14. Burza wiosenna

326 13 1
                                    

Słyszeliście kiedyś o czymś takim jak burza wiosenna? Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czy takie zjawisko faktycznie istnieje. Może i tak, ale niekoniecznie w taki sposób, w jaki ja to rozumiem i jak w dzieciństwie opowiadała mi babcia.

Nie mówi się o tym wiele. Jest to jeden wieczór w roku, zazwyczaj wczesną wiosną, gdy na danym obszarze występuje ogromna burza. Liście smaga silny wiatr, pozbywający się najsłabszych, wymęczonych mrozem jednostek. Wszelkie drzewa, kwiatki i krzewy spotykają się z ulewnym deszczem, którego nielitościwe krople pobudzają łodygi, jak i glebę do odrodzenia. To wtedy kończy się zimowy sen, zwierzęta leśne, górskie, wodne, czy podniebne przypominają sobie, czym jest życie. Po tym przychodzi pora na najważniejszą walkę, między chmurami a piorunami. Te pierwsze zacieniają niebo, wszystko wokół markotnieje i traci nadzieję, nawet największy wesołek jest nijaki. Wtedy też nadchodzi ratunek, w postaci wyładowań atmosferycznych zwanych piorunami. Złociste nici rozświetlają niebo, wzniecają ogień i potrząsają ziemią. Dla stworzeń takich jak my — ludzie, to nic nadzwyczajnego, w końcu mamy okazję przeżywać to, co roku. Jednak w każdym przyrodniczym cyklu, trwającym około dwunastu miesięcy, niemalże nie ma ważniejszego zjawiska.

Tak się też składa, że ta pieprzona burza wiosenna miała miejsce w dniu, gdy nikt z rodziców nie miał chwili mnie podwieźć. Okej, w ten sposób.

Czułam, jak chłodna woda muska każdą pojedynczą komórkę mojej skóry. Drobne krople drążyły ścieżki na moich włosach, ubraniach, ściekały po policzkach i nosie, kapiąc na zaciśnięte usta. Już raz lazłam do tego idioty w ulewę, lecz w porównaniu z pogodą tamtego dnia, była to mżawka.

Kilkukrotnie uderzyłam w drzwi pięścią, nie dbając o to, czy otworzy mi Carter, jego siostra, czy matka. Chciałam jedynie znaleźć się w miarę ciepłym i suchym pomieszczeniu. Pociągnęłam nosem, ściskając telefon komórkowy w kieszeni i już miałam ponowić pukanie, gdy drzwi uchyliły się.

Jak się okazało, nie tylko ja w tym mieście miałam parszywy humor. Benjamin ubrany był w spodnie, chyba od pidżamy. Miały długie nogawki i wzór w szarą kratę, co pasowało do narzuconej na szybko, czarnej bluzy. Po twarzy widziałam, że był mocno zmęczony. Złociste tęczówki zmatowiały, a cienie pod oczami pogłębiły się o kilka tonów. Wąskie, przesuszone usta wtapiały się w opaloną, lecz ziemistą cerę. Od naszego ostatniego spotkania w samochodzie minął zaledwie tydzień, a ja miałam wrażenie, że mogły to być lata.

Bez słowa weszłam przez próg i odwiesiłam kurtkę na wieszak, chociaż ciężko było ją tak nazywać, przypominała jedynie mokrą szmatkę. Buty były obłocone, a przy każdym kroku woda w nich wydawała charakterystyczny chlust. Jak ja nienawidziłam tego dźwięku.

Ściągnęłam je, zostając w samych skarpetkach, dziurawych jeansach i klejącym się od wilgoci, żółtym T-shircie. Już miałam tak iść w głąb domu, jednak chłopak mnie zatrzymał.

- Czekaj, dam ci coś na przebranie.

O matko.

Przetarłam lekko zaparowane okulary i powiodłam wzrokiem za brunetem, który skręcił do jednego z pomieszczeń, prawdopodobnie pralni. Jak na jego fizyczne możliwości, zrobił to bardzo szybko i już po chwili wrócił z ciuchami przewieszonymi przez ramię.

Bez słowa wręczył mi je do rąk, po czym znużonym wzrokiem wskazał na łazienkę po mojej prawej stronie. Czując jednocześnie niezręczność, jak i ulgę, weszłam do pomieszczenia i zamknęłam drzwi na zamek.

W ręku trzymałam parę długich, białych skarpetek oraz siwą bluzę z logo jakiegoś zespołu. Chyba należała do Cartera, bo była przesiąknięta zapachem perfum, które poczułam tego dnia, gdy dostałam ataku paniki. Na moją twarz wkradł się wyraz skonfundowania i niemalże zniesmaczenia.

Suddenly, everything was quietOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz