•𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐏𝐈𝐄𝐑𝐖𝐒𝐙𝐘•

37 4 20
                                    

  Remus Lupin stał na jednym z peronów, przyglądając się biegającym nastolatkom oraz ich rodzicom. Wydawało mu się, że jeszcze wczoraj sam był jednym z nich. Jeszcze wczoraj witał się w tym miejscu z Jamesem, Syriuszem i Peterem. Tak niedawno, jakby chwilę temu rozmawiał tutaj z Lily Evans na temat ich wakacji. Niestety, wszystko to było lata temu i wiele się zmieniło. James, Peter oraz Lily już nigdy nie porozmawiają z nim przed szkołą, a Syriusz (nawet gdyby próbował) nie dostał by od niego odpowiedzi. Lunatyk musiał przyznać, że chodź dwanaście lat minęło od tej pamiętnej nocy, nadal nie do końca uwierzył, że to właśnie Syriusz, jego Syriusz wydał swoich przyjaciół. Dowody mówiły jednak jasno, że to on był zdrajcą. Lupin musiał to zrozumieć. Przestał usprawiedliwiać Blacka już parę miesięcy po trzydziestym pierwszym października, lecz wiedział, że teraz, w Hogwarcie trudno mu będzie go nie wspominać.

— Remus, jesteś pewien, że wszystko wziąłeś ze sobą? — z zamyślenia wyrwała go jego przyjaciółka z czasów szkolnych, Mary Macdonald.

Rozmawiali ze sobą od niedawna. Po śmierci Potterów trudno im było utrzymać kontakt. Mary potrafiła przyjąć do siebie tą stratę szybciej niż jej przyjaciel. Z początku nie wiedziała czemu. Późnej dopiero zrozumiała, co sprawiało, że ona potrafi być dalej szczęśliwa, a Remus nie. Huncwoci byli jedynymi osobami, które sprawiały, że Remus czuł się kochany. Teraz huncwotów już nie ma.

— Tak, Mary. Nawet jeżeli czegoś zapomniałem, będę mógł kupić to w Hogsmeade, nie martw się — mruknął w odpowiedzi, nadal przyglądając się wszystkim wokół.

Prawdę mówiąc między nimi nadal było trochę niezręcznie. W końcu jak zacząć rozmawiać z kimś, z kim nie miało się kontaktu od dwunastu lat? Obydwoje się zmienili. Mary szybko znalazła sobie pracę, ustatkowała życie. Remusowi nie było tak łatwo. Mało kto chciałby mieć wilkołaka jako pracownika, a jak już ktoś taki się znalazł, Remus i tak nie miał kwalifikacji, by daną pracę wykonywać. Kiedy podczas wakacji Dumbledore wysłał mu list z propozycją zostania nauczycielem, lunatyk długo szukał wymówki, by się jej nie podjąć. Jakoś nie miał ochoty na wracanie do tej szkoły, by dzień w dzień widać miejsca, które kojarzą mu się z jego przyjaciółmi. Raz zganiał to na swoją przypadłość, inny raz na to, że będzie daleko od domu. Ale w sumie, czy to małe mieszkanko można było nazwać domem? Nie miał tam do kogo wracać, może jedynie do czekolady. Kiedy Mary powiedziała mu, że będzie miał okazję zobaczyć syna Jamesa, stwierdził, że jeszcze to przemyśli. Oczywiście nie miał ochoty na te wspomnienia, ale wizja zobaczenia "prawie Jamesa" jakoś przekonała go do tego. Finalnie stał tu, na peronie z którego odjeżdżał pociąg do Hogwartu.

_______________________________________

— Pilnuj siostry, Astro — powiedziała ostro Pani Black, nie pokazując żadnych uczuć.

— Zawsze to robię — odpowiedziała piętnastolatka, nie patrząc na młodszą siostrę. — Do zobaczenia w grudniu.

Kiedy tylko Astra oddaliła się od matki Cassiopeia zrobiła to samo. Od momentu kiedy dziewczyna zaczęła uczyć się w Hogwarcie jej rodzicielka przestała żywić co do niej nadzieję. Skupiła się na jej bracie i siostrze, odstawiając Cass na ostatnie miejsce.  Nie żeby jej to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Jedyne co jej nie pasowało to fakt, że jej matka zrobiła to z powodu jej przydziału i znajomych. Jej domem został bowiem Ravenclaw, a nie Slytherin, jak u wszystkich w rodzinie.

No, nie licząc Syriusza Blacka, wydziedziczonego mordercy.

Drugą sprawą było to, że nastolatka zadawała się z mugolaczką, a także z Tannenem Carey'em, który pochodził z rodziny ”zdrajców krwi”, czego Csilla Black zupełnie nie tolerowała. Wypomniała jej to przy każdej możliwej okazji, używając przy tym najróżniejszych wyzwisk (również po starogrecku!).

"Cassi" udała się do pociągu, szukając przedziału, w którym mogliby siedzieć jej przyjaciele. Minęła jeden, gdzie zobaczyła śpiącego dorosłego. Zdziwiło ją to, ponieważ oprócz pani z wózkiem nigdy nie widziała w Ekspresie Hogwart nikogo, kto nie byłby uczniem tej szkoły. Nie zastanawiając się nad tym dłużej ruszyła na sam koniec pociągu, gdzie mieli zwyczaj siedzieć krukoni.

— Tutaj, supernowa!

Wywróciła oczami, słysząc to przezwisko. Tylko jedna jedyna osoba ją tak nazywała, a był to jej przyjaciel, jedyny, jakiego jej matka tolerowała — Andrew Rosier. Mówił tak na nią z powodu jej imienia, które (jak prawie każde w jej rodzinie) miało związek z kosmosem.

Weszła do przedziału i niemal odrazu poczuła się jak w prawdziwym domu.
Zajęła miejsce obok Tannen'a i wyjęła z swojej brązowej torebki książkę.

— Jak minęło lato? — zadała pytanie Claire, nie chcąc, by po całych dwóch miesiącach bez rozmowy pierwsze co zrobiłaby Cassi to czytanie.

— Nie chcę o tym teraz rozmawiać, dobrze? Nie tutaj — odpowiedziała krótko Black.

— Jasne — Evans uśmiechnęła się smutno. — Jak u ciebie, Tannen?

— Źle — chłopak wpatrywał się w książkę Cassiopeii.

— Co, czemu?

— Tak poprostu, jestem pesymistą.

_______________________________________

Hejoł!
Chciałam dobić 1000 słów, ale ponieważ ktoś czeka na ten rozdział, a mu się chce spać, zostawiłam prawie 800, nie będę wyznaczać dni tygodnia, w którym będą rozdziały, bo wszyscy wiemy, że moja regularność nie istnieje.

Miłej nocy!

he's looking for a dog.Where stories live. Discover now