyczaj tego nie robię ale tym razem jakoś tak czuję silną potrzebę tego. Tak więc dedykuję tą książkę wszystkim osobom które musiały mierzyć się z samym sobą



11:02

-Vincent, naprawdę robiłam wszystko co w mojej mocy, ale jeśli nie dostaniemy pieniędzy na leczenie, Travis nigdy nie poczuje się lepiej - powiedziała delikatnie klepiąc mnie po ramieniu jakbyśmy kiedykolwiek byli na tyle blisko a tym bardziej na "ty' - Wiem jak ciężko wam było w życiu ale nie mogę wam pomóc bez pieniędzy- dodała próbując się do mnie przybliżyć, ale zrobiłem krok w tył zgrabnie ją wymijając.

Chciałbym żeby w końcu przestała mnie dotykać.

-Dzięki Sheila, doceniam. - odpowiedziałem wkładając ręce do kieszeni i spoglądając na zegar, ponieważ byłem już spóźniony do roboty - Przyniosę ci pieniądze.

Ruszyłem przed siebie z zamiarem wyjścia z tego obrzydliwego miejsca gdy szatynka złapała mnie za rękę.

Odwróciłem się w jej stronę ze zdezorientowanym wyrazem twarzy.

-Vincent chciałbyś może któregoś dnia wyjść ze mną na kawę i do kina?- zapytała unikając mojego wzroku ale wyraźnie mogłem dostrzec rumieniec pokrywający jej pulchne policzki.

- Sheila, mówię ci to poraz szósty, nie mam środków na leczenie brata, ledwo spłacam mieszkanie, nie wiem skąd miałbym wziąć pieniądze na wyjście z tobą do kina - odparłem kładąc jej rękę na ramię i posyłając pocieszający uśmiech.

- A jeśli kiedyś zdarzy się okazja?

- Jestem już spóźniony do pracy, najbliższy czas wolny będę miał jakoś ee... - podrapałem się teatralnie po brodzie udając że się zastanawiam - w 2023.

Na twarzy dziewczyny malowało się rozczarowanie.

-Vincent mamy 1995.

-Dokładnie, napisz mi wtedy list czy coś to razem gdzieś wyskoczymy - dodałem odchodząc pospiesznym krokiem, ponieważ dużo bardziej wolałem zmywać podłogi i obsługiwać pijanych ludzi niż przebywać w tym budynku choćby minutę dłużej.

Nienawidziłem szpiatli od dziecka, z wielu powodów, zawsze śmierdziało tam trupem, lekami i moczem w dodatku pielęgniarki były albo nader uprzejme albo wyglądały jakby oglądanie wszystkich tych cierpiących na jakiś sposób ludzi sprawiało im przyjemność.

Sheila nie była ani nader uprzejma ani też socjopatką, Sheila była po prostu natarczywa, co nie byłoby takie złe gdyby tylko po pierwszym moim uprzejmym odrzuceniu, po prostu sobie odpuściła, ale ilekroć przychodzę do Travisa ona zawsze próbuje mnie gdzieś zaprosić, mimo, że wie, iż przez ostatni tydzień w miesiącu ,przed wypłatą, jedyne z czego żyje to z łaski ludzi, że się czymś ze mną podzielą.

W dodatku, co najważniejsze, Sheila ma męża i trójkę dzieci, nawet mąż Sheili wie że ta go notorycznie zdradza, osobiście nie obchodzi mnie co robi i z kim to robi, ale kłamcy nie są w moim typie.

Podbiegłem do czerwonego zardzewiałego rowera, który był z pewnością starszy od mojego dziadka i przeszedł więcej niż byłem w stanie sobie wyobrazić.

Zacząłem jechać, przeklinając się w duchu za 3 spóźnienie w tym tygodniu i gdy już myślałem że nie może być gorzej rower przestał działać, po prostu się zatrzymał a ja się wywaliłem rozdzierając sobie spodnie i obijając kolano.

-Wdech i wydech- powiedziałem sam do siebie starając się uspokoić.

-Pierdolić- mruknąłem pod nosem rzucając rower na ulicę i idąc przed siebie.

I loved you in 1980 - BlWhere stories live. Discover now