Rozdział I

51 5 0
                                    


Ile dałaby Iga Wysocka, by chociaż w poniedziałki móc pospać do 7:00, a nie do 5:30. Jej każdy dzień, będący zwykłą rutyną matki z dwójką dzieci, zaczynał się od porządnej dawki kofeiny. Stary, rdzewiejący już czajnik, zagwizdał dokładnie o 5:36, kiedy to Iga stała już gotowa z kubkiem w ręku. Nienawidziła poniedziałków, nie tylko jako kobieta i matka, ale przede wszystkim nauczycielka języka polskiego w LXXXI Liceum im. Aleksandra Fredry w Warszawie. Witając nowy tydzień o godzinie 7:15 na zajęciach dodatkowych z maturzystami miała ochotę strzelić sobie po ludzku w łeb. Ile można było im powtarzać, że Kordian a Konrad to nie jest ten sam bohater, natomiast Stanisław a Stach z "Lalki" już tak. Czasami po prostu chciała wyjść z sali numer 36, której stała się od września pełnoprawną właścicielką, ale czując wewnętrzną misję, dla tej zbłąkanej i niezainteresowanej młodzieży, wracała do liceum każdego dnia, patrząc na tych wszystkich uczniów i zastanawiając się, czy na pewno Mickiewicz nie miał racji, pisząc o swoich uczniach, że są "tęgimi, żmudzkimi łbami"?

Nałożyła na siebie zielony, satynowy szlafrok - ostatni prezent na rocznicę ślubu od byłego męża i usiadła przy stole. Za oknem budziła się już warszawska wiosna, która chciała pobudzić mieszkańców do życia. Dla Igi jedynym ratunkiem była tego poranka jedynie kawa, która już o 5:45 została opróżniona z jej ulubionego białego kubka z narysowanym misiem.

Pobiegła szybko do łazienki, zakładając na siebie czarne, garniturowe spodnie, białą bluzkę i czarną marynarkę - ulubiony, żałobny poniedziałkowy zestaw, którym witała uczniów klasy 3f z miną zwiastującą niepokój. Tego dnia i tak musiała im przekazać, że sprawdzała przez cały weekend ich wypracowania i jeśli dalej będą mylić Słowackiego z Mickiewiczem, a co gorsza Prusa z Sienkiewiczem, pójdzie do dyrekcji i zażąda o zmianę klasy. Wszystko zaczynało ją już przerastać...

Jej stare mieszkanie na ulicy Ogrodowej nie zachęcało nikogo do spędzenia w tej dzielnicy jak najwięcej czasu, dlatego ułożyła szybko włosy za pomocą lokówki, pomalowała usta bordową szminką i zajrzała do pokoju swoich dzieci. Daria jak zwykle spała w niemożliwej do odtworzenia pozycji, natomiast sześcioletni Mikołaj dzierżył mocno w dłoni swojego ulubionego misia - prezent od ojca. Iga pochyliła się zatem nad nimi i ucałowała dzieci w czoła, po czym zniknęła w kuchni, zgarniając z blatu torebkę.

Drzwi do jej mieszkania otworzyły się z hukiem, a w nich stanął wysoki, postawny i lekko siwiejący już mężczyzna. Bez słowa ominął Igę i poszedł do pokoju, by obejrzeć swoje dzieci.

- Dzięki, że je zaprowadzisz - rzuciła pośpiesznie blondynka, znikając za drzwiami swojego mieszkania.


Tak zwykle wyglądały jej poniedziałki. Były mąż - Piotr, zaprowadzał dzieci do szkoły na godzinie 8:00, ona zaś odbierała oboje o 12:30. Ten zamknięty układ podobał się jej - każdy dzień wyglądał tak samo, Piotr przestał się już buntować, jak to miał w zwyczaju jeszcze kilka miesięcy temu, zaraz po wyroku rozwodu, lecz zaczynał wywierać na niej wpływ dotyczący przyszłości własnych dzieci. Sam zarabiał niezbyt dużo - był elektrykiem na budowie, ale otrzymując masę zleceń, mógł żyć o wiele lepiej niż Iga - z marną pensją nauczycielki, wychowującą dwoje dzieci, która jedynie mogła pomarzyć o tym, by Piotr dał jej jakieś pieniądze na dzieci. W dodatku Piotr Wysocki mógł liczyć na ogromne wsparcie finansowe swoich rodziców - pochodzili z niezbyt zamożnej rodziny, ale mając jedynego syna, niczego mu nie odmawiali.

Iga była w szkole o 6:40. Weszła spokojnie do pokoju nauczycielskiego, witając się ze znajomym jej ciałem pedagogicznym i usiadła przy długim biurku, który służył wszystkim jako miejsce wspólnego obgadywania uczniów.

Kodeks miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz