14.

98 5 0
                                    

ADAM

Leżałem obok Darii w swoim łóżku, głaszcząc ją po ramieniu. Przytulona do mnie kobieta chyba przysypiała, zapewne zmęczona po tym, co robiliśmy niespełna dziesięć minut temu. Ja cały czas myślałem o tym wypadku. Daj Boże, żeby z tego wyszli oboje cali i zdrowi.. Nie mogłem mówić o tym Darii, bo pewnie wpadłaby w panikę, przez to, kto ucierpiał, sam bardzo się martwiłem w zasadzie o obojga poszkodowanych. Niedawno uratowałem mu życie, a on znów wpakował się w to łajno. Odetchnąłem cicho. Moi ludzie zajmą się nimi, jak trzeba, wierzę w to i oby mnie nie zawiedli, bo oni sami będą mieli mały wypadek, zupełnie niezaplanowany. Nie miałbym serca im czegokolwiek robić, ale wtedy bym im nie podarował.
-Adam.. - mruknęła Daria.
-Hm?
-Bo my mieliśmy pogadać, a ja zapomniałam z tego wszystkiego..
-Więc teraz mamy okazję, by to zrobić. O co chodzi?
-Chodzi.. Tak naprawdę o nas.
-Okey, rozumiem, zamieniam się w słuch w takim razie. - odetchnąłem, spodziewając się najgorszego już na samym początku dyskusji.
-Posłuchaj i staraj się zrozumieć mnie dobrze.
-Aha, słucham. Nie krępuj się.
-To nic złego, nie nastawiaj się na kłótnię. Chciałam tylko powiedzieć, że wstyd mi za siebie.
-Niby czemu?
-Bo widzę, jak mnie traktujesz, a czym ci odpowiadam. Widzisz, jaki jesteś wobec mnie opiekuńczy i czuły? Śniadania, obiady kolacje dla mnie robisz.. Przywozisz do pracy i z pracy, wziąłeś mnie pod swój dach mimo, że miałam swój, teraz już pewnie ten apartament kupił ktoś inny. Codziennie rano głaskasz przed wstaniem po plecach, po pracy pieścisz, masujesz ramiona, dbasz o mnie, jak o skarb, podczas przerw w pracy przychodzisz się powygłupiać, żeby poprawić mi humor, bo nie ma dnia, żeby coś było nie tak, czasem przynosisz kawę, po pracy zabierasz na zakupy.. Żyję u ciebie, jak królowa, a sama traktuję cię, jak... Jakiegoś plebsa. Sługę. Jestem dla ciebie niemiła, wyganiam cię z gabinetu, niedawno powiedziałam, że nie jesteśmy razem, kiedy byliśmy już widocznie w relacji na wyższym poziomie. Wstyd mi, że cię odrzucam, kiedy ty się starasz.
-I ty poważnie się tym przejmujesz? - zaśmiałem się zaskoczony.
-Tak? Bo to bardzo nie w porządku z mojej strony? I źle się z tym czuję? I chciałam to wyjaśnić, przyznać się. Szczerze myślałam, że po tych zakupach glebniemy się na łóżko czy gdziekolwiek, na którąś sofę czy fotele i pogadamy, ale już nie chciałam nic mówić, bo chciałeś się bawić, więc stwierdziłam, że pogadamy o tym, jak już będzie po wszystkim.
-Logiczne.. Ale teraz i ja się dziwnie czuję. Wprowadziłem cię w zakłopotanie tą swoją troską?
-Tak troszeczkę.. Bo szczerze ty się troszczysz i mam tutaj, jak w pałacu, a ja co robię? Może czasami coś ci kupię, kiedy nie widzisz, albo właśnie.. Spędzimy taki wieczór, jak teraz.. Zawsze mówisz, że przecież tobie niczego nie brakuje, ale czasami, jak tak patrzę na ciebie, to widać, że mocno czegoś potrzebujesz. Ale znowu masz czasem taki wyraz twarzy, że nie umiem w żaden sposób odgadnąć, o co chodzi, jak i czym mogę zapełnić tą pustkę.
-Już ci powiedziałem. Twoja obecność w zupełności wystarczy. A traktuję cię, jak księżniczkę, bo po prostu tego chcę. Tak mi się podoba i tak robię. A ty masz mi się w to nie wtryniać i nie marudzić. - dałem jej całusa w czubek głowy. - czuj się z tym komfortowo. A to, czego mi czasem brakuje, to chwila świętego spokoju i Bieszczady. Albo czasem po prostu kubek kawy albo sen. Nic więcej. Samą obecnością spełniasz moje wszystkie potrzeby co do ciebie, kochanie. - znów dostała całusa.

