16. Ale się wpakowałam

329 15 2
                                    

- Wyglądasz, jakbyś uciekła z dżungli. - skomentował wrednie Julian, gdy w pośpiechu próbowałam zapiąć mu sweter.

Tamtego dnia wszystko leciało mi z rąk. Pierwszy raz od dawna zjawiłam się w szkole i czas mijał mi tam całkiem dobrze, aż do momentu sprawdzania pracy domowej przez panią Green. Chyba byłam pierwszą osobą w historii tej szkoły, która dostała trzy oceny niedostateczne z jednego testu. Pierwsza za słuchanie, druga za czytanie ze zrozumieniem, a trzecia za wypowiedź pisemną. Oczywiście żadnej z tych rzeczy nawet się nie podjęłam, ale to inna sprawa.

- Dzięki za troskę. - burknęłam, patrząc na sześciolatka, uśmiechającego się zawadiacko. Przysięgam, że gdyby nie te jego rumiane, dziecięce policzki i świecące oczka, to dawno bym mu coś zrobiła.

Niczym najlepsza starsza siostra, uszykowałam brata do wyjścia, po czym sama zaczęłam się ubierać. Narzuciłam na siebie beżowy płaszcz, który ładnie pasował do brązowych dzwonów i białego golfu pod spodem. Na ramię zarzuciłam torebkę i ostatni raz przejrzałam się w lustrze.

Wyglądałam naprawdę w porządku. Przez ostatnie kilka dni wypoczęłam, dzięki czemu po sińcach pod oczami i przebarwieniach, nie było śladu. Powieki potraktowałam starannie wykonanymi kreskami i tuszem do rzęs, zaś usta różowawym błyszczykiem. Rude włosy były pofalowane, a dwa przednie kosmyki upięte wsuwkami. Uśmiechnęłam się sama do siebie, poprawiając okrągłe okulary i w takim wydaniu wraz z bratem opuściłam dom.

- Daleko jeszcze? - zapytał, ściskając mnie mocniej za rękę.

- Idziemy dopiero 5 minut.

- Znudziło mi się już. - oznajmił, na co mimowolnie przewróciłam oczami.

Droga strasznie mi się dłużyła, z uwagi na wolne tempo chłopca. Sama chodziłam raczej szybko i nie byłam przyzwyczajona do rozkojarzonego dzieciaka przy boku.

- Nogi mnie bolą.

- Nie marudź! - upomniałam go, gdy mijaliśmy przydrożne sklepy w centrum. Wtedy też do głowy przyszedł mi pewien pomysł.

Koniec końców dotarliśmy do tego oklepanego już domu. Niedawno ponury, zastały gdzieś w jesieni ogród, powoli zaczynał rozbudzać się do życia. Na ładnie przystrzyżonym żywopłocie i krzaczkach pojawiały się małe listki, a pąki kwiatów powoli zaczynały nabierać koloru.

Brama, jak to zazwyczaj, była otwarta. Mimo wszystko, gdy przekroczyłam granicę tego podwórka, wnętrzności podniosły mi się do góry. Sama nie wiem dlaczego. Czułam swego rodzaju zdenerwowanie i wewnętrzną słabość, z którą raczej nigdy nie miałam problemu.

Julian o dziwo stał się trochę grzeczniejszy. Oczarowany przyglądał się ładnemu ogrodowi i zadbanemu domowi. Poczułam jak z twarzy odpływa mi koloryt, lecz przybrałam najbardziej nieprzejętą minę, na jaką mogłam się zdobyć. Zapukałam do drzwi.

Stanął w nich Carter we własnej osobie. Ubrany w bluzę szkolnej drużyny koszykarskiej i jeansy. Wyglądał chyba dobrze, na pewno był w lepszym stanie niż ostatnio. Jego włosy poskręcane w sprężynki ładnie się układały, chociaż pewnie nie przykuł do tego większej uwagi. Z beznamiętną miną przyjrzał się najpierw mi, po czym skierował spojrzenie na mojego brata, lekko unosząc brwi.

- Cześć. - przywitałam się, przygryzając wargę w zakłopotaniu.

Od ostatniego incydentu z tym oto człowiekiem, nie mieliśmy ze sobą kontaktu ani razu. Szczerze mówiąc nawet nie chciałam wiedzieć, co o tym wszystkim myślał. Pragnęłam zupełnie o tym zapomnieć. W końcu zwykły, ludzki błąd, chwila słabości i bezradności. Wizyty jednak jeszcze się nie skończyły, musiałam zobaczyć go ze dwa, czy trzy razy.

Suddenly, everything was quietOù les histoires vivent. Découvrez maintenant