Rozdział 40

1.2K 118 16
                                    



Wynajął lożę. Dużą, przestrzenną kanapę, gdzie mieliśmy rzeczywiście prywatność i możliwość porozmawiania.

Wprawdzie te różnokolorowe światła mnie raziły, bo raz było mroczno niebieskie, a raz diabolicznie czerwone. Z czasem pojawiało się coraz więcej ludzi na parkiecie, ale było tutaj, mimo że żywo i głośno jak w każdym możliwym klubie, to...

Ludzie nie zachowywali się tutaj jak pijane zwierzęta, jak sobie to wyobrażałem.

Filmy jak nic kłamią.

Wprawdzie, jak niektórzy się o siebie ocierali, czułem się speszony i niekomfortowo, dlatego starałem się unikać patrzenia na parkiet.

Dlaczego mi było wstyd, a nie im?

– Hej – zostałem dźgnięty przez Piersa w ramię. – Zwracaj na mnie uwagę.

Spojrzałam na niego całkowicie speszony przez otaczającą mnie atmosferę. Czułem się nie na miejscu. Nie bawiłem się tak świetnie jak inni, nie czułem tego rytmu i euforii.

A może coś biorą, że się tak świetnie i bez skrępowania bawią? A może to ja jestem taki sztywny?

– Czujesz się tutaj niekomfortowo? – zapytał mnie Piers, przyglądając mi się dokładnie.

On, w przeciwieństwie do mnie, czuł się tu świetnie.

Nie odpowiedziałem mu. Napiłem się tylko ze szklanki, by się czymś zająć. Zamówił mi colę ze słomką. Być może byłem tutaj jedyną osobą, która piła coś, co nie zawierało alkoholu.

– Jezu, jesteś uroczy – zachichotał.

– Spierdalaj – dopowiedziałem mu agresywnie, jeszcze bardziej zmieszany.

– Dlatego wszyscy cię tak uwielbiali – powiedział, rozkładając się na kanapie. – Wszyscy, którym stanąłeś na drodze – dodał.

Spojrzałem na niego zdezorientowany, nie rozumiejąc, o czym mówi. Dlatego rzuciłem:

– Chyba oni mi.

Nie wiedziałem, o jakich ludziach mówi, nie wiedziałem, do czego dąży. Przecież jest mnóstwo osób, które mnie nie lubiły, które mną gardziły.

– Nie. – Potrząsnął głową. – Jest różnica, kto komu stanął na drodze.

Przekręciłem głowę w bok, trochę zaskoczony na jego ton głosu i pewność tego, co mi właśnie wciskał.

– Jaka? – dopytałem, w sumie trochę zafascynowany tym dziwnym tematem.

– Bo ta osoba zmienia twój tor życia – powiedział konspiracyjnym tonem. – Jest inny, niż miał być.

– Nie rozumiem – przyznałem po dłuższym milczeniu i próbie zrozumienia jego dziwnych słów.

Nie dałem rady. Jaki tor życia? Co?

– Nie musisz, Adam – parsknął z szerokim uśmiechem.

Nienawidziłem takich rozmów, gdzie kończy się tekstem „nie musisz rozumieć". Bardzo często tak kończyło się między mną a innymi więźniami.

„Po co ci ta łyżka?".

„Lepiej, żebyś nie wiedział".

„Po co ci wytatuowany chuj na ramieniu?".

„Jesteś zdrowszy nie wiedząc".

I tak cały czas! Jakbym był dzieckiem.

Dlatego właśnie trochę nadąsany odwróciłem wzrok i skupiłem się na obcych. Mój wzrok padł na całującą się parę. Nie odwróciłem wzroku od razu, właściwie, byłem trochę ciekawy. Wgapiłem się w nich, odbiegając myślami od rzeczywistości.

Jakby się tak zastanowić, to Gabriel również traktuje mnie jak dziecko. Tyle że mniej mi to przeszkadza, niż jak robią to inni.

Gabriel, tata i Cypis. To trzy osoby, którym całkowicie pozwoliłbym się traktować jak dziecko.

Tyle że z całej trójki tylko Gabriel jeszcze żyje.

Ciekawe, co teraz blondyn robi. Pewnie pisze albo zbiera się do snu. Późno jest w ogóle. A jutro rano ma rozmowę z redaktorem, pewnie poszedł wcześniej spać, by być na jutro gotowym.

Ciekawe, czy zadzwonił. Mam nadzieję, że nie i był bardziej zajęty sobą niż mną. A nawet jeśli zadzwonił, to Daria skutecznie go uspokoiła, nie dając mu podstaw do podejrzewania, że coś nie pasuje.

Nie chciałem, by się wściekł.

– Cały czas o nim myślisz?

Zaskoczony na słowa Piersa spojrzałem na niego. Czyta w myślach? Skąd to wie?

– Co? Nie. Zresztą, dlaczego? – wykrztusiłem trochę spanikowany.

Wiedziałem, że często jestem zbyt oczywisty, ale że aż tak?

– Jest ci bliski? – dopytał, patrząc na mnie intensywnie.

– Eee... – zmieszałem się już całkowicie. – Nie wiem. Co?

– Lubisz go? – brnął dalej, coraz bardziej naciskając.

– Czemu pytasz? – Poczułem, jak robi mi się gorąco.

– Odpowiedz, Adam – nagabywał już trochę łagodniej.

– No... Tak, lubię go. Oczywiście – przyznałem w końcu szczerze.

Wtedy uświadomiłem sobie, że nie padło imię Gabriela. Czy mówimy o tej samej osobie?

– Znam cię bardzo długo, Adam – wyjaśnił, pochylając się lekko w moim kierunku. – Dłużej, niż jesteś świadomy. Widzę różnice w zachowaniu.

Robiło się coraz dziwniej. Jak, zna mnie dłużej, niż myślę? Przecież poznaliśmy się w więzieniu. Nigdy wcześniej nie miałem z nim kontaktu.

Chyba.

– Wiesz, czym jest miłość, Adam? – zapytał nagle, co trochę wytrąciło mnie z równowagi.

Co ma to pytanie do Gabriela?

– O co ci kurwa teraz chodzi? – Powoli czułem, jak się złoszczę.

Nie rozumiałem do końca, co się dzieje. Dlaczego zadaje mi takie dziwne pytania?

– Adam, wiesz czym jest miłość? – powtórzył z naciskiem, patrząc mi prosto w oczy.

Znów się speszyłem, a nawet poczułem się osaczony przez takie dziwne i... nawet intymne pytanie.

– No... uczuciem? – zapytałem, wręcz nie wiedząc, jak na to odpowiedzieć.

Uśmiechnął się jakoś dziwnie.

– To... – zwiesił na moment głos, składając myśli w zdania – to kiedy pragniesz bezpieczeństwa drugiej osoby bardziej od swojego.

Zamrugałem zaskoczony, analizując jego słowa.

– To jak dla rodziny – powiedziałem.

– Kiedy chcesz być blisko z nim, jak tylko się da – kontynuował z takim naciskiem, jakby próbował mnie do czegoś przekonać.

– To jak z przyjacielem.

– Kiedy pragniesz go dotykać. Dotykać na wyłączność, czujesz się wtedy inaczej niż z innymi ludźmi.

Oniemiałem tym razem na to zdanie. Jego słowa dotarły do mnie. Były znajome.

– Dotykać? – powtórzyłem głupio, powoli dopasowując to do siebie. Do własnych odczuć.

Uśmiechnął się jakoś słabo, dziwnie.

– Dotknąć. – Przytaknął. – Ta wyjątkowość uczuć do konkretnej, jednej osoby.

Wpatrywałem się w niego całkowicie speszony. Czy on próbuje mi powiedzieć, że to, co czuję cały czas do jednej i konkretnej osoby, jest...

– To się nazywa miłość, Adam. 


Szansa na szczęścieOù les histoires vivent. Découvrez maintenant