Poprawiłem swoją pozycję, objąłem ją obiema rękami, przysunąłem do siebie i przytuliłem.
-A teraz idź już spać. Jesteś na pewno zmęczona.
-Nawet bardzo.
-W takim razie sio do spania. Dobranoc - pocałowała mnie.
-Dobranoc, skarbie.. - ułożyła się wygodnie, nakryłem ją kołdrą i kobieta poszła spać.

Odczekałem trochę, aż zaśnie i wysunąłem się powoli z łóżka. Ubrałem się po cichu, a w drodze na parter zabrałem z szafki zużyte prezerwatywy, by wyrzucić je do śmietnika. Zarzuciłem sobie marynarkę na ramiona i z ciężkim oddechem opuszczającym moje płuca, wyszedłem z domu. Czułem potrzebę sprawdzenia, czy u nich wszystko w porządku i czy dochodzą do siebie. Ten człowiek naprawdę kiedyś im obojgu zrobi ogromną krzywdę, a wtedy już nie będę wiedział, jak pomóc. Na chwilę w mojej głowie pojawiła się myśl, po co ja w ogóle im pomagam, skoro nie mamy ze sobą nic wspólnego oprócz branży, w jakiej działamy, ale zaraz ją odrzuciłem i poszedłem do domu obok na swojej posiadłości, gdzie swoje lokum miał mój osobisty medyk. Wszedłem do środka i do moich nozdrzy od razu dotarł zapach wody utlenionej i różnych tych jego leków w fiolkach, na których się kompletnie nie znałem, wiedziałem tylko tyle, że leczą i ratują życie.
-Co z nimi? Dałeś radę ich jakoś uratować? - podszedłem do mężczyzny siedzącego na obrotowym taborecie między kozetkami, na których leżeli nieprzytomni poszkodowani. Nie pamiętam, jak się nazywali. Lekarz właśnie kończył opatrywać rany na ciele dziewczyny, bark, klatka piersiowa i głowa mężczyzny były już owinięte w bandaże.
-Owszem, udało się.. Ale zobaczymy, jak to zniosą. Będę mieć na nich oko. - podszedłem bliżej. Oboje byli nadzy, mieli zasłonięte jedynie strefy intymne białym materiałem, wyglądali, jakby byli na stole w prosektorium, a nie w pracowni mojego medyka. Oba ciała pokryte były sińcami, mnie samego rozbolał tors, jak zobaczyłem, w jakim stanie jest on u nieprzytomnego.
-Mam kogoś wezwać, by czuwał, czy się obudzili?
-Nie, ja tu jestem cały czas, a nie zanosi się na to, bym miał jeszcze jakichś pacjentów. Nie o tej porze.
-W porządku. - wyciągnąłem z kieszeni marynarki plik pieniędzy. - trzymaj. To za uratowanie im życia.
-Czy uratowałem, jeszcze zobaczymy, ale nie sądzę, żeby mi tu zeszli. Będę miał na nich oko. - wziął ode mnie pieniądze, podziękował za nie i podszedł do biurka, ja w tym czasie zajęty byłem tamtą dwójką.
-Tylko dbaj też o swój sen. Przecież nie będziesz tu tak siedział przez całą noc.
-Życie pacjentów jest dla mnie ważniejsze od snu.
-Podziwiam to w tobie, ale też trochę mnie to martwi i przeraża.
-Niby czemu?
-Bo ty mi tu w końcu możesz zejść z niewyspania, a ja nie mam lepszych lekarzy od ciebie.
-Wiesz co, młody, czasami zastanawiam się, jak ja tu u ciebie skończyłem. Z kliniki trafiłem nagle do prywatnego gabinetu mafii.
-Przynajmniej tu masz lepsze wynagrodzenie i mniej wysiłku.
-Czy mniej, to bym nie powiedział, bo takie przypadki, jakie tu czasem przywozisz, to aż żal na nich patrzeć czasami.
-Ale ty masz złote ręce i zawsze, nawet najcięższe przypadki przywrócisz do funkcjonowania. I skończyłeś tutaj właśnie z tego powodu.
-Mafia nie powinna przypadkiem zabijać? To taki trochę paradoks, że ratuję życie ludziom, których przywozi do mnie szef mafii.
-Człowieku, moje całe życie to paradoks. - mężczyzna w lekarskim kitlu, chustce na głowie, z niedługim siwym zarostem na twarzy podszedł do mnie, uśmiechając się.
-Nie rozumiem tych dzisiejszych młodych. - pokręcił głową, wzdychając.
-Akurat to nie jest powód do zmartwień, bo ja sam siebie czasami nie rozumiem.
-Czemu tak mówisz? - uśmiechnął się lekko.
-Jeszcze miesiąc temu zarzekałem się, że nie będę miał żadnej dziewczyny, a tu proszę. Właśnie ona śpi w moim łóżku. Miesiąc temu obiecałem sobie, że nie popełnię żadnego głupstwa, a my się już zdążyliśmy chyba dwa razy rozejść i do siebie wrócić. Sam sobie obiecałem, wręcz przysiągłem, że nie stracę dla niej głowy i serca, a ja zaczynam planować zaręczyny. I to nie tak, że robię to świadomie. Czasem nasuwa się taka myśl i potem siedzę i się zastanawiam. I teraz powiem, że tego nie zrobię, a pewnie za miesiąc i tak klęknę i poproszę ją o rękę.
-To dobrze mieć kobietę w swoim życiu.. - mruknął zakładając  czarne lateksowe rękawiczki.
-Niby tak, ale jeśli nie umie się nią zająć, to już nie jest tak kolorowo, bo i ty zaczynasz też odczuwać pustkę, kiedy widzisz, że się od siebie oddalacie, bo nie umiesz poświęcić jej wystarczająco dużo czasu, by czuła się dobrze i wiedziała, że kochasz. Spójrz na tą dwójkę. Ci to się muszą kochać, skoro nawet zginąć chcieli razem. - zażartowałem, by rozluźnić napinającą się atmosferę.
-Bez wątpienia. - staruszek zaśmiał się. - choć też trzeba wziąć pod uwagę to, czy oni się przypadkiem nie chcieli nawzajem zabić. Masz ich za wzór związku, ale nie wiesz, co się pomiędzy nimi dzieje, czy są jakieś konflikty, czy rzeczywiście tak się kochają, że uznali, że jeśli zginąć to razem.
-Nie wiem i nie mam zamiaru wchodzić w ich związek, bo to ich sprawa. Ja muszą zająć się swoim. I przy okazji biznesem.
-Oj, dziecko, namieszałeś sobie w życiu równo
-Nie musisz mi mówić - odetchnąłem.
-Ale nie byłbyś sobą, gdybyś nie ogarnął wszystkiego.
-Przestań już z tymi słowami wsparcia, bo ich nie potrzebuję. Zbyt dużo się ich nasłuchałem.
-I wyszły ci na dobre?
-A żebyś wiedział, że wręcz przeciwnie.
-A to dlaczego? - zdziwił się, siedząc przy dziewczynie i sprawdzając czy rany pod bandażami i opatrunkami już nie krwawią.
-Zawsze było inaczej, niż powinno. Tak jak teraz na przykład. Ale się nie będę nad tym rozwodzić aż tak, kim ja jestem, jakąś jebaną beksą, żeby chodzić i wyć, bo mi się życie nie układa, jak bym chciał?
-Czasem warto ponarzekać, wiesz? Wyżyć się, czasem nawet wypłakać.. To nic złego. Nawet, jak na ciebie - spojrzał na mnie spode łba, patrząc znad okularów.
-Żebym ja jeszcze umiał mówić o swoich problemach... Dobra, nie przyszedłem tu się żalić, tylko sprawdzić, co z nimi. Będą żyć, czy nie?
-Musisz się przełamać i nawet ze swoją dziewczyną pogadać o tym, co cię gryzie, co chciałbyś zmienić, naprawić, czego żałujesz...
-Co to, to nie. Odpowiedz mi na pytanie.
-Będą będą. Tylko jeszcze trochę pośpią. Dam ci znać, jak się obudzą. - westchnął. - ty sobie kiedyś krzywdę zrobisz, dziecko kochane..
-Nie pouczaj mnie. Muszę iść. W razie czego będę cały czas pod telefonem, także dzwoń, gdyby się coś działo.
-Nie ma sprawy, zajmę się nimi, jak trzeba.
-I prześpij się trochę.
-Troszczysz się o mnie, jak o dzieciaka.
-Bez przesady. Muszę iść, dobranoc
-Dobranoc, Adam. - opuściłem budynek i udałem się do swojej willi. Stanąłem za chwilę i miejscu i potarłem dłonią twarz.

Skąd te łzy na moich policzkach? Halo, centrala, coś się u was tam popsuło? Styki się przepaliły? Houston, chyba macie problem. Czemu ja płaczę? Nie chcę płakać. Nie jestem czterolatkiem, żeby zacząć ryczeć, jestem dorosłym, silnym mężczyzną, który doskonale sobie daje ze wszystkim radę, czy to jasne? Wcalę nie potrzebuję się stąd w cholerę wynieść, czy wszystkich w chuj jasny powybijać. Wymordować to całe ohydne tałatajstwo. Być sam. Tak funkcjonuję najlepiej. Tak ze wszystkim sobie radzę. Nikt nie stoi mi nad głową jak jakiś sęp i czeka, aż zdechnę, żeby mnie w cholerę rozszarpać i pożreć padlinę... Człowieku, kogo ty próbujesz oszukać, Adam, potrzebujesz tego nawet bardziej od kobiety. Ale oczywiście, że jej nie powiesz. Sam się w to łajno wpakowałeś. A teraz idź tam, połóż się obok niej, przytul ją i idź w końcu kurwa spać. Tak, to dobry plan. Odetchnąłem. Najlepszy. Zacisnąłem pieści i ruszyłem w kierunku drzwi frontowych.

DARIA

Leżałam w łóżku nasłuchując kroków, które zwiastowały przyjście Adama do sypialni, jednak była cisza. Odkąd wyszedł z łóżka długo było tak cicho. Nawet nie ciekawiło mnie, gdzie poszedł. Pomyślałam w tamtym momencie tylko o tym, że o może robić tak każdej nocy, kiedy zasypiam i iść spać na przykład do gościnnego, byleby przy mnie nie leżeć.

W końcu usłyszałam odgłosy kroków i powolnego otwierania drzwi, potem ich zamknięcie i zamknęłam oczy, by myślał, że śpię. Poczułam, jak materac się rusza i że najprawdopodobniej Adam kładzie się obok mnie. Potem westchnął, przeczyścił gardło i była cisza.
-Gdzie byłeś? - podskoczył wystraszony na moje słowa. Otworzyłam oczy i spotkałam się z jego wystraszonym wzrokiem.
-Rany boskie, kobieto, nie strasz.
-Gdzie. Byłeś.
-U medyka. Sprawdzić, czy z poszkodowanymi wszystko w porządku. - pociągnął nosem i wytarł go chusteczką.
-Coś się stało? Żyją?
-Żyją. Idź spać.
-Płaczesz?
-Zgłupiałaś? Ja? Płakać? Aż tak niskie mniemanie o mnie masz?
-Adam. Zapytałam normalnie. To źle, że się troszczę?
-Nie ma takiej potrzeby.
-Właśnie, że jest. - zapaliłam lampkę przy łóżku i na nim usiadłam, patrząc na niego. - płakałeś. Skoro tamci żyją, to co innego się wydarzyło?
-Daria, przestawisz sobie zegar biologiczny - aż zaśmiałam się na to zdanie.
-Serio? Nie spałam tyle nocy, bo się bawiliśmy, a teraz, kiedy się troszczę, bo wyglądasz marnie i płaczesz z jakiegoś powodu, nagle twierdzisz, że przestawię sobie porę snu? - zakpiłam z jego słów, które były tak głupie, że naprawdę aż śmieszne.
-Naprawdę nie chcę o tym gadać, takie to trudne do zrozumienia?
-Trudne na pewno ciebie do przełknięcia.
-Nie potrzebuję wsparcia. Sam świetnie daję sobie radę.
-A właśnie, że potrzebujesz. I w ogóle sobie nie radzisz. - rozłożyłam ramiona, by mógł się do mnie przytulić. Patrzył na mnie chwilę, ja w tym czasie wykonałam przywołujący gest kilka razy. - no.. Chodź.. - nie wiem, jak opisać uczucia, które pojawiły się w mojej klatce piersiowej, głowie i brzuchu, gdy mężczyźnie puściły emocje i gorzko się rozpłakał, rzucił się na mnie, mocno przytuluł i położył w efekcie na łóżku. - jestem tu.. Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko, co cię męczy.. Długo byś tak nie wytrzymał ze wstrzymywaniem emocji, wiesz?
-Daria.. - zawył - ja nie powinienem..
-Czego nie powinieneś? Płakać?
-Mhm - pokiwał głową, wylewając łzy i powoli mocząc nimi moje ciało. Nie miałam koszulki, więc mogłam czuć jego skórę na swojej, zimne łzy na mostku, czuć, jak Adam zaczyna drżeć.
-Przestań tak myśleć. Jesteś tylko człowiekiem. Dlaczego się trzęsiesz? - wciągnął szybko powietrze i wypuścił je, drgając.
-Daria.. - znów zaskomlał. - Daria, ja już nie chcę tego wszystkiego..
-To znaczy czego?
-Mafii.. Związków.. Nie daję sobie z niczym rady.. To mnie przerasta.. Funkcjonowałem wcześniej dużo lepiej, niż teraz. - albo zinterpretowałam tą wypowiedź źle, albo zasugerował, że znów chce się rozstać.
-Nie chcesz już, żebyśmy byli razem? - nie chciałam, żeby to zabrzmiało, jak wyrzut, ale chyba najwyraźniej tak się stało, bo spojrzał na mnie załzawionymi oczami i znów się skulił.
-Nie bądź zła.. Ani mnie nie odrzucaj.. Ani nie zostawiaj.. Ja nie chciałem tego mówić.. Ja...
-Dość tego. Nie tłumacz się już. Jest coś jeszcze, co cię dręczy? - pieściłam dłońmi jego głowę i plecy.

MAFIA IIWhere stories live. Discover now