Prolog

5 1 0
                                    

Will obudził się w samochodzie. Była ciemna jesienna noc. Zegar na wyświetlaczu pokazywał godzinę 2 w nocy. Szum wiatru i grzechot stukającego o szyby deszczu przebijał się przez dźwięki lecącej z radia muzyki. Pas samochodowy mocno wpijał się w jego bark i ocierał szyję, ale chłopak nie zwracał na to uwagi. Skupiał się na otaczającym go krajobrazie. Patrząc na fotel przed sobą kątem oka był w stanie zauważyć szybko przemykające cienie za szybą, jednak gdy odwracał głowę w ich stronę mroczne istoty natychmiast znikały, pozostawiając po sobie jedynie gęstą mgłę wiszącą nisko nad gładkim asfaltem. Przyzwyczajone do wiecznej ciemności oczy Willa szybko zaczęły wyłapywać coraz więcej szczegółów dotyczących jego otoczenia. Po prawej stronie znajdował się mroczny, szybko przesuwający się las, spośród drzew którego co jakiś czas spoglądały na niego świecące oczy należące do niepochodzących ze znanego świata stworzeń. Przemykały szybko wśród runa, bez problemu dotrzymując tempa jadącemu samochodowi. Co jakiś czas słyszał wydawane przez nie dźwięki. Połączenie warczenia dzikich zwirząt i bulgotu, wydobywającego się z gardła dławiącego się krwią człowieka. Nie był pewien, czy ten ostatni dźwięk na pewno wydawany był przez same istoty. Cały las wstrzymywał oddech czekając na jego ruch. Odwrócił się w drugą stronę.

Po lewej widział z pozoru pustą przestrzeń. Jałowe pole ciągnące się aż po horyzont. Tuż nad ich powierzchnią przemieszczały się powoli żałosne dusze ludzi poszukujących swej drogi. W tej na pierwszy rzut oka pustej przestrzeni wyróżniała się jednak jedna rzecz - wbity w sam środek pustki słomiany strach na wróble, poruszający się w rytm targających nim lekkich podmuchów wiatru. Wyglądał jak drogowskaz dla wszystkich pustych istot, które zatraciły swoje ciało a wraz z nim również i własną duszę. I patrzył prosto na niego. Nieważne jak długo jechał, nieważne jak dużo czasu minęło, postać wciąż spoglądała prosto na niego swoim niewidzącym wzrokiem z tego samego miejsca, z tego samego kąta.

Nagle wszystkie dźwięki zamarły. Powietrze zatrzymało się tworząc gęstą powłokę coraz bardziej spowalniającą auto. Warczenie ustało. Duchy znikły. Księżyc schował się za horyzontem zabierając wszystkie swoje cienie za sobą, jednak nic nie zastąpiło jego miejsca. Słońce pozostało w ukryciu. Pośród tej całkowitej ciszy w jednej chwili rozległ się rozdzierający uszy dźwięk. Kierowca z całej siły zaczął uderzać w klakson. Rytmiczne salwy jak nóż przedzierały praktycznie namacalną ciszę.

Po chwili, która wydawała się być nieskończonością, prowadzący pojazd zaprzestał swojej czynności i gwałtownie zahamował. Samochód jeszcze przez chwilę ślizgał się po powierzchni drogi, po czym zatrzymał się. Will pochylił się do przodu. Tuż przed nimi ziała ogromna dziura. Szeroka na kilkanaście metrów pusta przestrzeń skutecznie uniemożliwiała dalszą jazdę.

- W którą stronę się wybierasz? - spytał kierowca odwracając się powoli do chłopaka w taki sposób, aby ten mógł zobaczyć go w pełnej okazałości. Podczas tego ruchu na jego spodnie spadło kilka ułamanych, żółtych zębów. Gnijący trup, którego w całości trzymała jedynie obwisła, zaropiała skóra i widoczne w niektórych miejscach brudne, szare kości czekał na jego odpowiedź patrząc na niego swoim jednym, pozbawionym źrenicy okiem

- Nie wiem - odpowiedział pasażer.

Była to prawda. Will od miesięcy wyczekiwał tego momentu zastanawiając się, którą drogą podąży, jednak wciąż nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Powoli wyszedł z pojazdu i zamknął za sobą drzwi. W ciszy podszedł do znajdującej się przed nim otchłani i spojrzał w dół. Zobaczył przestrzeń tak głęboką, że zamiast dna widać było gwiazdy nieba, które odbijały się od idealnej pustki jak od lustra. Kusiło go, żeby skoczyć. Sprawdzić, jak to jest spadać przez wieczność. 

GlitchTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang