001

316 14 10
                                    

Niewiele mu zostało po jego rodzicach.

Pierwszą, czerwoną wstążkę zgubił kilka tygodni po ich śmierci, a reszta spłonęła wraz z Przystanią Lotosów, gdy Wen Chao ze swoją armią wyrżnął w jedną krwawą noc prawie całą Sektę Jiang. W sercu nosił jedynie kilka zakurzonych wspomnień, które z czasem straciły na ostrości, kurcząc się do uśmiechu matki i ojca prowadzącego osła. Z trudem potrafił przypomnieć sobie ich twarze, zapachy, ton głosu, jakby stał za grubą szybą pozwalającą obserwowanie jednego obrazka zamrożonego w czasie. Nie może go dotknąć, obejść ani cofnąć — taki pozostanie już na zawsze, dopóki będzie oddychał, bo wraz z nim zginie ostatni dowód, iż Wei Changze i Cangse Sanren chodzili po tej ziemi.

Dlatego z bijącym sercem udał się na tereny najbardziej wysuniętej na północ Sekty, gdzie — ponoć, w końcu jego pamięć przypominała podziurawioną drogę — spędził ostatnie miesiące wraz z matką i ojcem, zanim udali się do Yiling. Tutejsze lasy pamiętały ich kroki, smakowały stal mieczy, może nadal ukrywały śmiech matki w koronach drzew. Milczący świadkowie ostatnich chwil jego rodziny.

Potem wszystko przysłonił gruby całun śniegu zapamiętującego odciski psich łap.

Podobnie, jak w Gusu, tutejsze wiatry kąsały skórę, sunąc lodowatymi palcami wzdłuż załamań ciała. Gdyby nie to, na pewno bardziej zachwyciłby się grzbietem łańcuchu górskiego ciągnącego się wzdłuż tutejszych ziem. U jego podnóża Sekta Wu wybudowała swoją posiadłość, szczycąc się względną autonomią i świętym spokojem. Nikogo nie obchodzili na tyle, by coś znaczyli na arenie politycznej, lecz nie byli kompletnie zapomniani przez kultywatorów. Gdyby musiał ich do czegoś porównać, wybrałby congee Lanów. Nieszkodliwe, lecz okropnie bezsmakowe.

I to uratowało ich przed chciwością i smakującą krwią ambicją Wen Ruohana, którego w żaden sposób nie zadowoliło zmiażdżenie tak zwykłej Sekty. Dlatego stanowiła tak ważny punkt na mapie handlowej — wciąż posiadali nietknięte zapasy drewna, dóbr i materiałów, które pomogłyby sfinalizować odbudowy większych miast, w tym i Przystań Lotosów.

— Zapraszam, zapraszam! Najlepsze pierożki w okolicy! Zapraszam!

— Drogi panie, nie zechciałbyś spojrzeć na te amulety? Chronią przed zjawami i duchami! Sprzedam w dobrej cenie!

— Już za kilka monet odczytam twoją przyszłość, dobry panie...

Głosy sprzedawców wibrowały między jego żebrami, tworząc żywą melodię miasta. Przypominała dotyk ciepłej skóry, równomierny puls pod palcami, jednak i ona potrafiła być przytłaczająca. Niekiedy to cisza była kojąca, niczym pierwszy oddech po wyłonieniu się z wody. Potoczył wzrokiem po zapełnionych przekąskami, belami materiałów i błyskotkami straganach, napawając się kolorowym chaosem. Ostatnie pół roku spędził w Gusu, które nawet w barwach było powściągliwe, staruszek Lan zapewne dostałby oczopląsu na widok tutejszych sklepów. Uśmiechnął się do siebie, jednak nie przystanął przy ani jednym sprzedawcy, by chociaż popatrzeć na wystawiane dobra. Pieniądze nie rosły na drzewach, a te które niósł w kieszeni były specjalnie od Jiang Chenga na potrzeby Sekty.

Tłum gęstniał w miarę posuwania się w stronę serca wioski. Nie był to może rój ludzi, lecz nadal był potrącany łokciami i ramionami. Niektórzy rzucali mu długie spojrzenia, a inni wręcz przeciwnie; unikali jego wzroku jak ognia, przekleństwa. Sława zawsze wyprzedzała go o dwa kroki, a ciężar plotek wisiał nad nim niczym gotowy do skrócenia o głowę miecz. Wei Wuxian czasami w nie wierzył, chciał wierzyć, lecz Lan Zhan raz po raz wyciągał go z czarnej spirali myśli zaciskającej pętle wokół jego szyi.

BÓLE FANTOMOWE, mdzsWhere stories live. Discover now