I

1 0 0
                                    


Dochodziła godzina 4 rano, gdy z uśmiechem zacząłem rozkręcać kolejne śrubki gabloty chroniącej srebrny sygnet wysadzany klejnotami. Włamania do muzeów są takie proste. Wystarczyło zaprzyjaźnić się z dozorcą, zabrać mu klucz do tylnego wejścia, po czym zrobić jego szybką kopię – punkt dorabiania kluczy akurat znajdował się po drugiej stronie ulicy, więc zajęło to mniej niż godzinę – i oddać go z powrotem pod pretekstem znalezienia zguby na podłodze. Alarm też nie sprawił większych problemów. Można go było wyłączyć za pomącą kodu wpisywanego do urządzenia wiszącego na ścianie tuż za tylnymi drzwiami. Pewnej nocy po prostu schowałem kamerę w dogodnym miejscu za koszem na śmieci znajdującym się dziesięć metrów przed tylnym wejściem, ustawiłem na niej maksymalne przybliżenie i włączyłem nagrywanie. Następnie codziennie po szkole przychodziłem i sprawdzałem, czy udało jej się zarejestrować moment wpisywania kodu. Zwykle strażnicy byli ostrożni i czekali, aż drzwi się zamknął zanim wpisywali kod, ale po tygodniu oczekiwania w końcu trafiłem na kogoś, kto zdążył wpisać całą sześciocyfrową sekwencję zanim drzwi przesłoniły widok. Oczywiście wyłączenie alarmu nie sprawia, że kamery przestają działać, ale gonił mnie czas i postanowiłem się już tym nie przejmować. Stwierdziłem, że założę kominiarkę i zaoszczędzę miesiąc dodatkowego planowania, jak wyłączyć kamery.

Zanurzony w swoich przemyśleniach uporałem się w końcu z gablotą, gdy nagle alarm w muzeum zaczął głośno wyć, a ja wzdrygnąłem się przerażony. Nie miałem pojęcia co spowodowało jego włączenie się, szczególnie, że przecież przed wejściem osobiście go wyłączałem. Fakt, że zdobycie klucza zajęło mi mało czasu, ale mimo to zamierzałem dłużej z niego korzystać, a teraz, gdy szefostwo muzeum zobaczy, że wszystkie okna wciąż są w jak najlepszym porządku zapewne zorientuje się, że włamanie nastąpiło przez drzwi i dla pewności wymieni wszystkie zamki. Wiedziałem, że strażnicy, którzy o tej godzinie zwykle siedzieli w holu na parterze i grali w karty, zapewne są już w drodze na górę, więc postanowiłem nie zwlekać i brać nogi za pas.

Problem w tym, że byłem aktualnie na drugim piętrze i wiedziałem, że mogę nie zdążyć wrócić do wyjścia. Rozejrzałem się szybko starając się nie panikować. Kilka nudnych starożytnych waz stojących na znajdujących się w równych odstępach od siebie piedestałach, parę ogromnych obrazów przedstawiających słynne bitwy i drzwi przez które wszedłem. Żadnej innej drogi wyjścia. Wybiegłem szybko na długi korytarz, na końcu którego znajdowały się kręcone schody prowadzące do upragnionego wyjścia. Zacząłem biec w ich stronę, lecz po chwili usłyszałem pisk opon na dole. Policja? Jak oni mogli dotrzeć tutaj tak szybko? Była 4 rano, a muzeum znajdowało się na obrzeżach miasta. Czy naprawdę miałem aż takiego pecha, że trafiłem na patrol akurat przejeżdżający w pobliżu?

A więc ta droga odpada. Wciąż biegnąc do schodów skręciłem w pierwsze lepsze drzwi i uderzyłem w nie mocno ramieniem jednocześnie naciskając klamkę, po czym odbiłem się od nich i przewróciłem na miękki akrylowy dywan. Nie wziąłem pod uwagę, że mogą być zamknięte. Wstałem i trzymając się za ramię podszedłem do następnych drzwi. Tym razem ostrożnie nacisnąłem na klamkę. Były otwarte! Szybko wszedłem do ciemnego pomieszczenia i zamknąłem je za sobą. Sięgnąłem do plecaka po latarkę, jednak moja ręka natrafiła na pustkę. Uświadomiłem sobie, że zostawiłem go w sali z wazami. A przecież to właśnie tam miałem cel mojej wizyty! Zrezygnowany usiadłem na podłogę. Cały wysiłek na marne.

Kilka sekund później usłyszałem kroki na schodach i uświadomiłem sobie, że przecież nie mogę dać się złapać. Wolałbym, żeby rodzice nie dowiedzieli się, gdzie chodzę po nocach. Zerwałem się na równe nogi i zobaczyłem delikatne promienie księżycowego światła, które wpadały przez wielkie dwuczęściowe okno znajdujące się naprzeciwko wejścia. Jak ja mogłem go wcześniej nie zauważyć? Podszedłem i otworzyłem je z zamiarem zeskoczenia z drugiego piętra. Mój na wskroś przenikliwy umysł podpowiedział mi jednak, że to może nie być dobry pomysł. Odtworzyłem sobie w głowie obraz całego przybytku, jednak jedynym, co udało mi się dzięki temu ustalić był fakt, że nie mam pojęcia gdzie jestem. Wyjrzałem na zewnątrz. Dokładnie pode mną znajdowało się drugie, mniejsze okno z doczepionym parapetem. Zignorowałem pomysł powoli formujący się w mojej głowie i wróciłem do pomieszczenia.

Rozejrzałem się jeszcze raz. Przy przeciwległej ścianie stała ławka, a obok niej proste drewniane krzesło. Przypomniałem sobie wszystkie filmy sensacyjne które oglądałem i opracowałem plan działania. W międzyczasie zauważyłem, że wszystkie kroki ucichły. Policja nie powinna być głośna? Wziąłem krzesło i wstawiłem jego oparcie pod klamkę od drzwi tak, aby nie dało się ich otworzyć. Zacząłem nasłuchiwać.

- Sprawdźcie wszystkie pomieszczenia – rozbrzmiał głęboki głos tuż pod drzwiami.

Po chwili klamka zadrżała, a ja po cichu podszedłem do okna gotowy do ucieczki. Osoba siłująca się z krzesłem broniącym drzwi jednak zadziwiająco szybko się poddała i kilka sekund później usłyszałem, jak zaczyna iść w stronę następnego pomieszczenia. Wróciłem z powrotem do drzwi i wyginając swoje ciało tak, żeby przy okazji nie dotknąć krzesła spojrzałem przez dziurkę od klucza. Na korytarzu kłębiło się od ludzi. Nie byli to jednak ani policjanci, ani strażnicy. Byli to potężni mężczyźni, każdy noszący drewnianą maską z wyrzeźbionym na niej wizerunkiem dzikiego zwierzęcia oraz uzbrojonych w różnego rodzaju broń – od pistoletów po karabiny. Na końcu korytarza zobaczyłem cztery osoby pilnujące schodów. Każda z nich była owinięta czarną szatą w taki sposób, aby nie było widać ani skrawka ich ciała. Jednak dopiero to, co zauważyłem chwilę później sprawiło, że przerażony przewróciłem się na podłogę i zacząłem czołgać się w stronę okna. Cała czwórka nosiła identyczną broń – katanę całkowicie, od rękojeści, aż po sam czubek, pokrytą krwią. Nie miałem pojęcia co się dzieje, ale w głębi duszy czułem, że nawet skok będzie lepszy od tego, co czyhało na mnie na drzwiami.

- Wszystkie pomieszczenia zamknięte albo puste – zameldował jeden z głosów z końca korytarza.

- Więc wyważcie zamknięte drzwi i znajdźcie dla mnie to, po co tu przyjechaliśmy – odezwał się spokojny, młody głos, zdecydowanie nie pasujący do żadnej z osób, które widziałem na korytarzu. A więc w międzyczasie musiał pojawić się ktoś nowy. Jeszcze raz szybko podbiegłem do drzwi i przestawiłem krzesło z powrotem pod ścianę, aby nie było wiadomo, że chowałem się właśnie tutaj.

Nie zastanawiając się zbyt długo wyszedłem przez okno i zwiesiłem się na rękach. Do parapetu pode mną brakowało mi wyłącznie około metra, więc pomyślałem, że uda mi się zejść bez najmniejszego problemu. Puściłem się, jednak patrząc na parapet z góry nie zauważyłem, że jest on mocno pochylony w dół. Wylądowałem na nim z hukiem i zacząłem się zsuwać. Próbowałem jeszcze złapać się czegokolwiek, ale było już za późno. Spadłem na sam dół i uderzyłem głową w twardy bruk. Zapadła ciemność.



                                                                                             *****


GlitchDonde viven las historias. Descúbrelo ahora