12. bad idea, good idea

442 47 12
                                    

MARC I ZARYA WPADLI DO MIESZKANIA.

Był wczesny poranek, słońce grzało niemiłosiernie i jej marzeniem było to, że odnalezienie informatora przebiegnie, tak prosto, jak to tylko możliwe.

Oczywiście, proste to, co najwyżej mogło być zrobienie herbaty, a nie odnalezienie osoby, która mogła znać położenie Harrowa.

Mieszkanie, w którym się znaleźli, było puste i wyglądało tak, jakby już ktoś wcześniej ich ubiegł. Wszystkie rzeczy były porozrzucane, sofa przecięta tak, że z dziury wychodziło wypełnienie, a na podłodze znalazły się świeże ślady krwi.

— Marc, spójrz — zawołała i wskazała palcem na szkarłatne plamy, które prowadziły do okna. — Myślisz, że ktoś go złapał?

— Wtedy zabiję i jego — powiedział przez zaciśnięte zęby, a później stanął na parapecie i wychylił się przez okno. Rozejrzał się na boki i gdy wrócił do pomieszczenia, spojrzał na Zaryę. — Na budynku jest więcej śladów. Chodź, to nie jest wysoko.

Marc podał jej rękę, a ona skorzystała z jego pomocy. Wskoczyła na parapet, a później na dach niższego budynku obok. Ktoś postanowił wykorzystać je jako skupisko rupieci, ale nie myślała o tym w żaden sposób, gdy zobaczyła kolejne ślady krwi, które prowadziły dalej w stronę dalszych budynków. Brunet zaraz znalazł się obok niej i wyszedł na przód.

— Nie powinien być daleko. Jak się pośpieszymy, to go jeszcze odnajdziemy.

I bez słowa ruszył biegiem przez dachy kolejny budynków. Zarya nie miała innego wyjścia, jak ruszyć za nim. Gdyby tych kilka lat wcześniej kiedykolwiek pomyślałaby, że takie sportowe wyczyny nie będą stanowić dla niej żadnej trudności, to chyba wyśmiałaby każdego. Nigdy nie była fanką sportu, jej kondycja leżała i kwiczała, ale trening na Olimpie porządnie dał jej w kość. Tam nikt się nie przejmował, czy miała tyle samo siły, co bogowie, czy była bardziej ograniczona, niż oni. Nikt nie dawał jej fory, a tym samym nie traktował ulgowo. Tylko dlatego do tej pory mogła teraz bez problemów brać udział w wyścigu, na który sama nigdy by się nie pisała.

Wyminęła pranie, które wisiało na linkach zamontowanych przy ścianach dachu, przeskoczyła na drugi budynek i ruszyła dalej biegiem. Marc była kilka kroków przed nią i z rozbiegu wskoczył do góry na wyższą kondygnację.

— To są chyba żarty — mruknęła do siebie, ale nie zatrzymała się ani na chwilę. Odbiła się od krawędzi niższego budynku, skoczyła do góry i w ostatniej chwili złapała za wyższy dach. Z trudem się podciągnęła, najpierw ułożyła jeden łokieć, później drugi i w końcu, gdy stanęła na własnych nogach, zobaczyła, że się spóźnili. Człowiek, którego poszukiwali, klęczał w otoczeniu trójki innych, a jeden z nich wbił mu nóż w ciało. Mężczyzna padł martwy niemal natychmiast.

— Cholera — Marc zaklął głośno, zwracając uwagę pozostałych mężczyznach. — Zabiliście go? Chcieliśmy z nim pogadać o wykopaliskach. Wygląda na to, że będziemy musieli porozmawiać z wami.

Jeden z nich prychnął, spoglądając prosto na Zaryę. Doskonale znała ten ironiczny wzrok. Widziała go za każdym razem, gdy ktoś lekceważył ją i uważał, że jako kobieta nie mogła nic zrobić i była całkowicie bezbronna. Nienawidziła tego, że ciągle musiała wszystkim udowadniać, że wcale tak nie było. Czasami nawet i samej sobie.

— Spóźniliście się — oznajmił jeden z nich i uniósł do góry ten sam nóż, którym wcześniej zamordował tamtego mężczyznę. — Nie znajdziecie już Harrowa.

— Serio?

Facet podrzucił ostrze do góry, ten zrobił obrót w powietrzu, a gdy wylądował z powrotem w jego dłoni, przerysował nim półokrąg na dachu budynku. Zarya przyglądała się temu z zaskoczeniem, a gdy drugi z mężczyzn również wyciągnął nóż i wspólnie zaczęli wykonywać ruchy jak w tańcu, zastanawiała się, czy to była jakaś nowa sztuka walki. A może po prostu to ona była tak zacofana, że zdecydowanie wolała zwykłą, tradycyjną walkę. Chociaż z tego wszystkiego wolała najbardziej trzecią opcję: to oni mieli nierówno pod sufitem.

GODS WARRIOR [1], moon knightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz