przypadek o smaku mchu

141 30 4
                                    


Zdarza mi się, że tylko leżę w bezruchu między fałdami nocy, tak jak kwiat leży między stronicami księgi. Duszę się, matowieję, zasycham. Moje empiryczne odruchy przestają mieć jakiekolwiek znaczenie — rozpuszczają się i zacierają, by w końcu zgubić się w zakurzonych kompozycjach martwej natury lub w rojach wygrzewających się na ścianie kędzierzawych arabesek. Staję się wygniecioną poduszką, wypłowiałą firanką, pożółkłą kartką niewysłanego listu. Myśli opierają się o ściany mojej skóry i wiją się pod jej kokonem, półprzezroczystym jak słowa mgły. Inercja pokrywa mnie żywicą, faliste ruchy czasu przesuwają mnie w głąb morza tego niezrozumiałego stanu. Nie mogę mówić. Czasem jedynie jakiś niezrozumiały atawizm sprawia, że płaczę łzami lub dreszczami. Znika ze mnie materialność, czuję tylko, jak jej tkanka dysharmonizuje się i niezgrabnie milknie. Jestem ceramiką obdartą z glazury dynamicznego niepokoju. Jestem parą z czajnika losu, której sferyczna nebularność trwa tylko dwa mrugnięcia pustki.

Zdarza mi się, że tylko leżę w bezruchu między fałdami ciszy. Moje myśli pękają jak pudrowana zapomnieniem twarz pustyni. Noc skwierczy dookoła mnie, mobilna i sprężysta. Jej conocny kondukt jest aktem dumnej obsceniczności. Pachnie ezoteryką, a starte na proch gwiazdy doprawiają ją woniejącym cynamonem balsamem antycypacji. Moje sny nie mogą mnie znaleźć, więc zaczynam śnić cudze. Cudze sny są wyraziste, soczyste i dojrzałe. Kradną mi ręce i uciekają wraz z nimi na łąki transparentności. Resztki moich myśli próbują dotrzeć do siebie, nie werbalizując się: przytulają się, liżą, obwąchują w ustawicznym strachu, bowiem wiedzą, że i je dopadnie zgubna apozjopeza.

Zdarza mi się, że tylko leżę w bezruchu między fałdami wspomnień. Moje tkanki niematerialności i materialności są po równo już subtelne, eteryczne, już za chwilę będą tylko przypuszczeniem. Spekulacją. Naiwnie i desperacko przylegają do ścian, sufitów i idei, nie zostawiając żadnych oznak swojego bytu. Ostatnia myśl wchłania się w bluszcze niepamięci, gubi się w nich i umiera, skaleczywszy się o kolce, w których szukała kwiatów udumbary. Retoryka kwiecistej poświaty maluje na mnie teraźniejszość, lecz ja jestem zatartym pigmentem, zakurzonym policzkiem filiżanki, ogrodem, w którym z zapomnienia wyrosły tajemnice czasu.

sny o monsunachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz